Zespół Merge Conflict powstał pod koniec 2012 roku, a EP'ka o tytule "MMXV" to ich pierwsze wyjście do ludzi. Na krążek trafiło pięć kompozycji, które łącznie trwają ciut ponad 27 minut. Wcześniej o tym zespole miałem zerowe pojęcie, a teraz jestem "mądrzejszy" o te pięć numerów. No to jedziemy.
Mamy tutaj do czynienia z klasycznie granym hard rockiem - a przez klasycznie rozumiemy ciężkie riffy a'la Black Sabbath - ze sporą domieszką sludge/stoner. Jest dosyć soczyście (bardzo udana produkcja!), konkretnie i momentami przyjemnie ciężko. Oczywiście to hard rock, więc owy ciężar ma swoje granice. Dominują bardzo średnie i umiarkowane tempa, ale to wszystko ma swój urok i smak. W końcu kompozycje opierają się na wspomnianych już riffach i to one determinują co się dzieje w poszczególnych numerach. Jak dla mnie ten aspekt jest sporą siłą tego materiału.
Drugim plusem dodatnim są... polskie wokale. Bardzo fajnie osadzone w muzyce, z całkiem ciekawymi i życiowymi tekstami. Co prawda nie ma w nich jakiejś dozy szaleństwa i spontaniczności, ale i tak przyjemnie zostało to wklejone w muzykę. Ktoś pewnie może kręcić nosem na polski śpiew, ale ja tego nie zrobię. Zawsze lepiej posługiwać się ojczystym językiem, niż choćby trochę kaleczyć angielski. Pozostała nam sekcja. Tutaj trochę mogę ponarzekać, bo przydałoby się mocniej zaakcentować bębny (czyżby perkusistka Jagoda była lekko nieśmiała?), bo bas co jakiś czas elegancko słychać. Co jeszcze... w zasadzie to byłoby na tyle jeśli chodzi o muzyków i ich granie.
Kompozycje są poukładane ze sporym wyczuciem. Specjalnie nie opisuję poszczególnych numerów, bo w tym przypadku nie jest to potrzebne. Wyobraźcie sobie co powinno zawrzeć się w typowym hard rockowym numerze, podlejcie to lekko sabbathowym sosem, dołóżmy lekko zabrudzone brzmienie i polskie wokale. Gotowe. Prosty przepis, prawda? Przepis, przepisem, ale zawsze chodzi o wykonanie, a to w przypadku Merge Conflict jest całkiem dobre i dobrze to wszystko rokuje na przyszłość.