1. Drzwi 2. Tabernakulum 3. Tysiąc razy 4. Chimera ft. IHS 5. Tabernakulum cz. II 6. Oszust ft. Robert Śliwka 7. Nawet nie usłyszysz, kiedy to się stanie 8. A światłem jest gniew
Czymże jest "dola"? Czy należnym komuś losem? Czy przypadającą częścią z podziału? A może to personifikacja losu, przeznaczenia i duch opiekuńczy w mitologii słowiańskiej? Nie wiem. Ale wiem to, że zespół o tego typu nazwie zawsze przyciąga uwagę metalowej braci. Zwłaszcza tej z inklinacjami do awangardowego black metalu/post-black metalu. Trochę to stało się modne w tym środowisku by przybierać jednowyrazowe polskie nazwy. Ale niosące ze sobą coś tajemniczego. I tak jest z Dolą, która powstała w 2018 roku dzięki inicjatywie trzech muzyków o pseudonimach: Stempol, Maras i Grono. A od tego czasu nagrała trzy albumy - "Dola", "Czasy" i po trzech latach przerwy, właśnie ten ostatni - "Tabernakulum". W zasadzie album ten kontynuuje styl muzyczny jaki można było usłyszeć na poprzednich wydawnictwach. I jak wspomniałem na początku mamy tutaj do czynienia najprościej mówiąc - z "poschizowanym" black metalem.
Ale byłoby to bardzo krzywdzące dla zespołu gdybym na tym określeniu poprzestał, gdyż muzyczne środki wyrazu jakie stosuje trio są warte przytoczenia. Album otwierają "Drzwi" krótkim złowieszczym intro by za nimi ukazać tytułowy utwór "Tabernakulum" wraz z ciężkimi i wrzaskliwymi sludge-metalowymi patentami, które po chwili przelewają się w black metalową wściekłość. Perkusyjne blasty i zawrotna szybkość, wokalne krzyki, skrzeki i recytacje przeplatają się z wolniejszymi momentami w stylu sludge. I już takie połączenie staje się dość ciekawe - kontrastujące. Ale druga minuta tworu ukazuje inne oblicze Doli. Z tego miażdżącego łomotu zaczynają wyłaniać się dziwne gitarowe akcenty. I nagle muzyka objawia jazzowe wpływy w postaci gitarowych mrocznych pasaży i przeraźliwe, mroczne wokalizy... by po chwili powrócić do sludge-black metalu w różnych odsłonach. I tak na przemian. Następnie "Tysiąc razy" rozpoczyna się jakimś improwizowanym free jazzem na trąbce ze wzniosłym i pełnym emocji przemówieniem. A potem to już utworem zaczyna targać na lewo i prawo. A to raz sludge metalowymi zagrywkami, ciężkimi, w wolniejszym wydaniu. Innym razem kompozycja przesuwa się na korzyść black metalu, zazwyczaj przyśpieszając. Ale też mam wrażenie, że muzyka Doli zawiera elementy d-beat - czyli nieco prostsze riffy o rytmicznym charakterze. A tym bardziej podkreślają to brudne brzmienia przesterowanych gitar (także basu) i wokalne wrzaski oraz growle. I taka mieszanka metalowego grania również jest przeplatana czystymi gitarowymi pasażami - chwilami o jazzowym typie, albo nawet kojarzące się z neo-folkowymi melodiami. A gdy przyszła kolej na utwór "Chimera" zacząłem zastanawiać się skąd znam ten głos i ten sposób frazowania wokalu. Tak, to waćpan IHS z Biesy, który gościnnie wystąpił w tej szalonej kompozycji. Tutaj agresja przeplata się z jakimiś psychotycznymi stanami. Ciężkie gitary walczą z czystymi pasażami. A proste perkusyjne rytmy przeistaczają się w skomplikowane perkusjady. Z kolei "Tabernakulum cz. II" poza tym co już znamy z tego albumu wprowadza elementy punk rocka, a nawet grindcore'a. Zaś "Oszust" zaskakuje nas dodatkowo awangardą i groteskową melodią. A wszystko pomieszane, przeplatane i połączone, a przede wszystkim zaskakujące. W utworze tym wziął udział Robert Śliwka (zastanawiam się czy z zespołu Ugory?). I "Nawet nie usłyszysz, kiedy to się stanie" funduje nam także klimatyczną, wręcz "kinową" grę na trąbce w tej kuriozalnej metalowo-jazzowej mieszance. Album wieńczy "A światłem jest gniew" - jazzowo-post metalowy track, bardzo progresywny i równie zmienny oraz zaskakujący.
Powiem szczerze, że ta muzyka nieźle "zryła beret" w pozytywnym tego znaczeniu. Zawiera w sobie wiele instrumentalnych i wokalnych kontrastów oraz kontrowersji aranżacyjnych. Początkowo mogłaby zdawać się prosta i niepoukładana, ale w rzeczywistości jest bardzo ambitna. Zespół świetnie łączy proste patenty z tymi bardziej skomplikowanymi - technicznie i rytmicznie. A dominującym nastrojem jest mrok połączony z psychodelią. Zdecydowanie nie jet to muzyka komercyjna. Zdecydowanie nie jest łatwa w odbiorze. Ale czym dłużej i częściej słuchałem tych utworów tym bardziej przekonywałem się do tego kontrolowanego chaosu. Być może potrzeba się nauczyć słuchać Doli? Jedyny minus to okładka, która mnie wręcz odpycha. Całe szczęście, że wiedziałem na co się piszę, pisząc tę recenzję. I nie była to transakcja w ciemno.