Piszę tę recenzję na kilka tygodni przed ukazaniem się nowej, pierwszej od pięciu lat i pierwszej bez charyzmatycznej wokalistki Moniki Edvardsen (znanej też z grupy Tactile Gemma) płyty zespołu Atrox. Jest to chyba dobry moment, żeby przypomnieć sobie starsze nagrania - lub się z nimi zapoznać, jeżeli ktoś jeszcze nie miał ku temu okazji.
"Orgasm" to ostatnia (i najwyżej chyba oceniana) płyta pierwszego etapu działania grupy. Już jej okładka - zresztą dzieło wokalistki, podobnie jak obrazy wewnątrz wkładki - mogłaby posłużyć za opis muzyki: zawarte na albumie dźwięki są tak samo gęste i pokręcone oraz tak samo intrygujące. Spotkałam się gdzieś z opinią, że grają "schizo metal" i faktycznie, gdybyśmy upierali się, że trzeba ich wcisnąć do jakiejś szufladki, właśnie to trzeba byłoby na niej napisać. Przy tym płyta może służyć jako skuteczny argument przeciwko kilku stereotypom. Należałoby puszczać ją wszystkim, którzy twierdzą, że metal to tylko bezmyślny i bezsensowny hałas, a także tym, którzy metal z kobietą na wokalu kojarzą wyłącznie z popularnymi ostatnio cukierkowymi tworami.
Muzykę zespołu Atrox można byłoby określić, za jednym z jego członków, jako połączenie Meshuggah i The Gathering. Faktycznie, pokręcona muzyka i połamane rytmy kojarzą się z tym pierwszym zespołem (choć w wydaniu mniej ekstremalnym), głos wokalistki zaś momentami przypomina Anneke - z tym, że musiałaby to być Anneke po zażyciu sporej dawki jakiejś nielegalnej substancji, ewentualnie z poważnymi zaburzeniami równowagi umysłowej... Monika (sporadycznie wspomagana przez basistę Pete'a) odważnie wykorzystuje głos wyśpiewując swoje to piękne, to dziwne partie - jeżeli ktoś lubi śpiewać razem z płytą, będzie miał problem. Razem z muzyką tworzy to całość dość niepokojącą, ale też szalenie oryginalną i fascynującą.
Nie ma sensu zatrzymywać się nad poszczególnymi utworami - po pierwsze wszystkie są rewelacyjne, po drugie - płyta jest tak zwarta, że wyrywanie z niej poszczególnych fragmentów to po prostu zbrodnia. W ten album trzeba się zagłębić, zamknąć oczy i pogrążyć się w niesamowite brzmienia i z każdym utworem bardziej szalony, psychodeliczny klimat. Zapewniam, że będzie to przeżycie niezapomniane, choć niełatwe...
No i trzeba czekać na dalszy ciąg działalności grupy. Czy bez Moniki uda im się utrzymać dawny poziom oryginalności? Czy Atrox wciąż będzie jednym z najbardziej niezwykłych przedstawicieli sceny metalowej?
Hanna Zając / [ 18.04.2008 ]
|