01. Castaway
02. Unanchored
03. Ocean
04. Beautiful
05. Stolen
06. Abyss
07. Vastdeep
08. Island of Hope
09. Infinity
10. Significance



Albumem "Oceans" amerykańska wokalistka Talia Hoit wyraźniej próbuje zaznaczyć swoją obecność w świecie symfonicznego metalu. A piszę "wyraźniej", ponieważ wcześniej nagrała już dwie płyty z grupą Beyond Forgiveness, a i popełniła również dwie autorskie płytki - ale takie bardziej dla swoich znajomych niż dla świata. Teraz wsparta przez producenta Franka Pittersa (Visions of Atlantis, Edenbridge) oraz doświadczonych muzyków (na perkusji chociażby Roland Navratil) gotowa jest rzucić wyzwanie największym. Czy ma jednak wystarczającą ilość argumentów?

Talia na swoim "debiutanckim" krążku eksploruje terytoria, po których poruszają się już m.in. Visions of Atlantis, Sirenia, Delain, Xandria czy Nightwish. Tak, na tym poletku panuje spora konkurencja, ale jak widać nie przeszkadza to tym mniejszym, pozbawionym rozdmuchanego budżetu grupom w szukaniu swego szczęścia. Cześć z nich (jak np. Oryad) próbuje wyróżnić się nieszablonowym myśleniem. Na "Oceans" Talia Hoit te swoje pierwsze solowe kroki stawia bardziej ostrożnie - nie dokonuje rewolucji, tylko idzie ścieżką wytyczoną przez innych. To klasyczny "symfoniczny metal": melodyjny, przebojowy, miejscami dość epicki, ale też i poprzez brak odważniejszych decyzji zbyt przewidywalny. Oczywiście jest tutaj trochę fajnych momentów, np. w "Castaway" ładnie pracują klawisze, w "Stolen" orkiestracje i sekcja dęta wbija w fotel, w "Island of Hope" z tła wyławiamy przyjemne motywy. No i Mat Plekhanov w niemal każdym numerze czaruje wysmakowanymi solówkami. Są kawałki zarówno szybkie, jak i delikatnie wolniejsze, mające znamiona ballady - nie jest więc tak, że brakuje też różnorodności. Tyle tylko, że niby wszystko się zgadza, a jednak po trzech kawałkach już wiemy dokąd i którym szlakiem dopłynie ten statek.

Na "Oceans" wokalistka zajmuje się tematem tytułowych oceanów, które potrafią zachwycać różnorodnością fauny, jak i przerażać głębinami czy rozszalałymi sztormami. Próbuje przenieść ten fascynujący dualizm na stosunki międzyludzkie: na mnogość emocji, które potrafimy odczuwać. I paradoksalnie to właśnie emocji mi tutaj brakuje. Znów: pod względem wokalnym jest bardzo poprawnie. To nie jest tak, że Talia Hoit fałszuje, że się tego słuchać nie da. Jest ładnie, jest czysto, ale też i... nudno. Jak wpływamy na spokojniejsze wody to śpiewa słodziutko, delikatnie popowo niczym Liv Kristine. Tylko że później te same rozwiązania które znajdziemy w "Beautiful", kopiowane są do chociażby "Stolen" i "Abyss". Podobnie jest w tych kawałkach bardziej metalowych: to co usłyszcie w "Castaway" usłyszycie również we wszystkich innych kompozycjach utrzymanych w tym tonie. Wiadomo, barwy głosu się nie zmieni, ale można przeciąć tę monotonię melorecytacjami, szeptami, jakimiś krzykami. Do przekazania emocji można użyć różnych środków wyrazu. Talii albo brakuje muzycznej wyobraźni, albo... odwagi. Być może przy tym pierwszym wyjściu do ludzi bała się postawić na niesprawdzone patenty. A przynajmniej mam taką nadzieję.

"Oceans" to dość problematyczna płyta. To wydawnictwo które ani specjalnie nie ziębi, ani nie grzeje. Ani nie zachwyca, ani też nie odrzuca. To płyta poprawna pod każdym możliwym względem. I to jest właśnie jej największa słabość. Myśląc o "Oceans" nie mogę wyrzucić z głowy innego symfoniczno-metalowego zespołu, którego promocją również zajmowało się cmm GMBH: Oryad. Płyta "Sacred & Profane" była mniej dopieszczona, bardziej "kwadratowa", a jednak doskonale ją pamiętam. I to zarówno za te trafione, jak i przestrzelone pomysły. Bo czasem po prostu trzeba zaryzykować.

Island of Hope:



Tomasz Michalski / [ 05.06.2025 ]




brak recenzji





Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Talia Hoit
Oceans

Iberis Entertainment - 2024 r.




6/10



brak recenzji



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!