1. Inspirit Creation
2. The Essence
3. Waves of Time
4. Voyager
5. Born of Stitch and Flesh
6. Terror Unknown
7. Biological Masterpiece



O zespole Species usłyszałem po raz pierwszy około rok temu. Polski zespół grający techniczny thrash metal? Taaa, już to widzę - pomyślałem. Ale dałem chłopakom szansę i sięgnąłem po debiutancki album "To Find Deliverance". Tak jak się spodziewałem - wokalnie szału nie było, ale instrumentalnie brzmiało to całkiem obiecująco. Posłuchałem raz, potem drugi i trzeci. Wziąłem tę muzykę do samochodu, by towarzyszyła mi w drodze do pracy - i jakoś nie przestawało mi się to granie podobać. W końcu nabyłem płytę i słuchałem jej aż do dziś - kiedy to okazało się, że chłopaki wydali album numer dwa.

Już otwierający tę płytę utwór "Inspirit Creation" pokazuje słuchaczom jak gra Species. Sześciominutowa mieszanka technicznego thrashu ze smakowitymi zagrywkami gitary prowadzącej i ciekawie wybijającego się basu daje miłośnikom ambitnego grania obietnicę przyjemnie spędzonego czasu. Do głowy przychodzą takie skojarzenia jak Death czy Atheist. W środku wolniejsza partia solowa nawiązująca do jazzu to smaczny kąsek dla fanów Cynic. Drugi na płycie, zwarty i singlowy "The Essence", to jeden z najkrótszych utworów i pewnie dlatego został wybrany na dość wesoły teledysk. Natomiast już w trzecim utworze Species pokazuje nam nieco łagodniejsze oblicze. "Waves of Time" to po części niemal ballada, w której na chwilę pojawiają się nawet czyste wokale. Tuż po niej dostajemy instrumentalny "Voyager", który pasuje w tym miejscu idealnie. Słuchając tych kawałków, czuję się jakbym przeniósł się w czasie i podróżował w przestrzeni kosmicznej na planie filmu science fiction z lat osiemdziesiątych.

Kosmiczna podróż przywodzi na myśl wspomnienie z przeszłości. Pamiętam jak w jednym z wywiadów Chuck Schuldiner, zapytany o to jaki powinien być metal odparł, że jego zdaniem "metal powinien być przygodą". I muszę przyznać, że muzyka Species taką przygodą jest. "Changelings" przyjemnie sunie naprzód i słucha się tego z uśmiechem na twarzy. Czuć autentyczną radość z grania. Album ma naturalne brzmienie i przestrzeń. Dźwięk nie jest zbity, skompresowany i sterylny, jak na wielu współczesnych produkcjach. Nie ma też tego nużącego obniżonego stroju gitar. Wokalnie Species plasuje się gdzieś pomiędzy Mille Petrozzą z Kreatora a Chuckiem Schuldinerem z okresu "The Sound of Perseverance". Szału nie ma, ale wokalista robi co może, żeby uciec od monotonii znanej z death metalu. Na szczęście bliżej tu do thrashu niż death, więc nie ma bezmyślnych blastów, a ścieżki perkusji nie przeszkadzają w słuchaniu świetnych riffów gitarzysty. W ogóle to trzeba pochwalić perkusistę, który idealnie wpasowuje się w muzykę. Kiedy trzeba to gra zwykłe proste rytmy ("Voyager"), a innym razem podkręca tempo, jak w "Biological Masterpiece". Warto podkreślić, że choć muzyka Species jest nieco "połamana", to nie jest to granie przekombinowane. Wszystko jest zagrane ze smakiem i wyczuciem. Biję więc pokłony przed umiejętnościami technicznymi wszystkich muzyków Species.

Album zamyka ponad dziesięciominutowa kompozycja "Biological Masterpiece". Utwór ten łączy w sobie najlepsze elementy muzyki Species - thrashową motorykę, poetyckie zwolnienia, niemal rockandrollową melodykę i świetne zmiany tempa. Znów czuję się jakbym przemierzał kosmos. Daję się ponieść emocjom i drę się razem z wokalistą - "We challenge the staaars!!!", a chwilę później pędzę na złamanie karku wraz z szaloną końcówką tej kompozycji. I życzę Wam tego samego.

The Essence:



Jarek Z / [ 02.11.2025 ]




brak recenzji





Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Species
Changelings

20 Buck Spin - 2025 r.




8/10



brak recenzji



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!