Och, jak dawno w moich czterech ścianach nie rozbrzmiewał porządny heavy metal. Ostatnimi czasy jakoś mniej mnie pociągał, a może zwyczajnie niewiele dobrego się w tej muzyce działo. Całe szczęście stare znajomości odżyły i oto wpadł w moje ręce krążek zaprzyjaźnionego zespołu z Austrii, który po czterech latach od wydania debiutanckiego demo wypuścił własnymi siłami pierwszy longplay, który znacznie poprawił mi humor i opinię o sile, jaka nadal może drzemać w tej muzyce.
ValSans, bo o nich oczywiście mowa, to niemłoda już ekipa, która ładnych "naście" już lat walczy o to, by tradycja nie umarła. Płyta "Sword" pokazuje, że zdecydowanie warto było pracować ciężko tyle lat. Krążek wydany bez wsparcia wytwórni, w pełni niezależny i w pełni profesjonalny, począwszy od oprawy graficznej, formy wydania, jakości brzmienia, a na zawartej na nim muzyce skończywszy. "Sword" to dziesięć utworów utrzymanych w konwencji tradycyjnego heavy metalu, odwołującego się do najlepszych wzorców, odzianego w epicką zbroję. Miałem okazję recenzować pierwsze wydawnictwo zespołu, które wtedy bardzo mi się podobało, ale przy pierwszym kontakcie z nowym krążkiem uderzył mnie ogromny postęp i rozwój zespołu. Znacznie lepsze pomysły, więcej luzu i pewności siebie, większe umiejętności techniczne i swoboda, która sprawia, że muzyka niemal naturalnie wypływa spod palców muzyków, bez zbytniego wysiłku. Do tego dodać trzeba jeszcze świetne brzmienie, bardzo masywne, tłuste i dopieszczone.
Muszę przyznać, że dobrą płytą jest dla mnie taka, do której wraca się nawet po długiej przerwie i która czasem nie "wchodzi" przy pierwszym kontakcie. Taka, którą trzeba odkrywać, przeanalizować i wrócić do niej. "Sword" zachwycił mnie przy mniej więcej czwartym odsłuchu. Gdy wgryzłem się w ten klimat, wtedy całkowicie się jemu oddałem. Począwszy od otwierającego album "Mjölnir", opowiadającego jak tytuł wskazuje o mitycznym młocie Thora, panuje tu klimat bitewno - epicki, tak dobrze znany fanom chociażby Manowar czy też wczesnego, jeszcze dobrego HammerFall. Gdyby tak się dokładniej przysłuchać, to momentami da się wyczuć podobieństwa do obydwu wyżej wymienionych, a to żadna ujma. Kawałki są dynamiczne, zawierają dużą dawkę energii, nawet te wolniejsze, balladowe, które jednak rozwijają się w mocne, hymnowe killery. Oczywiście mam kilku swoich faworytów, które mogą być prawdziwymi hitami, a na koncertach z pewnością publikę porywają do szaleństwa. Zdecydowanie pierwsza czwórka z naciskiem na "The Allegiance", który mocno pachnie Manowarem. Numer o potędze heavy metalu i jego zbawiennym wpływie na ludzkość. Doskonały chóralny refren i zwolnienie specjalnie zrobione z pewnością na koncerty, żeby publika mogła się wykazać. Bardzo fajny pomysł, niby oklepany, ale sprawdzony. Słabych numerów na krążku nie stwierdziłem, bo takich tutaj nie ma. W każdym jest coś, co wpada w ucho i zapada w pamięć. Każdą melodię da się później zanucić i powtórzyć. Przy niektórych ciary biegają po plecach, a serce rozpiera duma, że oto jesteśmy częścią tej magii zwanej heavy metalem. Po prostu nie mam żadnych pytań, bo muzyka mówi wszystko. Oczywiście malkontent powie, że oklepane, że wtórne, że zagrywki przewidywalne, a zespół nie odkrywa nowych lądów... to nie ma znaczenia. Duże znaczenie ma za to fakt, że muzyka buja, porywa, wywołuje emocje, a to znacznie więcej niż stworzenie nowej jakości przez szukanie czegoś po omacku. Spośród numerów najlepszych na uwagę zasługuje również z pewnością "Eyes Of A Viper" wybrany na reprezentanta albumu, do którego to numeru nagrano świetny, bardzo profesjonalny teledysk.
ValSans ma przed sobą wielką szansę stać się dużym zespołem, jeśli tylko wreszcie ktoś otworzy na nich oczy i uszy i weźmie ich pod swoje skrzydła dając warunki do rozwoju i niesienia dobrej nowiny w świat. Płyta "Sword" to efekt ciężkiej pracy i to pracy rzetelnej, którą trzeba docenić. Ja już jestem fanem i miłośnikiem. Czas znowu przyodziać się w zbroję i ruszyć do boju ze śpiewem na ustach. Hail True Metal! Hail ValSans!
Atrej / [ 05.07.2010 ]
|