Cztery lata kazali nam czekać panowie z Death Angel na swoje nowe dziecko. Ktoś pomyśli, że to szmat czasu, ale patrząc na lenistwo choćby ich dobrych kumpli z Testament naprawdę nie mamy prawa narzekać. Zawsze uwielbiałem tę kapelę. Pamiętam, jak kilka ładnych lat temu dorwałem "The Ultra-Violence", który mnie po prostu zniszczył! Później poznałem prawie równie świetne "Frolic Though The Park" i "Act III". Pamiętam, jak skakałem z radości na wieść o reaktywacji kapeli w 2001 roku i jak czekałem na pierwszy po prawie piętnastu latach album. "The Art Of Dying" w pełni spełnił moje oczekiwania, dlatego z niecierpliwością nasłuchiwałem wiadomości o nowym dziele czwórki Filipińczyków z Kalifornii. Wreszcie wczesna jesienią Rob i spółka weszli do studia, aby zarejestrować nowy materiał. W wywiadach członkowie zespołu jeszcze podkręcali atmosferę mówiąc, że to będzie z pewnością najlepsza płyta Death Angel, że brzmienie po prostu wbije słuchacza w fotel. Naprawdę miałem straszne ciśnienie na ten krążek. Jednak z kilku niezależnych ode mnie przyczyn kupiłem go stosunkowo niedawno, w dwa miesiące po premierze. Z tym większa niecierpliwością wrzuciłem go do odtwarzacza...
Jeśli chodzi o oprawę graficzną to może się ona podobać. Pudełko utrzymane w ciemnych odcieniach, jest zrobione w bardzo ciekawy i nietypowy sposób, podobny do tego w jaki wykonany został "The Art Of Dying". Dodatkowo muzycy umieścili tu krążek DVD z koncertem z 2003 roku. A jak wygląda sama muzyka? Jest po prostu świetna! Chłopaki zaserwowali nam jedenaście oldschoolowych i jednocześnie bardzo świeżych kawałków. Brzmienie jest naprawdę świetne. Tłuste gitary i miażdżąca perkusja - znakomita produkcja!
Zaczynamy dość spokojnym intrem na akustyku, które przechodzi w przeraźliwy skowyt Marka. To "Lord Of Hate" - prawdziwa miazga. Kawałek bardzo szybko wpada w ucho i jest jednocześnie na wskroś brutalny. Drugi w kolejce jest równie świetny "Sonic Beatdown". Nie ma tu miejsca na chwilę oddechu, a Mark po prostu wypluwa z siebie kolejne frazy. Trójka, czyli "Dethroned", to moim zdaniem najlepszy numer na płycie. Zaczyna się spokojnie, akustyczną gitarą, a potem następuje wybuch... Znakomite riffy i kapitalna klimatyczna solówka dopełniają dzieła zniszczenia. Czwórka czyli "Carnival Justice" jest także świetna. Co tu dużo mówić, kawałek po prostu zabija szybkością, a Mark wznosi się na wyżyny swoich umiejętności. Bardzo podoba mi się tu jego wokal. Jest niezwykle agresywny i drapieżny. Numer osiem czyli "When The Worlds Colide" utrzymany jest w rockandrolowych klimatach. Jest bardzo skoczny, porywający, ze świetnym refrenem - po prostu super. Album kończy "Resurection Machine", który jako pierwszy rzucił mnie na kolana. Rozpoczyna się bardzo melancholijnie i nagle włazi kapitalny ciężki riff... Warto tu zwrócić uwagę na przepiękne refreny, które naprawdę chwytają za serducho.
"Killing Season" to świetna płyta. Jest bardzo różnorodna. Mamy tu zarówno urywające łeb killery, jak i bardziej melodyjne numery. Jest też trochę smaczków w postaci gitar akustycznych... Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Moim zdaniem mamy do czynienia z najlepszym obok "The Ultra-Violence" albumem Death Angel i jednym z kandydatów na płytę roku.
Venom / [ 15.05.2008 ]
|