01. A Celebration For The Death Of Man...
02. In The Shadow Of Our Pale Companion
03. Odal
04. I Am The Wooden Doors
05. The Lodge
06. You Were But A Ghost In My Arms
07. The Hawthorne Passage
08. ...And The Great Cold Death Of The Earth
09. A Desolation Song



Through vast valleys I wonder
To the highest peaks
On pathways through a wild forgotten landscape
In search of God, in spite of man...


Nie mogłem odmówić sobie przyjemności zrecenzowania tego krążka. Nie mogłem pozwolić, żeby przeszedł niezauważony, żeby zaledwie kilka osób miało możliwość doświadczenia emocji jakie ze sobą niesie. Dlatego podjąłem się napisania tych paru słów, choć wiem jak trudne stoi przede mną zadanie. Trudność ta wynika przede wszystkim z faktu, że Agalloch stworzył dzieło, które w większym stopniu nie przypomina niczego, co dane mi było kiedykolwiek usłyszeć.

Zapytacie pewnie jak zespół, który jest praktycznie nieznany na światowej scenie, który mimo 10 lat działalności, wydał zaledwie dwie, długogrające pyty, może poszczycić się tak zacnym wydawnictwem? Naprawdę nie wiem. Wiem natomiast jedno - Amerykanie udowodnili, że tamtejsza klimatyczna scena ma się coraz lepiej i coraz odważniej, a co najważniejsze, z powodzeniem "atakuje" Europę, nierzadko pozostawiając przy tym w tyle nasze przereklamowane gwiazdy. Nie wierzycie? Posłuchajcie "The Mantle", a odpowiedź na żadne pytanie nie będzie już tak prosta.

Ta płyta powaliła mnie już za pierwszym przesłuchaniem, zwyczajnie znokautowała, długo nie pozwalając mi się podnieść. Poruszył mnie jej klimat, szczerość, pasja tworzenia, lecz przede wszystkim oryginalność. Bo, czy często zdarza nam się słuchać muzyki, która jest głęboko zakorzeniona w doom metalu, nie ukrywa fascynacji progresją, gotykiem, folkiem, nawet symfonicznym blackiem, a mimo to, wiodącą rolę odgrywają w niej dźwięki gitary akustycznej?

Here I gaze at a pantheon of oak, a citadel of stone
If this grand panorama before me is what you call God...
Then God is not dead.


Zdecydowanie nie jest to muzyka dla każdego. Wielbiciele zabójczych temp, szybkich killerów i ostrych solówek, raczej nie mają tu czego szukać. Wszyscy inni, powinni natomiast zmierzyć się z twórczością Amerykanów. Dla nich będzie to jedna z niewielu szans na posłuchanie czegoś innego i oderwanie się od wszechobecnych schematów.

"The Mantle" rozpoczyna się spokojnym, gitarowym intrem, które doskonale wprowadza nas w zimny, melancholijny klimat krążka. Kolejny utwór to z kolei istne arcydzieło. Tego co się w nim dzieje nie da się opisać słowami - trzeba posłuchać. Zaryzykuje stwierdzenie, że ta długa, rozbudowana, niemal piętnastominutowa kompozycja, jest jednym z najlepszych kawałków jakie słyszałem w ostatnich kilku latach. Znajdziemy tu wszystko: wspaniałe, tęskne, akustyczne melodie, uzupełniane przez ciężkie gitary, częste zmiany tempa, doskonały tekst, no i wreszcie zróżnicowane wokale. Napisałem zróżnicowane, bo w utworach Agalloch czysty, głęboki, emocjonalny śpiew występuje wraz z typowo blackowym charkotem. I tu chciałbym uspokoić wszystkich, którzy w tym momencie zniechęcili się do tego albumu. Ja też osobiście nigdy nie przepadałem za tego rodzaju śpiewem, ale tu o dziwo, w ogóle mi on nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - nie wyobrażam sobie żeby mógł być inny. Po prostu taka konwencja doskonale pasuje do prezentowanej muzyki. Jednym słowem "In The Shadow Of Our Pale Companion" to prawdziwa perełka.

It washed away in a tide of longing, a longing for a better world
From my will, my throat, to the river, and into the sea...
...wash away...


Dalsza część płyty utrzymana jest w podobnym klimacie. Połowa utworów to piękne kompozycje instrumentalne. Poza tym., zdarzają się zarówno utwory wolne, refleksyjne("..And The Great Cold Death Of The Earth", "A Desolation Song"), jak i szybsze, bardziej agresywne, okraszone mocnymi gitarami i "galopującą" sekcją rytmiczną ("Am The Wooden Doora" i "You Were But A Ghost In My Arms"). Nie ma więc mowy o nudzie. Panowie z Agalloch potrafią doskonale wyważyć emocje, co powoduje iż każdy utwór jest inny, nieprzewidywalny, a co za tym ciekawy. Należy tu też wspomnieć, że w muzyce Amerykanów, oprócz tradycyjnych instrumentów, znajdziemy takie, które z metalem mają niewiele wspólnego. Mam tu na myśli m.in. akordeon, puzon, mandolinę czy dzwony. Zastosowanie ich wraz z pojawiającymi się, od czasu do czasu, elektronicznymi wstawkami, daje naprawdę bardzo ciekawy efekt.

Nie ulega wątpliwości, że Agalloch nagrał płytę wyjątkową. Płytę, która poraża swoją oryginalnością, która wymyka się wszelkim klasyfikacjom, która atakuje zmysły ogromnym ładunkiem emocji, płytę nienaganną technicznie i wokalnie, dobrze wyprodukowaną...lecz przede wszystkim płytę PIĘKNĄ. Nie pozwólmy, żeby to piękno przeszło nam, niezauważone, koło nosa...

Here is the landscape
Here is the sun
Here at the edge of the earth
Where is the god?
Has he fallen to ruin?


Krwawisz / [ 17.04.2006 ]




brak recenzji





Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




Harvester [ harvester88@onet.eu ] 28-04-2008 | 20:48

Ze wszystkim się zgadzam i wszystko ładnie pięknie ale Agalloch wydał więcej niż dwie płyty! 3 albo nawet 4 chyba...


Ataegina [ gabri92@wp.pl ] 22-04-2010 | 10:10

Agalloch.... to wlaśnie od tego zespołu za czeła się moja miłość do metalu.






Agalloch
The Mantle

End Records - 2002 r.




10/10



brak recenzji



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!