Umilając sobie czas, przed recenzowaniem najnowszego wydawnictwa Rotting Christ, postanowiłem odświeżyć poprzednie albumy Greków. Na warsztat wziąłem wydaną w 2013 roku płytę "Κατά τον δαίμονα εαυτού", a wybór płyty jest nieprzypadkowy. W kontekście całego przekroju dyskografii Rotting Christ właśnie wspomniany album, wskazuje niejako nową drogę, na którą wchodzą bracia Tolis. Po black metalowych hymnach zawartych na "The Mightly Contract" i "Non Serviam", które kształtowały gatunek muzyczny i były podwaliną twórczości, zespół eksplorował popularne w połowie lat dziewięćdziesiątych dark gotyckie rejony na "Dead Poem". Powrót do mrocznych korzeni na "Khronos", ucieszył fanów, w tym oczywiście mnie. Później nastąpił czas greckich bogów, a płyta "Aealo" mogłaby być śmiało ścieżką dźwiękową "300", skądinąd bardzo dobrego filmu z Gerardem Butlerem w roli głównej.
Wspominam o "Aealo" nieprzypadkowo, gdyż po tej płycie, nastąpiło rozwinięcie koncepcji utworów pełnych wojowniczych starć, płynącej krwi i bitewnych marszów, na umaszczone podobną okrasą, pieśni skierowane ku religijnym rejonom, ale z zupełnie innym klimatem. Przyznam szczerze, że moja przygoda z recenzowaną płytą nie rozpoczęła się zbyt dobrze. Kilkanaście przesłuchań nie pomogło, a płyta zwyczajnie mi nie weszła. Dopiero czas i leżakowanie na półce sprawiły, że się przekonałem. Kolejne wydawnictwo, zawieszone w podobnych klimatach, utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto było poświęcić odrobinę więcej czasu temu albumowi. "Κατά τον δαίμονα εαυτού" to dziesięć utworów, zawieszonych w bardzo mrocznych, złowieszczych realiach, w których smoła wylewa się z kotła. Z płyty wręcz namacalnie bije przesiąknięte demonizmem zło. Numery są mantryczne, skomponowane z często powtarzającymi się słowami i gitarami, w nurcie modlitewnych hymnów. Wystarczy wspomnieć o genialnych "Grandis Spiritus Diavolos" fantastycznie prezentującym się na koncertach, "Iwa Voodoo" czy "Χ ξ ς'".
Sama koncepcja poszczególnych kawałków nie jest zbyt skomplikowana, ale nastawiona właśnie na klimat. Często powtarzane riffy, czy też jeden przewodni to tutaj norma. Jest to celowy i przemyślany zabieg, nastawiony na budowanie specyficznej atmosfery. Utwory są momentami ciężkie, a miażdżące riffy Sakisa dodają jej kolorytu. Perkusja chodzi wyśmienicie, podkreślając charakter kompozycji. Nie zabrakło także melodii. Można mieć wrażenie, że wyjęte zostały prosto z "Aealo", ale są przy tym jej logicznym rozwinięciem i następcą. Odczuć można to choćby w "Gilgameš", gdzie także perkusja ma sporo przestrzeni, a takich momentów jest sporo. Na albumie wreszcie wreszcie pojawiły się solówki - w liczbie więcej niż jedna… Choć to nie wiele, i tak jest zaskoczeniem, biorąc pod uwagę przeszłość i ich śladowe występowanie. Poszczególnym kompozycjom charakteru dodają ponure, upiorne i złowróżbne chóry i kobiecy wokal - nie pomylę się chyba, jeżeli stwierdzę, iż należą do tej samej osoby, która użyczyła swojego głosu na poprzednim wydawnictwie. Podkreśla to tylko posępną aurę płynącą przez kolejne dźwięki. Sakis również nie poprzestaje tylko na monotonnym, osadzonym na jednej linii wokalu, co całemu albumowi dodaje kolorytu.
Pamiętam kiedy nastąpił punkt zwrotny w moim postrzeganiu tej płyty. Któregoś wieczora postanowiłem dać jej szansę. Ciemna noc, balkon, słuchawki na uszach, i płyny dopełniające całości sprawiły, że płyta dostała odpowiednią przestrzeń, by jej straszliwy charakter mógł zostać wyeksponowany. Ja zaś przekonałem się do niej i jeżeli komuś wskazana płyta jeszcze nie przypadła do gustu, taki właśnie odsłuch sugeruję. "Κατά τον δαίμονα εαυτού" to dobra płyta, ale potrzebuje czasu, tym bardziej jeżeli w głowach przygrywały nam echa greckich wojen. Polecam, tym bardziej, ponieważ kształtuje ścieżkę, kontynuowaną na "The Rituals" i poniekąd najnowszym "The Heretics", które już pobrzmiewa w moim odtwarzaczu.