1. Posttraumatic Stress Disorder 2. Monuments of Flesh 3. Raped on the Cross of Innocence 4. Faded Existence 5. Pleasure in Torture 6. Fed Up with Lies 7. Sentenced to Extinction 8. Outro
Zespół Vishurddha to poznańska horda, która sformowała się w 2016 roku i już rok później przedstawiła się światu demówką "Awakening". Rok 2019 przyniósł natomiast pełnoprawne wydawnictwo o tytule "Addiction to Death and Anguish". Bez większej zwłoki przechodzimy do tego materiału.
Pierwsze wrażenie bardzo dobre. Klimatyczna okładka i bardzo schludny booklet. Płytka już w odtwarzaczu i na wyświetlaczu widać 30:37. Acha, to będzie konkretny rozpierdziel, bo tracklista wskazuje osiem kompozycji. Wciskamy "play" i na dzień dobry lewy prosty ląduje na naszej szczęce. "Posttraumatic Stress Disorder" od pierwszej sekundy wali nam się na głowę nawałnicą dźwięków. Wchodzimy na najwyższy pułap łącznie z blastami, ścianą riffów i mocarnym growlem. Uff… jak to Mistrz Hitchcock mawiał: "na początku musi być trzęsienie ziemi, a później napięcie musi rosnąć". Klasyka. Ten numer urywa głowę i przelatuje niczym tornado. Cóż, tytuł zobowiązuje, prawda? W końcu "zespół stresu pourazowego" chyba nikomu nie kojarzy się z ckliwą balladą. Kilka chwil później mamy do czynienia z najdłuższą kompozycją na tym albumie. "Monuments of Flesh" trwa ponad pięć minut i jest… najwolniejszym numerem (jeśli chodzi o tempo) na tej płycie. Jak się okazuje chłopaki z zespołu Vishurddha w "walczyki" też potrafią świetnie! Monumentalnie walcowaty numer gniecie nas nieustannie. Spokojny riff i precyzyjne cięcia perkusyjnych stóp. Matko… jakaż to jest moc. Odpuszczają tylko na chwilę, bo tylko podczas solówki, choć i pod jej koniec bębny zaczynają swoje złowieszcze tango odgrywać. W drugiej części to już jest masakra "człowieków" na całego. Jak oni gniotą…
Ledwo dwa numery przeszły, a człowiek się czuje jakby kilka kilometrów przebiegł. Od trzeciej kompozycji ("Raped on the Cross of Innocence") wracamy do ciut bardziej humanitarnej formy masakrowania, bo wzrasta tempo poszczególnych numerów i jakoś tak te ciosy łatwiej się przyjmuje. Do końca tej płyty nie ma ani chwili wytchnienia. Non stop jesteśmy rażeni brutalnym death metalem, który bezlitośnie rozkłada nas na czynniki pierwsze. Po prostu jest brutal. A dzieje się to wszystko przy pomocy masywnej perkusji, morderczo precyzyjnych riffów i dociskającym całość growlom. Jestem pod wrażeniem jak tutaj to wszystko się zgadza i jest nastawione na zniszczenie. Takie totalne. Odnoszę wrażenie, że każda zagrywka, czy patent jest idealnie wpakowany w czas i miejsce. Świetną robotę robią też spokojniejsze i lekko melodyjne (no bez przesady z tym) solówki, które lekko kontrastują z nieustanna nawałnicą. Świetnie to (nomen-omen) zagrało.
To jest specyficzna płyta… taki rzeźnicki klimat nie każdemu podpasuje i nie każdy się w nim odnajdzie. Szczerze mówiąc, to też nie jest moja bajka na dzień powszedni. Ale tutaj chylę kapelusza przed chłopakami. Tak mocarnie dawno nikt mnie nie sponiewierał. Bardzo elegancko tutaj wszystko siedzi i jak już wspominałem wcześniej - zgadza się bez dwóch zdań. Słychać, że ekipa wie czego chce i konkretnie się potrafi wypowiedzieć. Jest młócka i o to przecież chodziło. Na szczęście w żadnym momencie nie odniosłem wrażenie, że ta napierdzielanka jest tylko dla napierdzielanki. Nie, nie… materiał został złożony według dobrego wzorca i to się Panie i Panowie słyszy od pierwszych dźwięków. Brawo Vishurddha! Bardzo (nie)przyjemnie mnie zmasakrowaliście!