Dawno nie było świeżego materiału Rammstein. Ostatni pojawił się 2004 roku (później co prawda został wydany "Rosenrot", który jednak był tak naprawdę zbiorem odpadów z sesji, co prawda całkiem niezłych, jednak nie można tego nazwać premierowym materiałem). Aż pięć lat przyszło nam więc czekać na nowe wydawnictwo Niemców. Czy było warto?
Album rozpoczyna "Rammlied", który brzmi tak, jakby od początku miał być otwieraczem. Genialne intro i nieco patetyczna atmosfera naprawdę pozytywnie nastawiają słuchacza. Następnie "Ich Tu Dir Weh", chyba najbardziej melodyjny utwór na płycie, z wpadającym w ucho refrenem, w którym Till wyciąga naprawdę niezłe, wysokie dźwięki. Potem króciutki wstęp i "Waidmann's Heil", jak dla mnie zdecydowanie najlepszy utwór na całej płycie. Fantastyczny riff i genialnie zrobione wokale, czyli to, co chłopakom (a właściwie już panom) najlepiej wychodzi. Potem "Haifisch", czyli lekko oraz "B******", czyli ciężko. Niezłe, chociaż bez rewelacji. Następnie "Fruhling In Paris", czyli ballada. Rammstein, oprócz żelbetonowych riffów, umieją tworzyć także klimatyczne ballady (najlepszy przykład: "Ohne Dich"). Tym razem im jednak nie do końca wyszło - piosenka jest nijaka i przy kolejnym słuchaniu albumu po prostu przełącza się ją na następny numer. Tym jest "Wiener Blut". Jest to bardzo dobry utwór, kolejny, który pokazuje, że Rammstein do swojej odmiany metalu przemyca coraz więcej finezji i wyobraźni. Jeden z mocniejszych punktów albumu. Potem "Pussy", którego spokojnie mogłoby nie być. Piosenka, która oprócz "kontrowersyjnego" tekstu nie prezentuje nic ciekawego - muzyka jest wręcz śmieszna. Bez tego "cudeńka" płyta zdecydowanie by zyskała. Następnie utwór tytułowy, która z początku może kojarzyć się ze Slipknotem, potem jednak rozwija się w jak najbardziej prawidłowym, rammsteinowym kierunku. "Mehr" to kolejne sprawne połączenie ciężaru i melodii. Natomiast "Roter Sand" nie wyobrażam sobie gdzieś w środku albumu, jedyną słuszną decyzją było umieszczenie go na końcu.
Rammstein z wiekiem ma coraz więcej pomysłów na muzykę, często zmierzając w stronę łagodniejszych dźwięków. Ta płyta jest na to dobitnym dowodem. Mogłaby się ona obyć bez kilku kawałków, ale nie zmienia to faktu, że jest naprawdę niezła. Warto było tyle czekać.
s7mon / [ 14.01.2010 ]
|