01. Rise My Head 02. Obsession Of Lust 03. Night Invader 04. Child Of Star 05. Coward 06. All Have A Price 07. Hidden 08. You Possessed Me 09. Vempire 10. Jocker 11. Live To Ride 12. Lucid Dream 13. Is Your Blood Clean Enough
Wrocławski zespół Victory Vain powstał w 2004 roku i dorobił się debiutanckiej płyty opatrzonej tytułem "Rise My Head". Album ten miał premierę w 2012 r., a trzy lata później został wznowiony z dodatkowym materiałem ("EP 2012"). Przyznam szczerze, że nie znałem tej kapeli, pomimo tego, iż pochodzą z mojego miasta. Dziwne, prawda? No ale nie czas na takie rozkminy i przechodzimy do konkretów.
"Rise My Head" (bardziej skupimy się na zasadniczej części tego wydawnictwa) to 10 konkretnie przyprawionych petard. Od początku do samego końca nie ma najmniejszych wątpliwości - jeńców nikt tutaj nie bierze. Jest odpowiednio brutalnie, gitary tną niczym brzytwy, a perkusja nieustannie demoluje słuchacza - blasty i podwójna stopa to standard. Wokalnie - poezja, czyli growle, skrzeki i inne nieludzkie dźwięki. Co ciekawe, za mikrofonem stoi niewiasta. Muszę przyznać, że słuchając tego materiału ciężko w to uwierzyć. Jednak to prawda - Okropna, czy też Lady Dark odpowiada za wszelkie wokale. Tutaj chylę czoła, bo to, co się na tym materiale wyczynia, to głowa mała. Szacun.
Ale ta płyta nie broni się tylko tymi słodkimi (hehe), kobiecymi wokalami. Jego siłą są pędzące gitary i sekcja, która miażdży wszystko po drodze. Krótko mówiąc - mamy tutaj wszystko, co death metalowe misie lubią najbardziej. Na szczęście Victory Vain ucieka od schematów i nie zapędza się w kozi róg ze swoją brutalnością. Mamy momenty zwolnienia i zmiany tempa, czy inne przejścia. To wszystko powoduje, że ten materiał nie jest monotonny i przykuwa uwagę słuchacza. Wiadoma sprawa, że kapela nie odkrywa nowych lądów i nie wnosi do tej szufladki nic nowego. Co nie zmienia faktu, że cisną bardzo przyjemnie i koneserzy gatunku na pewno będą usatysfakcjonowani. Jakbym miał umiejscowić granie Victory Vain, to zdecydowanie korzenie sięgają amerykańskiego death metalu. Jest siarka, są lekko melodyjne solówki i drapieżne riffy. A tak porównując do naszego podwórka (zachowując odpowiednie proporcje) to podrzuciłbym takie nazwy jak Vader, czy Das Irae.
Jeśli chodzi o produkcję, to jest dosyć surowo i z odpowiednią siarką. Czyli również klasyka. Kompozycje siedzą odpowiednio i słychać, że nikt przypadkowy za ten materiał się nie zabrał. Słówko jeszcze o tych numerach z EP'ki. Trzy wcześniej nie publikowane kompozycje w zasadzie niespecjalnie odstają od materiału zasadniczego. Można je potraktować jako ciąg dalszy albumu, albo jako ciekawostkę. Zresztą co za różnica...
Cóż więcej można napisać? Hmm... W sumie niewiele. Kto lubi taki brutalny łomot, to powinien sprawdzić "Rise My Head". A jak ktoś nie przepada za brutalnym death metalem, to w zasadzie nie ma czego tutaj szukać. Nie powiem, żeby ten krążek mnie specjalnie zachwycił, ale złego słowa o nim nie powiem. Muzycy bronią się swoją muzyką i to jest chyba najważniejsze. Tak jak napisałem już wcześniej - fanatycy brutalnego death metalu powinni być zadowoleni. I tego się trzymajmy.