01. Hissing in Crescendo 02. Die for Me 03. In Deepest Black 04. Sledgehammer Justice 05. Forgotten Memories 06. Realm of Shadows 07. Eternal Darkness 08. My World 09. Aeon 10. The Circle
Gdy dostałem do odsłuchu ostatni, trzeci już album belgijskiej grupy Evil Invaders, to jakoś specjalnie się do niego nie paliłem. Nie dość, że nie znałem wcześniej jej twórczości, to dodatkowo nie przekonywała mnie łatka thrash/speed metalu - to po prostu nie są za bardzo "moje" klimaty. W końcu jednak zmusiłem się do odpalenia "Shattering Reflection". Obudziłem się poobijany i z częściową amnezją. Co się stało? I dlaczego w górnej szczęce brakuje mi górnej jedynki? Policja nie paliła się do rozwiązania zagadki, więc musiałem sam przeprowadzić małe, wewnętrzne śledztwo. Uwagę przykuł włączony odtwarzacz. Nie bez trwogi wcisnąłem play, a po kolejnym srogim łomocie wszystko stało się jasne...
Evil Invaders nie patrzy na obowiązujące trendy i wali nas po mordzie muzyką, jakby żywcem wyrwaną z szalonych lat osiemdziesiątych. Nie tą, która królowała na listach przebojów, ale taką, która sprawiała, że mniejszych klubach pot i krew ściekały ze ścian. Szybkie gitary, rozpędzona sekcja rytmiczna, wokal przebijający stratosferę - już rozpoczynający całą zabawę "Hissing in Crescendo" jasno daje do zrozumienia, że litości nie będzie. Jak już Belgowie włączą piąty bieg, to rozjeżdżają wszystko na swojej drodze. W "Die for Me" gitary przecinają żyły, a "Sledgehammer Justice" rzeczywiście jest jak uderzenie młota. Johannes na wokalu piszczy niczym Rob Halford, a rozbudowana sekcja solówkowa działa na poobijane ciało jak środek przeciwbólowy. Oczywiście żaden z tych kawałków nie jest zbudowany na jedno kopyto. Mamy fajne, naturalne zmiany tempa (fragment "Hissing in Crescendo" jakby skrojony pod koncerty), wpadające w ucho refreny, charakterystyczne riffy. Możemy pędzić na złamanie karku, ale za każdym razem krajobrazy za szybą są jednak inne.
Evil Invaders miejscami postanowił jednak powściągnąć wodze szaleństwa i odwiedzić również nieco spokojniejsze rejony - i efekt wcale nie jest mniej intrygujący. Będący czymś na kształt power-ballady "In Deepest Black" to jeden z najlepszych kawałków jakie ostatnimi czasy słyszałem. Genialnie prowadzony przez wokalistę, z kapitalnym refrenem, piękną, dłuższą solówką przypomina tym emocjonalnym ładunkiem "A Tout le Monde" Megadeth czy "Fade to Black" Metalliki. Z kolei powolny, cięższy, wysoko śpiewany "Forgotten Memories" miażdży potężnym, melodyjnym refren - kapitalna chwila oddechu. Ten się przyda, ponieważ w dalszej części "Shattering Reflection" grupa rozbudowuje arsenał: takie "Eternal Darkness" i "The Circle" za sprawą licznych zmian tempa i zmieniających się riffów wymagają skupienia. Wystarczy chwila nieuwagi i już możemy przegapić jakąś interesującą partię w tle. Ciekawe kawałki pokazujące kunszt muzyków, choć chyba jednak wolę te prostsze, bardziej szalone numery z początku płyty.
Cały materiał zamyka się w granicach 43 minut i zlatuje w mgnieniu oka. Brzmienie grupy jest czyste i selektywne: gitary są odpowiednio mięsiste, a i sekcja rytmiczna nie została schowana w tle. Słychać, że dla odpowiedzialnego za miks Koena Keijersa nie było to pierwsze rodeo z Belgami. Dodatkowo oko cieszy szczegółowa, ręcznie rysowana, przypominająca artworki klasyków gatunku okładka. Czy do "Shattering Reflection" można się przyczepić? W sumie nie. Jasne, niektóre kawałki słuchać będziecie częściej niż inne, ale ogólnie to kapitalny thrash/speed z kilkoma twistami, no i bez ewidentnych wpadek. Pełen miodnych riffów, rozpędzonych solówek i wokali przebijających bębenki uszne. Mi pasuje.