Wrocławska formacja Shodan uformowała się w 2013 roku i w swoim dorobku ma dwie płyty studyjne. Pierwsza ukazała się w 2016 roku i otrzymała tytuł "Protocol of Dying" - tego materiału nie znam. Druga, miała swoją premierę na początku kwietnia bieżącego roku i materiał ten miałem przyjemność poznać już na jakiś miesiąc przed tym wydarzeniem. No to bez dalszej zwłoki bierzemy się za zawartość albumu "Death, Rule over Us".
Na krążek trafiło siedem utworów które przynoszą nam ponad 41 minut muzyki. A cóż to za granie? A to dosyć dobre pytanie, bo muzycznie Shodan to taka trochę mieszanka death metalu (to jest baza i podstawa) z elementami znanymi z black metalu. Z tym drugim to tak bardziej w tle i w kwestii rozwiązań aranżacyjnych. Mamy na przykład takie blackowe zwolnienia z przeciąganymi wokalami. Ale jak napisałem wcześniej - to jest dodatek. Koniecznie też trzeba zwrócić uwagę na brzmienie. To jest bardzo surowe i dosyć "suche". To też potęguje te dodatkowe wrażenia. Całość oczywiście jest oparta na mocnych riffach i świetnej pracy sekcji. Tutaj kolejna ważna uwaga - Shodan to trio, ale zupełnie nie słychać, że jest jedna gitara. To zasługa gęsto granych riffów i świetnie utkanego basu. Do tego dokładamy perkusję, która nieustannie zawala nas nawałnicą dźwięków. Odrobina spokoju trafia się w solówkach, często szalenie rwanych i naładowanych ekspresją. To jedyny moment, gdzie słyszymy jedną gitarę.
Kompozycje poskładane są dosyć niebanalnie - nie ma tutaj trzymania się schematów i "zasad". To też podbija te blackowe wrażenia. Często w obrębie jednej kompozycji pojawiają się nieoczywiste zwolnienia, jakieś instrumentalne odjazdy i inne atrakcje. Pędzący na złamanie karku utwór (jak na przykład "Doomsday Melody") w którym zespół wypruwa z siebie wszystkie flaki, potrafi zmienić się w ckliwą i liryczną balladę... Normalnie szok, że weź! Piękne zwolnienie, melorecytacja tajemniczym szeptem, klimat zbudowany i... wracamy do konkretnego łomotu? Ha! Oczywiście, że nie, to byłoby przecież zbyt oczywiste. Zespół kontynuuje swoją opowieść w bardziej heavy metalowym stylu. Recytacja trwa w najlepsze, a na gitarze mamy mocno marszowy riff. A na deser pięknie melodyjna solóweczka na wypasie. To jest Shodan, tutaj wszystko może się zdarzyć. "Doomsday Melody" to jakby trzy numery w jednym. Fakt, że kompozycja rozbudowana i swoje trwa, bo mamy osiem minut grania. To trzeci numer na płycie i po nim już wie się jedno - albo to granie wchodzi, albo nie.
Daleko nie trzeba szukać, bo kolejny numer ("Ray of Darkness") to jakiś psychodeliczny odlot chorego człowieka. Ponownie nawiedzona recytacja, sporo rytmicznego grania (świetny ten bas w dalszej części!) w marszowym tempie i niespodziewane przyśpieszenia z obowiązkową nawałnicą na bębnach. Można się poczuć jak w umyśle jakiegoś szaleńca, czy inaczej opętanego człowieka. Tutaj znowu chłopaki pokazują, że im schematy są obce i przekładają na instrumenty, to co im się w duszy gra. Świetna sprawa. I tak w zasadzie można by posiedzieć nad każdą kolejną kompozycją. Ale przecież nie o to chodzi. Ważniejsze są ogólne wrażenia i emocje, które wywołuje to granie. Bo Shodan potrafi też świetnie w spokojniejsze tony uderzyć. Posłuchajcie teledyskowego "Fuel To Grandeur" jaka tu (pozorna) sielanka jest, jaki klimat... no właśnie - taki mamy na tej płycie klimat - wszystkiego można się spodziewać.
Tu muszę przyznać, iż po początkowym oporze w pojmowaniu tej muzyki, z czasem pojawiło się zrozumienie. Mój mózg zaczął ogarniać tą pozorną chaotyczność i "nadekspresję" w tym graniu. Nie jest tu lekko, łatwo i przyjemnie. Może i nie ma "napieprzanki" cały czas, blasty nie sypią się długimi minutami, podobnie jak jazda na dwie stopy. Tak to każdy głupi potrafi. Shodan inteligentnie i podstępnie wciąga nas do swojego mrocznego świata. Jest to dosyć skomplikowany, brudny i pogmatwany świat. Świat pełen nieoczywistych sytuacji i zdarzeń. Nie jest miło i nie będzie i co do to tego nie miejcie żadnych złudzeń.