Afterlife to zespół który raczkuje na naszej scenie muzycznej (ale nie dajcie się temu zwieść). "Chains Of Death" to ich pierwsza EP'ka z czterema autorskimi numerami. 19 minut muzyki ocierającej się o... echh... szufladki, kochane szufladki. Szczerze mówiąc nie jest łatwo przykleić Afterlife jednoznacznej etykietki. Mamy tutaj mieszankę heavy i speed metalu. Nie brakuje też momentów wręcz thrashowych, a i sporo zwolnień można uświadczyć.
Jest to niebanalna muza, mocno zakorzeniona gdzieś w latach osiemdziesiątych. Brzmi dość archaicznie i zupełnie nie pasuje do dzisiejszych realiów. Nie ma tutaj wymuskanej produkcji, tony efektów i produkcyjnych sztuczek. Jest przaśnie, ale z niesamowitym klimatem. Sporo nastrojowych zmian tempa to znak charakterystyczny dla Afterlife. Jak dla mnie to bomba. Kapitalne są te zestawienia pędzących gitar i perkusyjnej nawałnicy z np. klimatycznym solo (utwór tytułowy). Muzycy często czarują nastrojem. Potężne i mocarne momenty "łamane" są zwolnieniami i niejednokrotnie taka zmiana tempa solidnie zaskakuje słuchacza.
Poszczególne utwory skomponowane są niebanalnie, nie ma tutaj typowych metalowych patentów zwrotkowo-refrenowych. Afterlife preferuje sporą dowolność w tym temacie. Świetne umiejętności poszczególnych muzyków, no i wisienka (ha!) na torcie - wokale. Vinnie Moon to oczywiście... Tomasz Wiśniewski były wokalista formacji Kruk. Przyznam, że "Vinnie" odwalił na "Chains Of Death" kawał dobrej roboty. Linie wokalne to klasa sama w sobie, a i wokalista całkiem nieźle odnalazł się w "cięższej" stylistyce. Pochwalić trzeba też instrumentalistów - świetna robota panowie.
EP'ka zespołu Afterlife to zabójcza mieszanka różnych podgatunków i kapitalna wizytówka kapeli. Te 19 minut to dobry prognostyk przed kolejnymi wydawnictwami, na które liczę. Myślę, że warto sprawdzić ten zespół. Mało kto teraz gra tak urozmaiconą i niekonwencjonalną muzę. Do tego to archaiczne brzmienie... no po prostu palce lizać.