Whitewhale to młodziutki krakowski zespół, którego debiut, "Fading Days", ujrzał światło dzienne w październiku 2018 roku. Album ten dostępny jest głównie w formie cyfrowej, ale w moje recenzenckie łapki wpadła jego wersja fizyczna (z nadrukiem "2018 Label Promo") i trzeba przyznać, że chłopaki wiedzą jak zrobić dobre pierwsze wrażenie. Ich promo to taka czarna "koperta", ale o bardzo niestandardowym, przypominającym digibook, rozmiarze. Front zdobi bardzo ładny rysunek dwóch wielorybów, krążących wokół centralnej gwiazdy. Z tyłu znajdziemy info o kapeli wraz ze składem, a w środku tracklistę oraz dwa większe zdjęcia grupy - wygląda to wszystko fantastycznie. Kapitalnym pomysłem było też umieszczenie "gąbczastego" chwytaka na CD, dzięki czemu sam nośnik, w przeciwieństwie do większości podobnych wydawnictw, raz, że nie wypada na zewnątrz, a dwa - nie trzeba się z nim mocować przy wyciąganiu.
Pod względem estetycznym promo "Fading Days" wypada bardzo dobrze, co natomiast usłyszymy po włożeniu płytki do odtwarzacza? Muzykę Whitewhale bardzo ciężko jest sklasyfikować - jest ona bowiem wypadkową wielu muzycznych styli: od metalu i hardcore'u (metalcore'u?) po rock i alternatywę. Dodatkowo poszczególne numery nie posiadają wyraźnie określonej struktury, zbliżając się tym samym do grania typu "post-", a tu i ówdzie usłyszymy nawet pracę gitar charakterystyczną dla gatunku djent ("Purpose", "Disaster", "Pustka"). To sprawia, że "Fading Days" na pewno nie będzie płytą dla każdego: muzykę zawartą na krążku najlepiej słuchać bowiem w zaciszu domowego ogniska, w skupieniu i z dobrymi słuchawkami na uszach. Nie znajdziecie tu kompozycji, które będzie można później łatwo nucić (no, może poza "Broken Promises") - znajdziecie natomiast numery, niosące duży ładunek emocjonalny; takie, których słuchanie będziecie przeżywać.
To "przeżywanie" muzyki nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie dobry wokalista. Na szczęście Bartłomiej Gąsiorek to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu: swoimi krzykami idealnie udaje mu się oddać ból i rozczarowanie otaczającym nas światem (kapitalne końcówka "Disaster" oraz "Pustki"). Udaje mu się to w zasadzie bez "normalnego" śpiewania, gdyż liczbę wersów okraszonych czystym wokalem można policzyć na palcach dwóch rąk - ot, kilkanaście słów w "Selfish", "Broken Promises", "Worth", "Twisted" czy "Indifference". I w sumie dobrze że zespół takie fragmenty ograniczył, gdyż w przypadku innych kapel zawsze sprawiały one wrażenie wepchniętych na siłę, jakby chciano w ten sposób zwiększyć przystępność muzyki. Inna sprawa, że akurat w tych spokojniejszych partiach wychodzi też słowiański akcent Bartka (jak np. w "Twisted") i frontman nie brzmi już tak przekonująco jak podczas prób zdarcia sobie gardła... I to jest akurat element do poprawy.
Jeśli nie należycie do metalowych purystów, skreślających na starcie wszystko, co zawiera w sobie pierwiastek "-core'owy", to "Fading Days" jest albumem na który warto zwrócić uwagę. Nie jest to muzyka prosta, łatwa i przyjemna w odbiorze (ale też i chyba nie taka miała być w swych założeniach). Trzeba jej poświęcić trochę czasu. Warto to jednak zrobić, gdyż jest to płyta ciekawa, przemyślana i, co rzadkie w przypadku pierwszych wydawnictw, znakomicie brzmiąca. Czysto, selektywnie, przestrzennie - w kwestiach technicznych wręcz nie można się do niczego przyczepić. Jeśli chcecie się bliżej zapoznać z twórczością Krakowian, to "Fading Days" znajdziecie m.in. na Spotify, Tidal, Deezerze, Amazonie, iTunes czy Google Play. Jeśli jesteście wzrokowcami, to pamiętajcie jednak, że okładka wersji cyfrowej wygląda zupełnie inaczej.