Początki formacji Awzan sięgają roku 1998. Przez te "naście" lat istnienia zespół dorobił się trzech demówek (w latach: 1999, 2000 i 2004) i debiutanckiej płyty "Fobia" z 2014 roku. Na krążku znalazło się osiem kompozycji, które trwają lekko ponad 32 minuty. Demówki nie są mi znane, więc jest to mój pierwszy raz z tym zespołem.
Na swoim debiucie zespół nazwA... wróć Awzan prezentuje bardzo old schoolowo grany thrash/speed/black metal. Bardzo mocno "pachnie" tutaj latami 80-tymi, a swoje dokłada mocno staroświecka produkcja materiału. Wyobraźcie sobie, iż w końcowym miksie "do przodu" wyciągnięto bębny kosztem... gitary. Kto teraz tak nagrywa? No właśnie.
Poszczególne kompozycje cechują się sporą surowizną, oszczędnością środków wyrazu i dosyć prostym przekazem. Nie ma tutaj fajerwerków, popisów i najmniejszych nawet odjazdów. W zamian otrzymujemy surowe granie, które na pewno dotrze do starszych maniaków. Poszczególne kompozycje dosyć szybko przelatują przez głośniki i pozostawiają po sobie całkiem dobre wrażenie. Wiadomo, muza jest dosyć specyficzna i trzeba mieć do niej "odpowiednie" nastawienie.
Na uwagę zasługują siarczyste solówki ("Piekło jest tu"), które dodają sporo smaku takiemu graniu. Niezłą robotę odwala też perkusista Jarosław Dłubisz vel. "Ciacho", który bezlitośnie okłada swój zestaw. Momentami mamy klasyczne blasty ("Gniew uśpiony", "Czarne skrzydła"), które mało co nie rozwalą zestawu. Wokalnie jest dosyć równo - jedziemy z growlem od początku do końca i w zasadzie nic więcej tutaj nie można powiedzieć, bo i nie ma takiej potrzeby.
Dosyć krótka jest ta płyta, ale jej intensywność rekompensuje ten "brak". Słuchając "Fobii" mam nieodparte wrażenie, iż muzycy nagrali ten album dla... siebie. No i dla najbardziej wiernych fanów kapeli. Wszystko jest tutaj na wielkim luzie, zero spiny i totalny luz. Z tego co wyczytałem materiał został zarejestrowany w kilka (!) dni i podejrzewam, że nikt nad tym później zbyt długo też nie siedział. Nie ma tu dopieszczonej produkcji, wymuskanego brzmienia i szlifowania w nieskończoność w postprodukcji. Jest solidne, surowe mięcho i o to przecież chodziło. Tak ja to widzę, a raczej słyszę.
"Fobia" to gratka dla wszystkich old schoolowych maniaków, którzy wychowywali się i kształcili muzycznie na przegrywanych kasetach magnetofonowych. Dla ludzi, którym nie potrzeba perfekcyjnie dopieszczonego brzmienia. Dla tych, którym bliższy jest przekaz, niż jego fizyczna "jakość", bo stara szkoła grania to nie jest kolorowe opakowanie. Może być szary papier, albo stara gazeta. Liczy się i tak to, co jest w środku, a na "Fobii" zawartość jest po prostu cholernie dobra.