01. Prophecy 02. Little Dreams 03. A Beautiful Life 04. Save the World 05. A Million Lives 06. Not the Same 07. Who Knows 08. Mama Mama 09. Psycho Violence 10. Grand Finale 11. Eviga Natt
Formacja Reach swoją przygodę z muzyką zaczęła z grubej rury: jej cover "Wake Me Up" zyskał sporą popularność w sieci, zbliżając się do granicy 4 milionów odsłon. Szwedzka grupa szybko uznała jednak, że trzeba tworzyć własny materiał, a nie bazować na pracy innych i dziś jej dorobek zamyka się na czterech albumach studyjnych. Ten najnowszy - "Prophecy" - pojawił się na rynku pod koniec marca za pośrednictwem Icons Creating Evil Art. W jakie muzyczne rejony zapraszają nas muzycy?
Szwedzkie trio na "Prophecy" przedstawia mieszankę dość... eklektyczną. To album dla ludzi z otwartą głową, nie zamykających się na jeden gatunek. Zapomnijcie o tym, że na pierwszych albumach Reach eksplorował granice glam i hard rocka - teraz muzycy poszli bowiem w bardziej alternatywne rejony. To nie znaczy jednak, że zapomnieli jak to jest komuś przywalić. W końcu już otwierający krążek utwór tytułowy swoim podbitym przez klawisze riffem wali po twarzy, a wokalista popisuje się płynnymi przejściami z agresywnych krzyków do wysokich, bardziej emocjonalnych dźwięków. Podobnie jest w moim ulubionym "Grand Finale": wykręcony riff, epickie klawisze i genialny Ludvig Törner, którego linie wokalu w bridge'u i refrenie nie są w stanie opuścić głowy. Jeśli tak według zespołu ma wyglądać koniec świata, to przygotujcie sobie drinka, wygodnie połóżcie się na leżaku, załóżcie okulary przeciwsłoneczne i patrzcie jak świat płonie. Bo piękna to apokalipsa.
Pozostałe utwory pokazują już bardziej przebojowe, radiowe wręcz oblicze Reach, co nie oznacza jednak, że słuchacz będzie się tutaj nudził. Bo choć większość numerów nie należy do skomplikowanych i czasem trwania nie przekracza granicy czterech minut, to trio potrafi zaskoczyć w nich zmianą stylistyki czy perspektywy. I ta muzyczna ekstrawagancja nie jest tutaj wciśnięta na siłę - znajduje swoje usprawiedliwienie chociażby w tekstach. Rozpędzony, rock'n'rollowy w swym rdzeniu, opowiadający o przemocy w rodzinie "Mama Mama" stopuje przed refrenem, by dziecięco naiwną partią ścisnąć wręcz za serce. Skoczny, teatralny, cyrkowy "Save the World" zderza oczekiwania młodych muzyków z rzeczywistością, w której artyści są niczym tresowane zwierzęta. I takich przykładów można znaleźć więcej. Zespół nie boi się sięgnąć po funk ("Psycho Violence"), synth-pop (cudowny "A Million Lives") czy indie-rock (choć akurat "Who Knows" średnio już do mnie trafia), by pod płaszczykiem zabaw z muzyką i miłych dla ucha melodii ukryć jakieś głębsze przesłanie.
"Prophecy" to bardzo dobry album, tylko zanim do niego siądziecie zapamiętajcie, że to nie tłuste riffy i blasty. To już bardziej alternatywny rock, miejscami tylko sięgający po nieco mocniejsze dźwięki. Przebojowy, komercyjny, ale jednocześnie świetnie zaaranżowany i nie bojący się dotykać trudnych tematów. Zespół odcina się od swych hard rockowych korzeni gotowy poszukać czegoś nowego, w pełni swojego. I chyba nie pozostaje nic innego niż z tego miejsca tylko mu kibicować.
PS. Wersja dla prasy zawiera dodatkowo cały materiał w wersji instrumentalnej. Świetny ("A Million Lives"!) bonus, który warto by wypuścić osobno.