Apostate to włoska formacja będąca pobocznym projektem dwóch muzyków grającej melodyjny black metal grupy Valadier: Francesco Castriciniego oraz Marka Zanona. Ich debiutancki materiał - "Elegy of Phantom Pain" - pierwotnie pojawił się na rynku już w maju 2024 roku, jednak pół roku później Black Mass Prayers postanowiła zwrócić na niego uwagę fanów metalu szerzej dostępnym fizycznym wydaniem. Krążek, który ledwo przetrwał spotkanie z polskim kurierem swoją warstwą wizualną przypomina norweskie klasyki lat 90. - czy to dobry trop?
Po włożeniu płytki do odtwarzacza rzeczywiście cofamy się jakieś 35 lat do tyłu. Długie intro przypomina coś, co moglibyśmy znaleźć na soundtracku jakiejś gry fantasy z ery DOS-a, tudzież na wczesnych wydawnictwach Dimmu Borgir. Niby trąci myszką, niby nieco kiczowate, ale jednak ma ten swój retro-urok. Co ważne, po zakończeniu dość długiego "The Dusk" klawisze nie uciekają w stronę ciemnego lasu, a stają się dość ważną częścią "Elegy of Phantom Pain". Niekiedy podkreślają mistyczny klimat przypominającym kobiecy głos zawodzeniem jak np. w końcówce "A Pact Signed by Poison" czy w początkowej fazie numeru tytułowego. Najczęściej jednak uderzają w dźwięki imitujące flet: przejmują pałeczkę w wyciszeniu "Wailing of Archaic Forest", wprowadzają nas w "Years Consumed in Exile", czy ładnie zamykają "Elegy of Phantom Pain". Podwójnie - bowiem nie tylko wychodzą na front w tym utworze, ale i sam krążek spina klamrą instrumentalny, piwniczny w swym klimacie "The Dawn".
Pomiędzy intro a outro znalazło się miejsce dla czterech kawałków. I zanim powiecie, że troszkę mało to wiedzcie, że całość zamyka się w okolicach 43 minut. Kompozycje są więc długie, choć jednocześnie niezbyt rozbudowane. Tak, bywają momenty wyciszenia, miejscami pojawia się gitara akustyczna, a nawet i takie nieco filmowe (choć bardziej w stylu kina klasy B) melorecytacje, ale bez przesady. Tu nie ma wyrafinowanych form, czy żonglowania gatunkami. Apostate idzie w stronę prostoty - kompozycje mają przede wszystkim nieść odpowiedni ładunek mroku. I rzeczywiście rozciągnięte, wydawać by się mogło, że nieco monotonne partie wciągają nas do świata muzyków. Niby leci ten sam riff, niby rytm podobny, ale nóżka tupie, główka się kiwa i ani się obejrzymy, a już tkwimy po szyję w czarnym bagnie. Sporo "dobra" wnoszą charczące wokale Unukalhai'a - są tak nieprzyjemne (co jest przecież w duchu wczesnego black metalu), że aż musiałem się do nich przyzwyczajać. Ładnie też poukładano ścieżki perkusji, bo choć prawdziwego pałkera brak (użyto oprogramowania), to całość brzmi dość "żywo" - głównie dzięki interesującym partiom talerzy.
"Elegy of Phantom Pain" to dla mnie przyjemny kawał nieprzyjemnej muzy. To prosty, surowy i archaiczny w swym brzmieniu oraz formie black metal. Mi się go dobrze słuchało, choć zdaję sobie też sprawę z tego, że to co dla mnie jest tutaj zjadliwe u innych może spowodować zgagę. Jeśli chcielibyście wrócić do przeszłości gatunku: dajcie Włochom szansę. Ja bym ich jednak kopnął za te szumy przy starcie każdej ze ścieżek - to w końcu wyraźne techniczne przeoczenie.