01. Lighting the Way (Intro) 02. The Curtain Falls 03. Morgana 04. Kill It with Fire 05. The Future of a Past Life 06. Dry the Rain 07. Under the Sun 08. Herz an Herz 09. The Look 10. Ruins 11. Blood & Glitter 12. Full Metal Whore 13. Destruction Manual 14. Blood for Blood 15. Loreley 16. Die Tomorrow 17. Drag Me to Hell 18. La Bomba
Niemiecka grupa Lord of the Lost nie daje swoim fanom odpocząć. Niemcy regularnie od jakiegoś czasu raczą fanów nowym wydawnictwem: najpierw dwupłytowy "Judas", następnie niespodziewany "Blood & Glitter", krążek z coverami, a teraz w sklepach ląduje koncertówka z Wacken Open Air 2023. I choć reprezentacja MetalSide miała okazję "ciężko pracować" na tej edycji festiwalu, to akurat zamiast Lord of the Lost wybrała inne gwiazdy. Jest czego żałować?
Lord of the Lost pojawił się na Wacken Open Air by zamknąć główną scenę zaraz po jednym z headlinerów tej edycji: Iron Maiden. Klimatyczne, oparte na syntezatorach intro od razu przykuwa uwagę: głośne oklaski w rytm pulsujących basów, krzyki towarzyszące pojawieniu się muzyków na scenie, a na start szybki, przebojowy "The Curtain Falls". Dobre rozpoczęcie, a dalej jest tylko lepiej! Zespół przygotował bowiem ciekawą i niezwykle zróżnicowaną setlistę w której nie zabrakło wolniejszych, bardziej gotyckich kawałków, jak i tych szybszych, mocno flirtujących z metalem. A że ostatni krążek studyjny składał hołd muzyce tanecznej to i parę ładnych, wpadających w ucho melodii również się trafiło. Pierwsza część koncertu to prawdziwy rollercoaster. Rozpoczynający się potężnymi klawiszami "Morgana", przypominający "Asche zu asche" Rammstein "Kill It with Fire", mistrzowsko zaśpiewany "The Future of a Past Life" (zdecydowanie wolę Chrisa zamiast Marcusa Bischoffa!). A dalej przyjemny dla ucha "Dry the Rain", no i niezwykle emocjonalny (ten łamiący się głos w refrenie!) "Under the Sun". Mogło być lepiej? Chyba nie. Harms jest niesamowicie nakręcony co chwilę zachęcając publikę do wspólnej zabawy, a i reszta zespołu działa jak zegarek. Nawet chórki Pi i Klaasa idealnie współgrają z liniami frontmana. W pewnym momencie zmieniamy trochę klimat i za sprawą Blϋmchen idziemy na dyskotekę. Tak jakbyście się spytali Niemców czego nigdy by się nie spodziewali na Ziemi Świętej Metalu to powiedzieliby, że właśnie tej popowej wokalistki.
"Herz an Herz" to jednak taka krótka zgrywa bardziej intro do przyjemnego, ładnie prowadzonego przez Gerrita na klawiszach coveru Roxette (duet Chris/Jasmin intrygujący). Po którym zresztą wracamy do gothicu pełną gębą: ciężki, emocjonalny "Ruins" to jeden z najjaśniejszych punktów programu - a zwłaszcza cudowna symfoniczna część w środku. Lubię jak Chris smuci się w taki sposób, no ale na koncercie trzeba też publiczność od czasu do czasu rozruszać. Dlatego Lord of the Lost nie daje chwili na odpoczynek. Przebojowy "Blood & Glitter" (przyznam się, że mnie ten kawałek jednak specjalnie nie rusza), mocny "Full Metal Whore", szybki, industrialny "Destruction Manual" i wesolutki (i nieco przegadany przez Chrisa) "Blood for Blood" sprawiają, że publiczność włącza piąty bieg. Spokojniejszy "Loreley" daje chwilkę na złapanie oddechu (choć nie zabrakło wspólnych śpiewów), ale "Die Tomorrow" szybko zaczyna wyciskać ostatnie siły z fanów. Końcówka to już mój ulubiony "Drag Me to Hell" który oczywiście wybrzmiał przepotężnie, a zakończenie... Zakończenie mnie zaskoczyło gdyż po tak klimatycznym występie "La Bomba" brzmi jak coś wyrwanego z albumu takiego chociażby Kontrust. Skoczny, podany z przymrużeniem oka kawałek? Zdecydowanie wolałbym gdyby koncert zakończono jakąś mocną, stricte gotycką nutą jak np. "The 13th" z doskonałego "Judas". Mimo wszystko jednak: wersja audio "Live at W:O:A" to kawał bardzo dobrej muzy.
Na wydawnictwie znajdziemy również cały koncert z Wacken Open Air w formie wideo. Ktoś może powiedzieć, że przecież występ Lord of the Lost był transmitowany w necie - po co więc kupować coś co można obejrzeć za darmo na YouTube. Niby tak ale "Live at W:O:A" to nie jest stream w wersji 1:1. Oczywiście audio to (teoretycznie) ciągle ten sam materiał poza wyczyszczonym brzmieniem bez żadnych poprawek i dogrywek. Całość jest jednak zupełnie inaczej zmontowana: jest bardziej dynamicznie, a Svenowi Owenowi nierzadko udaje się wyłapać dość ładne ujęcia. Reżyser zresztą miał się przez co przekopywać ponieważ oprócz kamer organizatorów wydarzenia wykorzystano również własną ekipę która przemykała wśród muzyków. Każdy z artystów ma tutaj swój moment, tę zapadającą w oko scenę. Najwięcej poci się jednak Gerrit: muzyk pogra na klawiszach, postuka sobie w instrumenty perkusyjne, pokrzyczy w chórkach, a nawet i chwyci za gitarę. Sam Chris również nie będzie się bał wiosła (np. w "The Look"), ale też i w pewnym momencie uda się na małą wycieczkę: w "Loreley" zeskoczy do publiki, a w "Die Tomorrow" zwiedzać będzie okolice telebimów. Takich rzeczy płytka audio nie odda.
"Live at W:O:A" to bardzo dobre koncertowe wydawnictwo które z pewnością zadowoli fanów Lord of the Lost. Bardzo dobra (choć nie idealna!) setlista będąca czymś na kształt składanki największych hitów, znakomite brzmienie i zespół w świetnej dyspozycji, a do tego ładnie zrealizowane wideo na deser. Czego chcieć więcej? Zespół regularnie pojawia się w naszym kraju więc jeśli chcecie sprawdzić czym w ogóle ta kapela jest, to proszę bardzo: wydane przez Napalm Records wydawnictwo to wręcz idealny start.