Długo musieliśmy czekać na ósmy krążek Riverside. Aż pięć lat minęło od nagranego po niespodziewanej śmierci Piotra Grudzińskiego, szalenie depresyjnego, ale jednocześnie pięknego "Wasteland". Przez ten czas zespół lizał rany, ucząc się funkcjonować bez swojego współzałożyciela, utalentowanego gitarzysty, przyjaciela. W końcu jednak ten okres żałoby się skończył: w składzie na stałe znalazł się znany z Quidam Maciej Meller, a zespół rzucił się w wir pracy nad nowym materiałem. Single zapowiadające "ID.Entity" budziły konsternację starych fanów - były prostsze, bardziej przebojowe, bardziej… optymistyczne. Czy to ciągle ten Riverside, który znamy i kochamy?
"ID.Entity" otwiera nowy rozdział w historii tej warszawskiej formacji nie tylko muzycznie. Już fizyczne wydanie krążka zrywa z chłodną, melancholijną stylistyką Travisa Smitha. Stałego współpracownika grupy zastąpił Jarosław Kubicki, który stworzył artwork bardziej żywy i kolorowy, choć jednocześnie przypominający trochę styl Amerykanina. Takich grafik mamy w książeczce więcej, a że wydruk jest niezwykle szczegółowy, a i na materiały pieniędzy nie szczędzono, to "ID.Entity" na żywo prezentuje się fenomenalnie. W zasadzie nie da się tutaj przyczepić do niczego. Tym bardziej, że w limitowanym mediabooku mamy dodatkową płytkę, której zawartości poświęcono także rozdział w booklecie - tak, nawet te bonusowe, instrumentalne, niedostępne nigdzie indziej kawałki doczekały się własnych grafik. Super, no ale najtrudniejszą częścią pisania recenzji nowej płyty Riverside jest jednak zmierzenie się z samą muzyką. I to nie dlatego, że jest zła - bynajmniej…
"ID.Entity" to kawał porządnie skomponowanego prog-rocka (akurat metalu jest tutaj jak na lekarstwo), ale jednocześnie materiał ten znacząco różni się od pozostałych wydawnictw grupy. Już dwa single zapowiadające krążek sugerowały pójście w nieco inne muzyczne rejony. "Friend or Foe?" choć prowadzony przez fajną partię basu i gitarowy w swej części instrumentalnej, to osadzony jest na klawiszach, przypominających swym brzmieniem przełom lat 70-tych i 80-tych (a szczególnie instrumenty Sławomira Łosowskiego). To ciągle znakomity numer, w którym ucho co chwilę wyłapuje interesujące partie (szczególnie w końcówce), ale jednocześnie jest to coś zupełnie nowego w dyskografii Riverside. Podobnie zresztą jak niezwykle przebojowy "Self-Aware". Tak, warszawiakom zdarzało się już popełnić niejeden hit ("#Addicted"!), ale nigdy nie posunęli się do sięgnięcia po stylistykę… reggae. Niby nic nowego w rocku, w końcu elementy tego stylu przewijają się w rodzimej muzyce od początków lat 80-tych, no ale kapele grające "ambitniejszą" muzę raczej tego typu dźwięków unikały. Odwagi muzykom nie brakuje, co udowadnia również niedostępna w wersji radiowej część instrumentalna "Self-Aware": zespół wychodzi naprzeciw oczekiwaniom zmieniając całkowicie tempo, delikatnie prowadząc nas do końca płyty (która kończy się zresztą… akordami z "Friend or Foe?").
W pozostałych numerach dostępnych na "ID.Entity" może już takich rewolucji nie ma, ale znów: jest trochę inaczej. Do takiego "klasycznego" brzmienia najbardziej zbliża się pierwszy singiel, mianowicie "I'm Done With You". To najbardziej metalowy kawałek na płycie: bo choć w zwrotkach powoli buduje napięcie, to ciężki, agresywnie zaśpiewany refren przypomina o mocniejszych początkach zespołu. W "Landmine Blast" i "Post-Truth" idziemy już bardziej w prog-rockowe klimaty: wykręcone riffy, połamane rytmy, ale także i odpowiednia doza melodyjności. Gdzieś pomiędzy rockiem i metalem kręci się z kolei interesujący "Big Tech Brother". Rozbudowany (choć postawmy sprawę jasno: pierwsze półtorej minuty jest tutaj zupełnie niepotrzebne), pięknie stopujący na doskonały refren (Mariusz Duda sprawnie pływa po pięciolinii), by na końcu przywalić w nas riffem, którego nie powstydziłby się Opeth (i to nie na dwóch ostatnich albumach!). Jest zaskakująco i melancholijnie - jak za starych czasów. W te mniej wesołe klimaty celuje także najdłuższy na płycie (13 minut!), oniryczny "The Place Where I Belong". Oparta w dużej części na akustycznej gitarze ballada urzeka melodiami i delikatnymi partiami klawiszy, by w kolejnej części zamienić się w bardziej wpadający w ucho kawałek. I zanim otrząśniemy z tego, że Łapaj ciśnie niczym Adam Wakeman w Yes, to stopujemy do spokojniejszego, bardzo emocjonalnego grania. Jeśli takimi kompozycjami według części fanów "Riverside się skończył", to ja poproszę dłuższe napisy końcowe.
Zbliżając się do końca recenzji nie można nie wspomnieć o małej "scenie po napisach", a więc bonusowej płycie dodawanej do limitowanej edycji "ID.Entity". Znajdziemy na niej łącznie cztery kawałki, w tym dwa, które już wcześniej mogliśmy usłyszeć. "Friend or Foe? (Single Edit)" oraz "Self-Aware (Single Edit)" to oczywiście delikatnie okrojone wersje numerów, które znajdziemy na głównym daniu. Jeśli przed premierą słuchaliście wypuszczonych singli, no to wiecie czego się spodziewać: ten pierwszy pozbawiony został wstępu i rozpoczyna się tuż przed wejściem basu Dudy (a i końcówka jest nieco przycięta). Natomiast największą różnicą w krótszym "Self-Aware" jest brak jego drugiej części. "Age of Anger" i "Together Again" to z kolei całkowicie instrumentalne, częściowo improwizowane kompozycje. Znajdziemy w nich ciekawe motywy, gdyż w siódmej minucie "Age of Anger" bardzo ładnie zmienia klimat, w jego tle pulsuje niepokojąca elektronika, "Together Again" posiada interesujący riff i buduje sielski klimat, no ale rewelacji jednak nie ma. Słychać, że to takie luźne pomysły połączone w większą całość. Jedne lepsze (z części "Age of Anger" można było ulepić coś ciekawego, a i riff kolejnego numeru byłby dobrą bazą pod jakiś kawałek), inne mniej (gitarowy riff w pierwszym kawałku mało odkrywczy) - jako bonus jednak się sprawdza.
I tak właśnie prezentuje się cały "ID.Entity". To krążek, który rzeczywiście wyróżnia się w dyskografii Riverside, gdyż znajdziemy tutaj elementy, których nigdy wcześniej nie mieliśmy. I choć nie brakuje szczypty melancholii, to bardziej optymistyczny ton niektórych kompozycji także może zaskoczyć niejednego fana. Osobiście jednak uważam, że to dobrze, że grupa grająca progresywną muzykę nie stoi w miejscu, poszukuje nowych rozwiązań, bawi się dźwiękami. Najgorsze co mogliby zrobić muzycy Riverside po śmierci Grudnia, to próbować go naśladować, pisać numery tak, jak ich zdaniem on by je pisał. Wiadomo, starzy fani będą narzekać, gdyż grupa odeszła od sprawdzonej formuły, ale wiecie co? Dostałem "ID.Entity" przed oficjalną premierą, słucham go do tej pory i ciągle nie mam tego materiału dość.