Szwajcaria... z jednej strony Celtic Frost, Coroner, Samael. Z drugiej Krokus, Gotthard, Crystal Ball, Emerald i Godiva właśnie. To właściwie wszystko, jeżeli chodzi o metal w kraju, znanym ludziom przede wszystkim z banków i zegarków. Przyznacie, że wiele tego nie jest, no ale z drugiej strony, nie ilość, a jakość się przecież liczy. Godiva wstydu Szwajcarom z pewnością nie przynosi. Zarówno debiut, jak i drugi album zatytułowany "Call Me Under 666" to naprawdę fajne heavy metalowe łojenie. Nie wierzycie? Posłuchajcie sami!
Na wstępie muszę napisać o jednej ważnej rzeczy jaką z pewnością jest zmiana na stanowisku wokalisty formacji. Poprzedni krzykacz Anthony de Angelis postanowił odejść z Godiva w trakcie nagrań drugiego krążka. Podobno wszystko z powodów rozbieżności zdań na temat nowej muzyki zespołu. W taki oto sposób w Godiva zameldował się Fernando Garcia, znany przede wszystkim ze śpiewania w niemieckim Victory. Ponadto do zespołu dołączył drugi wioślarz - Moses B. Fernandez. W takim oto składzie powstał drugi album Szwajcarów. By zakończyć kwestie formalne dodam, że w chórkach zaśpiewał tutaj sam Ralf Scheepers. Teraz rzecz najważniejsza... sama muzyka.
Na pierwszy rzut "ucha" wszystko wydaje się tutaj na miejscu. Jednak jak zestawić "jedynkę" z "dwójką" to wychodzi kilka różnic. Jedynka była bardziej żywiołowa, heavy metalowa. Inna sprawa, że Anthony de Angelis swoimi wokalami dodawał energii i tzw. "jaj" tej muzyce. Jego następca Fernando Garcia dysponuje bardziej hard rockową barwą głosu. Od razu słychać to na nowej płycie. "Call Me Under 666" jest jakby połączeniem mocnego, walącego w dupę heavy metalu z hard rockową szkołą, której hołdują nowi muzycy zespołu: Garcia i Fernandez. No ale żeby wszystko było od razu jasne... Nowa płyta Szwajcarów to nadal jest heavy metal pełną gębą, nie ma żadnego smęcenia. Da się jednak zauważyć pewne, inne elementy. Garcia dorzucił tutaj "garść" naprawdę świetnych refrenów, co w połączeniu ze sprawnymi gitarami daję naprawdę świetną, czadową muzykę. Słuchając "Call Me Under 666" aż czujemy tą energię i istny żywioł. Takie numery jak rozpoczynający wszystko "Hellraiser" (cóż za zajebisty riff!!!), "My Fate" czy "Proud To Be A Beast" dają niezłego kopa. Gitary tną tutaj z chirurgiczną precyzją! Takiego riffowania słucha się po prostu wyśmienicie.
Na zakończenie warto dodać, że za produkcję krążka odpowiada nie kto inny, tylko sam Achim Köhler. Jak to brzmi, pewnie sobie wyobrażacie. Ech żeby wszystkie albumy miały taki sound! Krótko mówiąc "Call Me Under 666" to album godny polecenia każdemu, sprawne riffowanie, świetne refreny i dobre chórki jeszcze nikogo nie zabiły, zatem chyba warto spróbować prawda?
Krzysiek / [ 29.07.2005 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|