01. The Path: Part I 02. Scorched Earth 03. Blood 04. Lilith 05. Eve 06. Alchemy 07. Wayfaring Stranger 08. Through the Veil 09. Slice of Time 10. The Path: Part II
"A jednak ktoś się jeszcze bawi w taki klasyczny, symfoniczny metal" - pomyślałem sobie odsłuchując singli promujących debiutancki album amerykańskiego zespołu Oryad. Wiele grup, które dawno temu wytyczały szlaki w łączeniu operowych wokali z metalową warstwą muzyczną obecnie zmieniło styl, krocząc po bardziej komercyjnym, radiowym terytorium. A jednak wokalistka Moira Murphy oraz perkusista Martin Gotlin-Sheehan, wbrew obecnym trendom, postanowili spróbować tego nieco "archaicznego" grania. Muzyczne samobójstwo? Odgrzewany w mikrofalówce kotlet? A może jednak Oryad ma coś ciekawego do przekazania?
Trzeba przyznać, że singlami promującymi debiutancki album "Sacred & Profane" Oryad nie odkrył wszystkich kart. Rzeczywiście, część numerów zabiera nas do początków takich grup jak Within Temptation, Nightwish czy Epica, ale jednocześnie duet nie jest w tej przeszłości uwięziony. Takimi klasycznymi, symfoniczno-operowymi numerami są "Scorched Earth", "Eve", "Slice of Time" oraz inspirowany filmami Dario Argento "Blood". I ile ten pierwszy utwór za sprawą przeciągniętego refrenu niezbyt mi podchodzi, to już pozostałe kompozycje dają niezłego kopa. Refreny "Eve" i "Blood" miażdżą wysokimi wokalami Moiry Murphy, a w "Slice of Time" ciśnie ona tak, że aż włosy dęba stają - słychać wyraźnie, że to kobieta mająca za sobą wykształcenie muzyczne. Moim zdaniem to jednak w zwrotkach pokazuje pełnię swych możliwości: posłuchajcie jak w numerze spod znaku giallo pięknie akcentuje poszczególne słowa - klasa! Pod względem instrumentalnym też ładnie jest to wszystko poukładane. W szczególności podoba mi się to, jak potraktowano orkiestracje: gdzie trzeba, to bywają one pompatyczne, ale też i potrafią wprowadzić niepokojącą, duszną atmosferę.
Już jednak nawet wspomniany wcześniej, symfoniczny w swym rdzeniu "Slice of Time" pokazuje, że Oryad nie patrzy tylko w przeszłość. W pewnym momencie numer stopuje, by następnie zaskoczyć słuchacza matematyczną, nowoczesną, niemal djentową partią. I nie jest to koniec takich muzycznych niespodzianek na "Sacred & Profane". W drugiej części "The Path" pięknemu głosowi Moiry towarzyszy delikatna partia elektroniki, "Through the Veil" intryguje emocjonalną partią klawiszy, a "Lilith" oraz "Wayfaring Stranger", dzięki skrzypcom Niny Anto i subtelnej pracy Martina to kawałki wręcz operowo-folkowe. Słuchając tych dwóch numerów w głowie aż pojawiła mi się myśl, że coś takiego mogłoby wyjść ze spotkania Troy'a Donockley'a z Tarją Turunen. Są więc na płycie również i eksperymenty, choć nie wszystkie udane. Z tej paczki mniej standardowych kawałków przez uszy przeleciał mi "Alchemy". Niby Moira śpiewa inaczej, bardziej "normalnie" i odrobinę zadziornie, niby pod koniec mamy fragment przywodzący na myśl jazz czy blues, ale jakoś nie potrafię się ostatecznie w tę kompozycję wgryźć. Teoretycznie wszystko jest na swoim miejscu, ale czegoś jednak brakuje.
Ostatecznie jednak pełnoprawny debiut Oryad jest albumem jak najbardziej udanym. Poza dwoma numerami, które średnio do mnie przemawiają, to "Sacred & Profane" zawiera porządną dawkę dającego kopa, symfonicznego metalu. Z jednej strony klasycznego i nieco archaicznego, ale jednocześnie nie bojącego się czerpać również z innych źródeł. Szala jednak nigdy nie przechyla się tutaj zbyt mocno w tą "nowocześniejszą" stronę - mimo wszystko rządzi tutaj tradycja. Jeśli więc tęsknicie za takim graniem z przełomów wieku, to śmiało sięgajcie po ten krążek. Pokażcie, że to nie jest aż tak niszowe granie, jak co niektórym się wydaje.