Duet Lifeless Gaze, po roku od wydania "The Pain Rises Within Flesh", powraca z drugim krążkiem długogrającym. Nowe dzieło Michała i Neithana nosi tytuł "The Ubearable Darkness of Being" i zawiera cztery, trwające łącznie niemal godzinę (!) utwory, wrzucane do szuflady z depresyjnym black/doom metalem. Swoją recenzję opieram na wersji cyfrowej wydawnictwa, w której, oprócz samych numerów oczywiście, znajdziemy też okładkę w wysokiej jakości. Szkoda, że "paczka" nie zawiera wkładki do samodzielnego wydruku, no ale widocznie wszystkiego mieć nie można. Album doczekał się również wydania fizycznego, ale w bardzo ograniczonym nakładzie: Zły Demiurg stworzył 66 kaset magnetofonowych, a wielbiciele krążków CD musieli się bić o jedną z 33 sztuk tego nośnika.
Muzyka stworzona przez M i N nie jest ani łatwa, ani też przyjemna - wymaga od słuchacza dużej dozy skupienia i odpowiedniego nastroju. Dla jednych może to być zwykły hałas, dla innych - drzwi prowadzące do prawdziwej "Strefy Mroku". Ja, w celu zwiększenia prawdopodobieństwa wciągnięcia się w te niepokojące dźwięki, słuchałem "The Ubearable Darkness of Being" tylko w nocy i ze słuchawkami na uszach. Nie ukrywam, było to doświadczenie wyjątkowo... niepokojące. Jeśli miałbym do czegoś porównać to, co usłyszałem, to na pewno na myśl przychodzą dwie nazwy: amerykański Sun O))) oraz norweski Ulver z czasów "Perdition City". Otrzymujemy więc wyjątkowo minimalistyczne, hipnotyzujące kompozycje, spod znaku dark ambient, w których jednak pulsuje dodatkowo przesiąknięte złem, black metalowe serce.
Rozpoczynający krążek "We are Born to Suffer", wita słuchacza mocno przesterowaną gitarą, co zresztą będzie pewnym znakiem rozpoznawczym albumu. Podobnie hałaśliwe partie usłyszymy bowiem również w "The Unbearable Darkness of Being" oraz "Life Equals Zero". Prosty riff w każdym z tych kawałków powtarzany będzie tak długo, aż wryje nam się w mózg i wprowadzi w niemal "transowy" stan. I dałbym sobie lewą rękę uciąć, że jak już się wciągniemy w to granie, damy się zahipnotyzować owym dźwiękom, to od czasu do czasu riff zagrywany jest nieco "krzywo", nie w rytm, aby nas tego klimatu wyrwać, przeszkodzić nam w słuchaniu. Cóż, w końcu się może być zbyt łatwo, co nie? Spod tego całego gitarowego "rzężenia" wydobywają się złowieszcze bębny, jakby z jakiegoś mrocznego obrzędu, a w tle usłyszymy również niepokojące, bliżej nieokreślone dźwięki z pogranicza hałasu - wszystko to tworzy dość niesamowitą, niepokojącą mieszankę.
Wyjątkiem od tej konstrukcji jest trzeci numer w trackliście, a więc "Never-Ending Void". Tutaj mamy do czynienia z tworem całkowicie elektronicznym, pozbawionym tradycyjnych, metalowych instrumentów. To niemal dziesięciominutowa, ambientowa kompozycja, z krzykliwym, pełnym bólu wokalem Michaela - ja wsiąkłem w ten numer bez reszty, inni mogą się z nim zderzyć jak ze ścianą. Nie można zrecenzować "The Unbearable Darkness of Being" nie zatrzymując się na dłuższą chwilę przy wspomnianym "śpiewie". Wokale N są tutaj histeryczne, obłąkańcze wręcz - krótkie, depresyjne teksty Neithan dostarcza w sposób naruszający niekiedy naszą strefę komfortu. W "Never-Ending Void" jego nieprzyjemne, wysokie piski zostają nawet "zloopowane" i powtórzone, jakbyśmy mieli do czynienia z kolejnym instrumentem. Tylko w dwóch fragmentach płyty stopuje on nieco to szaleństwo: w końcówce "The Unbearable Darkness of Being" oraz "Life Equals Zero", gdzie pojawiają się melorecytacje.
Ocena takiego albumu jak "The Unbearable Darkness of Being" to nie lada zagwozdka, bowiem jest to twór wyjątkowo specyficzny. Varg Vikernes w jednym z wywiadów stwierdził, że black metal w wykonaniu Burzum miał stanowić przeciwieństwo coraz bardziej dopieszczonych, tak samo brzmiących wydawnictw, zalewających muzyczny rynek. Idąc tym tropem, można stwierdzić, że black metal od Lifeless Gaze to już swoista anty-muzyka: pozbawiona typowej konstrukcji, hałaśliwa, stworzona w taki sposób, aby jej słuchanie było nieprzyjemne, budziło niepokój. Zdecydowanie nie jest to album dla każdego, ale też nie jest to krążek dla nikogo, bowiem takie niszowe granie ma jednak swoich zwolenników. Ja dałem się wciągnąć w ten chory świat muzyków znanych z Useless i jestem ciekawy tego, co panowie M i N zgotują na kolejnym wydawnictwie. Zastanawiam się też nad tym, jak by ten cały chaos brzmiał na żywo w ciemnym klubie, a do tego z mroczną, okultystyczną otoczką...