01. Abandoned
02. You Only Live Twice
03. Savior From Anger
04. Children
05. Dust To Dust
06. Raise Your Hands
07. Strange Behavior
08. Six Stepsisters
09. Mastermind
10. When Love Comes Down
11. Ends Of The Earth



Ciekawa sprawa z tym Vicious Rumors. Na zachodzie Europy oraz za Oceanem zespół od wielu lat wymienia się w jednym szeregu z największymi tuzami i pionierami amerykańskiego, klasycznego heavy metalu, u nas na dźwięk tej nazwy odpowiada głównie echo. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Żelazna Kurtyna? Wszystkiego na nią zwalić się nie da. Niby to nic wielce dziwnego, bo w zadupiu nad Wisłą taki los dotknął również wiele innych bandów. Dobrym przykładem byłby np. niemiecki Rage. Ani ekipa maestro Wagnera, ani Vicious Rumors nigdy nie należeli do grup podziemnych. Sprzedawali bardzo dużo albumów. Ale do serc polskich fanów metalu jakoś się nie przebili.

Amerykanie na oficjalnym rynku zadebiutowali w 1985 roku, ale dopiero wydany w dwa lata później kolejny longplay - "Digital Dictator", przyniósł im prawdziwą popularność. Wówczas za mikrofonem stanął charyzmatyczny, znakomity wokalista - Carl "Ace" Albert. Następny krążek, zatytułowany po prostu "Vicious Rumors" z 1990 roku tylko potwierdzał klasę zespołu. Ale to wszystko okazało się być jedynie przygrywką do tego, co miało nastąpić. Do "Welcome To The Ball"...

Już pierwsze takty otwierającego płytę "Abandoned" nie pozostawiają słuchaczowi żadnych złudzeń co do tego, z czym będzie mieć tu do czynienia. Klasyczny heavy metal w typowym, amerykańskich wydaniu. Zaopatrzony jednak w sporą dozę europejskiej melodyki i... tak, na tych utworach swoje piętno odcisnął już także thrash. Wprawdzie w bardzo niewielkim stopniu, ale jednak. Riffy rządzą na tym krążku niepodzielnie. Łatwo ich brzmienie skojarzyć z estetyką Liege Lord czy Realm. Jeśli zaś chodzi o same konstrukcje utworów, zdecydowanie najbliżej grupie do Judas Priest. Jednak Vicious Rumors nie kopiują swoich brytyjskich mistrzów. Od dawna mają wypracowany własny styl, który kultywują... Stop! W ten sposób nie da się opisać "Welcome To The Ball". Kontynuacja stylistyki owszem, ale przecież na tym krążku zaszło bardzo wiele zmian w stosunku do tego, co zespół robił w przeszłości. Przede wszystkim brzmienie staje się o wiele mocniejsze, przez co słuchacz ma wrażenie, że utwory bandu zrobiły się bardziej rytmiczne. Jest mocniej, gęściej, z większym wykopem. Nic na tym nie traci jednak kapitalna, charakterystyczna melodyka Vicious Rumors. I te świetne solówki, oraz dwugłosy grających unisono gitar... Na album trafiły bardzo różnorodne w swych barwach kompozycje. I każda z nich to prawdziwa perła. Spróbujcie spokojnie usiedzieć na dupsku przy takim huraganowo szybkim "You Only Live Twice". Przekonajcie się, czy da się bujać w fotelu przy niezwykle nastrojowym, ale i ciężkim, agresywnym zarazem "Dust To Dust". Sprawdźcie, czy nie poczujecie rock'n'rollowej atmosfery "Six Stepsisters". Po prostu... nie do opisania. Z każdego kawałka wprost wylewa się duch heavy metalu. Tego prawdziwego. Łączącego w sobie agresję, potęgę, bunt, megaładunek energii z przepięknymi melodiami. Nie... nie miałem na myśli współczesnych, włoskopodobnych, lukrowanych łakoci. W końcu kto powiedział, że ich melodie są piękne? Ja bynajmniej nie podpisałbym się pod takimi słowy. Melodie Amerykanów mocno przywodzą na myśl estetykę Iron Maiden, Jaguar czy (a może przede wszystkim) wspominanego Judas Priest. Posłuchajcie takiego "Savior From Anger" czy "Raise Your Hands". Gwarantuję, że opadnie Wam szczęka.

Wydając "Welcome To The Ball" ekipa, dowodzona przez gitarzystę Geoffa Thorpe'a, wpisywała się w pewien znak swoich czasów, jeśli chodzi o grupy, grające klasyczny heavy metal. W roku 1991 u szczytu potęgi znajduje się thrash i takie nazwy, jak Testament, Megadeth, Overkill czy Slayer, zdecydowanie spychają bardziej tradycyjne grupy na boczny tor. Wiele z nich, być może próbując utrzymać się na powierzchni, włącza do swej muzyki nutkę thrashowych wpływów. Nieco wcześniej robi to Manilla Road ("Out Of The Abyss"), Liege Lord (genialny "Master Control"), robią to chłopaki z Judas Priest (riffy z "Painkiller"), a z chwilą wypuszczenia "Welcome To The Ball" także i Vicious Rumors. W przypadku Geoffa Thorpe'a i jego grupy ten mariaż okazał się być bardzo udanym. Wyznaczył dla kapeli zupełnie nową jakość. I tylko cieszyć się należy, iż nagrywając kolejny pełnoczasowy album studyjny (pomiędzy nimi ukazała się jeszcze płyta koncertowa i epka) Amerykanie nie domieszali do swojej mikstury zdobywającego wówczas coraz większą popularność grunge'u, a postawili na elementy progresywne...

Wspominając o zmianach, jakie zaszły w muzyce Vicious Rumors za pośrednictwem "Welcome To The Ball" nie sposób nie wspomnieć o wokalizach Carla Alberta. Bo właśnie w tym momencie zaczął on śpiewać zupełnie inaczej niż dawniej. Ze śpiewaka, operującego czystym, mocnym, o ogromnej skali głosem, bliskim w swym brzmieniu popisom Geoffa Tate, Michaela Kiske, czy Steve'a Benito, przeistoczył się w krzykacza znacznie bardziej drapieżnego, chrapliwego. Dość powiedzieć, iż znam wielu, także w redakcji Heavy Metal Pages, którzy słysząc "Abandoned" po raz pierwszy daliby sobie głowę urwać, że zaśpiewał go Bobby "Blitz" Ellsworth. Albert to wokalista fenomenalny, jeden z tych ludzi, którzy czego się nie dotykają, zmieniają w brylanty. Bo za takie należy uznać albumy Vicious Rumors z jego udziałem, nagrania Villain, epkę Ruffians... Mało po ziemi stąpa ludzi, którzy tak pięknie potrafią przekazywać drzemiące w nich emocje, łączyć czysty głos z agresją i niewiarygodną siłą. Wielką stratą dla metalu jest fakt, iż Carla nie ma już wśród nas. Zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Tak wiele wspaniałych głosów już od nas odeszło - Carl, J.D. Kimball, Guy Speranza, Paul Baloff, Chuck Schuldiner...

Wracamy do Vicious Rumors. Geniuszowi śpiewaka dzielnie sekundują instrumentaliści. Ściana dźwięków w wykonaniu wiosłowych, Geoffa Thorpe'a i Marka McGee, po prostu powala. Co tu wiele gadać, przez cały ten materiał można po prostu szaleńczo machać łbem. Ale warto się też zatrzymać choćby na chwilę, aby zatopić się w te wszystkie techniczne smaczki. Gitarzyści grają ostro, ale na pewno nie prosto i siermiężnie. Zresztą czy ktoś wzorujący się na dokonaniach "Kapłana" mógłby tak grać? Hm... sola to prawdziwy majstersztyk, to samo wyczucie, stopniowanie emocji, przekazywanych słuchaczom. Nie wszystkie utwory Vicious Rumors "wybuchają" od razu. Bywa, że poprzedza je "akustyczny" wstęp, innym razem rozwijają się powoli.

Świetnie słucha się też pracy i zgrania z sobą sekcji. Larry Howe okazuje się być bardzo dynamicznym perkusistą, mocno podbijając siłę przekazu zespołu. To jeden z takich bębniarzy, przy grze których ma się wrażenie, iż wkładają całą swoją siłę w każde uderzenie. Larry nie gra na bębnach, on w nie napierdala. I ten emocjonalny, ale nie pozbawiony wysokich umiejętności technicznych styl gry znakomicie się sprawdza w wypadku Vicious Rumors. Natomiast bas... hm... raczej jest pod riffami. Jednakże David Starr, mimo iż nie wychyla się zanadto, doskonale dociąża brzmienie tego stuffu, nadając mu baaardzo dużo "dołu". Zresztą ten bas, jeśli chodzi o jego barwę, brzmi dość oryginalnie. Kojarzy się z brzmieniem tego instrumentu, jakie uzyskał DD Verni na "The Years Of Decay" Overkill.

Brzmienie płyty - znów nie ma się do czego przyczepić. Klasa - klarowność, selektywność, uwypuklenie każdego instrumentu... No, może jest nieco bardziej surowe i brudniejsze niż to, które uzyskali goście z Judas Priest na "Painkiller" czy z Liege Lord na "Master Control", ale to chyba i dobrze. Brzmi bardziej oryginalnie, specyficznie dla Vicious Rumors.

"Welcome To The Ball" to album genialny, jak najbardziej godny miejsca w pierwszym szeregu krążków, prezentowanych w tej rubryczce. W Polsce jednak kompletnie niedoceniony. Nigdy nie oddano należnej czci ani tej płycie, ani zespołowi. W 1991 roku u nas królował już thrash... Namawiam jednak wszystkich, którzy nie znają "Welcome To The Ball", do poszukiwań tej płyty. Dla wielbicieli klasycznego heavy metalu to po prostu mus...

Rok 1991. Mimo panowania thrash metalu tradycjonaliści z Vicious Rumors są u szczytu potęgi. Wkrótce jednak nadejdzie grunge, a kapela, po nagraniu kolejnego arcydzieła, "Word Of Mouth", straci Carla Alberta... Zespół nie podda się jednak i trwać będzie dalej, aż do naszych czasów. Z różnym skutkiem jednak...

Tomasz Urbański / [ 28.01.2007 ]


! Recenzja zaczerpnięta z Heavy Metal Pages !
www.hmpmag.pl


brak recenzji




Brak możliwości komentowania tej recenzji






Vicious Rumors
Welcome To The Ball

Atlantic - 1991 r.




Klasyka



brak recenzji



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!