Polska black metalem stoi - z tym stwierdzeniem chyba nikt nie będzie dyskutować. W końcu jak grzyby po deszczu powstają u nas kolejne kapele prezentujące tą najbardziej bluźnierczą ze sztuk. Jednym z młodszych przedstawicieli nurtu jest trio Zmarłym, które dało się poznać wydanym przez Godz ov War Productions albumem "Druga fala". Był to krążek odważny i kontrowersyjny - jedni go pokochali, inni znienawidzili, ale nikt nie pozostał obojętny. Nie było to jednak pierwsze wydawnictwo chłopaków. Rok wcześniej, w 2020 roku własnym sumptem wypuścili bowiem EP "Ziemie jałowe". Czy już wtedy słychać było potencjał?
O ile na "Drugiej fali" Zmarłym próbowało zabarwić czerń odrobiną elektroniki, tak "Ziemie jałowe" zawierają jeszcze dźwięki dość klasyczne. Już otwierający wydawnictwo "Gdzie mieszkasz" to wszystko, czego spodziewalibyście się po black metalu: szybkie gitarowe partie, szaleńcza praca sekcji rytmicznej i przesiąknięty złością wokal. I choć większych zaskoczeń brak (w pewnym momencie cieszy jednak zmiana sposobu śpiewania), to jednak poszczególne klocki ułożone zostały w taki sposób, że na nudę narzekać nie można. "Szuflady" w swojej pierwszej fazie także nie uciekają od reguł rządzących gatunkiem, ale nie dość, że później potrafią uderzyć w tony przypominające Voivod (ten riff!), to po całkowitym zastopowaniu, pozwalają na chwilę prowadzić numer gitarze basowej. I może nie jest to nic wywracającego mózg na drugą stronę, ale sprawia, że ten trwający przeszło 9 minut kolos mija w mgnieniu oka. Kończący EP "Wędrowcy" to także dłuższa podróż (tym razem 8 minut), ale ponownie: w jej trakcie znużenia nie poczujemy. Spokojny początek, przechodzący w typowo blackowe szaleństwo (później nie zabraknie oczywiście żonglowania tempami), a do tego Andrew korzystający z całego wachlarza swych umiejętności. Wokalista bowiem nie tylko krzyczy, skrzeczy i rzęzi, ale również i zaskakuje czystymi frazami (choć niektóre słowa dziwnie akcentuje).
Jako że całość brzmi czysto i selektywnie, to warto pochwalić odpowiedzialnego za brzmienie Mariusza Koniecznego z Hellspawn. Cieszy zwłaszcza to, że ładnie wyciągnięto do przodu bas (świetna praca Marcina), który przecież często w tego typu muzie robi bardziej za tło. Wokale też mają odpowiednią moc, a z krzyczanych tekstów przebija się szarość, beznadzieja i brak perspektyw. Jedyną rzeczą, nad którą bym popracował, to ich melodyka - niekiedy mamy to jedno słowo za dużo lub za mało. Słychać, że Andrew musiał kombinować, by całość dopasować do muzyki. Jeśli muszę się czepiać aż takich szczegółów, to chyba jest dobrze, nie?
Tomasz Michalski / [ 01.04.2024 ]
|