01. War In 02. FN .380 ACP#19074 03. Vimy Ridge (In Memory of Filip Konowal) 04. Pillars of Fire (The Battle of Messines) 05. Don't Tread on Me (Harlem Hellfighters) 06. Coward 07. ...and a Cross Now Marks His Place 08. Corps d'autos-canons-mitrailleuses (A.C.M.) 09. Mit Gott fϋr König und Vaterland 10. The Green Fields of France (Eric Bogle cover) 11. War Out
Ukraiński zespół 1914 coraz głośniej nazywany był nową siłą w zabarwionym czernią death metalu. Bardzo dobre krążki, koncerty na największych festiwalach... i wtedy nastąpiła agresja Rosji na ojczyznę muzyków. Niektórym zespołom nawet się upiekło: zostali ambasadorami, którzy dzięki swojej muzyce mieli zwracać uwagę na sytuację w kraju. Inni nie mieli tyle szczęścia i odmówiono im opuszczenia granic - taki los spotkał właśnie członków 1914. Na szczęście w końcu udało im się wrócić do prezentowania swojej twórczości na żywo. Twórczości której na razie ostatnim przedstawicielem jest wydany w 2021 roku "Where Fear and Weapons Meet".
Ukraińska grupa skupia się wyłącznie na temacie I Wojny Światowej. Oczywiście pierwszym skojarzeniem które może się nasunąć po połączeniu Wielkiej Wojny z metalem jest Sabaton i ich ostatnie dwie płyty. O ile jednak Szwedzi opowiadają o historiach większych niż życie i bohaterskich, epickich wręcz czynach, tak Ukraińcy... cóż, niby też przyglądają się tym samym wydarzeniom, ale bez patosu, najczęściej oczyma zwykłego żołnierza który po prostu trafił w sam środek piekła. Niektórych ludzi stać będzie na heroiczny zryw ("Vimy Ridge"), inni poddadzą się strachowi ("Coward"), a reszta biernie obserwować będzie okrucieństwa tego konfliktu ("Pillars of Fire"). Jako słuchacz cały czas na karku czuć będziemy oddech Śmierci. Czy to w Sarajewie, obserwując zamach na Franciszka Ferdynanda, czy to walcząc o życie wraz z żołnierzem Harlem Hellfighters, czy biorąc udział w bitwach pod Arras i Messines. Wydawać by się mogło, że temat I WŚ został mocno wyeksploatowany, a jednak 1914 potrafi przykuć uwagę ciekawymi postaciami i wydarzeniami. W pewnym momencie wespół z wokalistą Paradise Lost przeczytamy nawet prawdziwy list wysłany do matki poległego żołnierza. Z jednej strony dawno tak dobrze się nie bawiłem rozszyfrowując miejsca i wydarzenia za pomocą Wikipedii, ale z drugiej: niekiedy chciałoby się jednak, by teksty były nieco bardziej melodyjne. Bo można odnieść wrażenie, że prawda historyczna jest niekiedy ważniejsza.
Opisane tutaj historie ubrane zostały w black/death metalowe szaty. Niektórzy dodają do prezentowanej przez 1914 twórczości doom metal, ale elementów tego podgatunku jest akurat tutaj jak na lekarstwo - to zaledwie krótkie fragmenty (jak np. w "Don't Tread on Me" i "Corps d'autos-canons-mitrailleuses"). Głównie jest "czerń" oraz "śmierć" i to wymieszane w zdrowych proporcjach - żaden z tych elementów nie góruje nad pozostałym. Poszczególne kawałki są dość długie (cały album trwa aż 63 minuty!), ale nie przesadnie rozbudowane. Dominują średnie tempa, choć nie zabraknie też typowo blackowych kanonad czy fragmentów dzięki którym w głowie pojawi się chociażby nazwa Unleashed (jak np. w "Vimy Ridge" czy wspomnianym wcześniej "Don't Tread on Me"). Niby więc tu i ówdzie pojawiają się jakieś zmiany, ale głównie naszą uwagę trzyma ta "złowrogość" muzyki. Ten brudny, okopowy klimat. Klimat który podbijany jest także przez... orkiestrę. Zbliża to muzykę Ukraińców do np. Ex Deo (który ostatni krążek również wypuścił w 2021 roku), choć na "Where Fear and Weapons Meet" ta skala jest jednak mniejsza (no i w takim "FN .380 ACP#19074" pojawiają się... dęciaki!). Wyjątkiem od tego black/death/symfonicznego sosu jest środek w postaci "Coward". Śliczny, zagrany na banjo (!) i okraszony solówką na harmonijce niemal folkowy numer śpiewany przez Sashę Boole'a z Me and That Man. Bardzo fajny przerywnik dający chwilę oddechu pomiędzy kolejnymi uderzeniami dusznego, gniotącego metalu.
"Where Fear and Weapons Meet" to bardzo dobry album który zadowoli każdego fana klimatycznego black/death metalu. To płyta która mimo pokaźnego czasu trwania nie nudzi. Może i muza nie jest przesadnie rozbudowana, ale gęsta atmosfera nie pozwala się oderwać. Również angażujące, oparte na źródłach historycznych i kapitalnie śpiewane przez Dmytro Kumara teksty intrygują - nawet jeśli miejscami brakuje im odpowiedniej melodyjności. Warto sięgnąć po omawianą płytę, jak również czekać na jej następczynię. Jestem ciekaw tego gdzie zabiorą nas muzycy 1914 - zwłaszcza, że w ostatnich latach grozy wojny mieli okazję doświadczyć na własnej skórze.