Authority to młoda formacja z Kielc, która, według słów jednego z członków grupy, porusza się na granicy metalu i ciężkiego rocka. W 2016 roku muzycy wydali EP-kę "Bona Fide", natomiast na przełomie października i listopada tego roku ukazała się ich pierwsza płyta długogrająca - "Acantha". Album doczekał się bardzo ładnego, profesjonalnego wydania: w środku rozkładanego digipacka, oprócz oczywiście składu grupy i wkładki z tekstami, znajdziemy również wysokiej jakości zdjęcia, które dzięki przedstawieniu na nich umierającej natury, już na starcie wprowadzają nas w taki nieco posępny nastrój. Jest to jeden z ładniejszych debiutów jakie widziałem i chciałoby się, ażeby więcej, nawet tych bardziej znanych zespołów, podchodziło do aspektu wizualnego swych dzieł tak jak chłopacy z Kielc. W zasadzie jedyną rzeczą do której mógłbym się tutaj przyczepić jest chyba tyko delikatnie rozmazany tytuł na froncie (czyżby ktoś zapomniał go wyostrzyć?) i drobna literówka w jednym z tekstów - no ale to już tylko takie moje czepialstwo.
Na "Acantha" Authority serwuje nam, łącznie z utworem bonusowym, niemal 40 minut mocnej, szybkiej i bezkompromisowej muzyki. Pierwszy, w całości instrumentalny i zawierający fajne, brudne solówki numer może sugerować zawartość sporej dawki heavy metalu, jednak im dalej w las, tym trudniej grupę zaszufladkować. Miejscami bywa bowiem nieco bardziej klasycznie (jak np. w "Bellum"), innym razem chłopacy skręcają w taki groove spod znaku "rootsowej" Sepultury ("Faerie", "Jarzmo"), by następnie zaskoczyć niemal punkowym "Przebudzeniem" (gdyby nie "maidenowa" praca gitar, to ten kawałek spokojnie mógłby się znaleźć na płycie takiego np. KSU) czy rockowym "Smakiem". Kielczanie w obrębie poszczególnych kompozycji starają się zbytnio nie kombinować - ot, tu jakieś przyspieszenie ("Obrazie mój"), tam drobne zwolnienie ("Smak"), gdzie indziej mała zmiana stylu ("Wodospady"). "Acantha" nie zawiera muzyki wyrafinowanej; przeciwnie: sprawia wrażenie stworzonej z myślą o tym, aby kopnąć słuchacza z glana w ryj, przestawiając przy tym przegrodę nosową - i w sumie taka działalność wychodzi chłopakom całkiem nieźle.
Wszystkie teksty na debiutanckim krążku Authority napisane zostały w naszym rodzimym języku i banalnymi nazwać ich nie można. W dużej mierze traktują one o otaczającym nas brudnym, pełnym nienawiści, coraz mocniej zaciskającym nam pętlę na szyi i niechybnie zmierzającym ku samozagładzie świecie. Niby nic nowego, ale jednak dzięki bogatemu słownictwu oraz ciekawym porównaniom, aż chce się zajrzeć do wkładki, ażeby na spokojnie im się przyjrzeć. Ciężar ich wyśpiewania spoczywa na strunach głosowych Huberta Lemiechy, który posiada taką fajną, twardą i chropowatą niczym blok cementu barwę. Pasuje do muzyki prezentowanej przez grupę, ale też i na kolejnym krążku oczekuję od obecnego frontmana większej różnorodności. Wszystkie numery na "Acantha" zaśpiewane są bowiem w podobny sposób, często ocierając się o melorecytację, co po dłuższym czasie potrafi męczyć - a przecież taki np. refren "Obrazie mój" aż prosi się o to, ażeby go z wyrzutem wykrzyczeć. Warto więc się nad tym elementem dłużej pochylić.
Debiutancki krążek Authority to wydawnictwo solidne: ładnie wydane, nieźle brzmiące i składające się z ośmiu kopiących cztery litery kawałków - krótkich, szybkich, konkretnych. Nie jest to muza, którą kontemplować będziecie na skórzanym fotelu z fajką w gębie - to dźwięki żądające maksymalnej głośności; takie przez które znienawidzą was sąsiedzi. Na pewno świetnie sprawdzą się na koncertach, więc jeśli grupa zawita gdzieś w moje okolice, to na pewno nie przegapię możliwości pośpiewania z nią. "Acantha" dostępna jest na Spotify, Apple Music, Google, Deezer, Napster i Tidal, a jeśli brzydzicie się wersjami cyfrowymi, to zawsze możecie zainteresować się białym digipackiem, dostępnym na oficjalnym profilu zespołu. A że od słuchania na telefonie dostaje się raka, to wiecie którą opcję wybrać.