01. The Path 02. Nightbutcher 03. Stand Up and Fight 04. Tormentor of the Night 05. Hang 'Em High 06. Bloody Foreigners 07. Of Whores and Rotten Money 08. Genocide Train 09. Don't Trust the Reaper 10. Rage Until Dawn
Wrocławska formacja Mosherz gdzieś tam się przewijała w podziemnych koncertach i od kilku lat mam świadomość ich istnienia. Chłopaki zorganizowali się w 2015 roku i po kilku oczywistych zmianach w składzie okrzepli na tyle, żeby pokazać ludziom swoją muzykę. Albumem "Tales from the Nightbutcher's House" rzecz jasna debiutują na naszej scenie.
Chłopaki młócą thrash metal bez większych kompromisów. Słychać młodzieńczą werwę i chęć solidnej rozpierduchy. Materiał jest dosyć krótki, bo trwa zaledwie 31 minut, a zmieściło się na nim dziewięć utworów i trwające półtorej minuty intro. Zresztą bardzo fajny pomysł na początek albumu - dosyć klimatyczne granie, które nastawia nas dosyć pozytywnie na kolejne minuty. No i ten bas chodzący tuż pod powierzchnią. Lubię to! A chwilę później już pełna luta w postaci "Nightbutcher". I od razu wiemy z czym się Mosherz je. Jest konkretnie do przodu i dosyć szybko. O tak, to kolejny argument na plus dla muzyków. Cisną do przodu aż miło. Do tego trzeba się przyzwyczaić i przyznaję, że u mnie to trochę trwało. Co chwilę łapałem się na tym, że dziwiło mnie, iż ten album już dobiegł do końca.
Żeby jednak nie było zbyt słodko, to pomarudzę trochę. Trochę zawalono temat brzmienia. O ile odpowiednio zadbano o wokal i bas (ten to wręcz szaleje) w miksie, to perkusja i gitary mają spory "bałagan". Bębny za bardzo "dudnią", a gitary w szybkich riffach i perkusyjnej nawalance potrafią zanikać. Jako, że to debiut to puszczam to trochę bokiem, ale temat zdecydowanie to poprawy na kolejnych wydawnictwach. Tym bardziej, że te riffy nieraz są całkiem przyjemne i szkoda, że perkusja tak nad nimi dominuje. Kompozycje poukładane z wyczuciem i sporo się w nich dzieje. Biorąc pod uwagę, że mówimy o thrash metalu. Nie brakuje zwolnień/przyśpieszeń, czy innych smaczków, które dodają wartości. Wokalnie bardziej "szczekanie", niż growl, ale akurat do tego grania siedzi bardzo dobrze. O "produkcyjnych" niedomaganiach wspomniałem, więc w sumie najważniejsze elementy tej układanki mamy odhaczone.
Te trzydzieści minut z "Tales from the Nightbutcher's House" przelatuje ekspresowo, ale tak chłopaki właśnie grają. Całkiem przyjemny i soczysty jest ten ich thrash metal. Niby prosto, ale z sercem i do przodu. Fajnie też, że nie ma kopiowania i modnego jeszcze niedawno, podszywania się pod innych. Wiadomo, że patenty i nawiązania wyłapuje się od razu, no ale litości. To jest thrash metal i nie sposób zagrać czegoś, co nie skojarzy się ze uznanymi markami pokroju Slayer, Testament, czy Exodus. Normalne i oczywiste. Pierwsze koty za płoty Mosherz ma za sobą i mam nadzieję, że w przyszłości wpadnie album numer dwa. I mam również nadzieję, że chłopaki rozkręcą się na dobre i rozwiną skrzydła. Potencjał jest spory, zobaczymy jak będzie z chęciami i motywacją.