DVD

 »» Jamie Crawford - Trainwreck: Woodstock '99

Niesławny Woodstock z 1999 roku był drugą próbą wskrzeszenia legendarnego festiwalu, który oryginalnie odbył się w 1969 roku. Już ta pierwsza - z 1994 roku - budziła kontrowersje niezbyt przemyślaną organizacją. To jednak ta kolejna przeszła do historii jako prawdziwa katastrofa - impreza skończyła się bowiem zamieszkami, przynosząc ogromne straty finansowe. Analizą wydarzenia zajmował się już niejeden twórca, a w 2022 roku z tematem tym postanowili zmierzyć się ludzie pracujący dla platformy Netflix. Czy wypuszczony u nas pod nazwą "Totalny chaos: Woodstock '99" mini-serial to obiektywne spojrzenie na wydarzenia, które miały miejsce w mieście Rome?

Biorąc pod uwagę nierówny poziom seriali dokumentalnych Netflixa wobec "Trainwreck" miałem niezbyt wysokie oczekiwania. Z jednej strony na platformie trafiały się ciekawe propozycje pokroju "Zaginięcie Birgit Meier", ale z drugiej raczeni byliśmy bezsensownymi, nic niewnoszącymi do tematu produkcjami pokroju "Zaginięcie Madeleine McCann". I "Woodstock '99" wpasowuje się idealnie pomiędzy: to ciekawy temat, któremu brakuje obiektywnej analizy. Zaczyna się obiecująco: przemierzamy krajobraz po prawdziwej bitwie, zastanawiając się razem z autorką nagrania, co się tu w ogóle wydarzyło. "Jak byśmy byli w Bejrucie" - mówi widząc obraz totalnego zniszczenia. Następnie poznajemy historię oryginalnego festiwalu, przez chwilę wspominamy edycję z 1994 roku, by w końcu zająć się próbą kolejnego odtworzenia klimatu ery dzieci-kwiatów. W teorii wszystko wygląda obiecująco, ponieważ każdy z odcinków poświęcony został jednemu z trzech dni - twórcy mają więc wiele czasu, by zbadać okoliczności, które doprowadziły do takiego, a nie innego finału oraz zbudować odpowiedni suspens. Z tym ostatnim jest jednak taki problem, że reżyserowi Jamiemu Crawfordowi brakuje cierpliwości i co chwilę upewnia się, czy na pewno wiemy jak to się skończy - jakby się bał, że nie dotrwamy do końca. Za drugim czy trzecim razem puszczamy to jeszcze mimo uszu, ale za dziesiątym traci się cierpliwość. Tak, Proszę Pana: wszyscy wiemy, że na końcu będą zamieszki, bo w końcu nie był to jakiś niszowy festiwal tylko jedno z największych muzycznych wydarzeń w historii Stanów Zjednoczonych!

Sama analiza katastrofy została zrealizowana nieco po łebkach. Nie dość, że łapie się tutaj kilka srok za ogon, to jeszcze delikatnie, aby nie daj Boże któraś nie zakrakała. Co prawda wyraźnie daje się do zrozumienia, że główną winę ponoszą organizatorzy, gdyż co chwilę wytykane są ich kolejne błędy, ale ostatecznie brakuje tej przysłowiowej kropki nad i. Brakuje konfrontacji - a przecież jedną z osób, które wystąpiły w serialu był twórca Woodstock i twarz tego wydarzenia: Michael Lang. Nie zadaje mu się niewygodnych pytań, a bardziej klepie po plecach z nabożną czcią. Nikt nie chce powiedzieć niczego wprost, każdy uważa na słowa, jakby obawiając się pozwu. Winni są wszyscy i nikt: "troszkę" winy ponoszą więc także zespoły pokroju Limp Bizkit czy Korn. No bo w końcu nie wiadomo dlaczego postanowiły zagrać dobre koncerty, sprawiając tym samym, że publiczność stała się nabuzowana. Zarzut absurdalny, z którym szybko rozprawia się menedżer tej pierwszej grupy, no ale jednak: pojawia się i jest traktowany jak najbardziej serio. Inteligencji widza uwłacza z kolei motyw buntu przeciw konsumpcjonizmowi. Według jednego z dziennikarzy idealny stan społeczeństwa w 1999 roku przedstawiał bowiem "Fight Club" Davida Finchera. A nie jest przecież wiedzą tajemną, że film ukazał się po imprezie, a na dodatek nie był wielkim hitem - swój status dzieła kultowego zyskał dopiero później. A tutaj jakby sugeruje się, że miał jakiś wpływ na ówczesne nastroje wśród młodzieży.

Netflix nie byłby także sobą, gdyby nie próbował także wpleść w to wszystko "męskiej kultury gwałtu". Na materiałach archiwalnych pełno jest wyzwolonych kobiet, wyraźnie cieszących się z atencji tej brzydszej płci. A jednak te nagrania stają się podstawą do tego, by przedstawiać mężczyzn w złym świetle - jako prowodyrów niewłaściwych zachowań. Co prawda rzeczywiście pojawia się fragment, na którym kobietę trzęsącą piersiami łapie jakiś fan - co jest oczywiście niewłaściwe i spotyka się z wyraźną dezaprobatą - ale to tyle. Dziwi fakt, że przy tak medialnej imprezie, na której było wiele ekip filmowych nie zarejestrowano więcej przykładów. Zwłaszcza, że podobno było ich bardzo dużo. W pewnym momencie padają wręcz zarzuty o gwałty, ale temat bardzo szybko zostaje ucięty. Poważne oskarżenia nie zostają poparte żadnymi oficjalnymi raportami i zostawieni zostajemy z informacją, że... mamy uwierzyć na słowo. W zasadzie jedynym naszym "dowodem" jest świadek, który widział "bardzo młodą dziewczynę" wciągającą majtki (prawdopodobnie!) po odbytym właśnie stosunku. Strasznie to wszystko naciągane. Podobnie jak zestawienie scen z "American Pie" z zachowaniem tej męskiej części publiczności, sugerujące (bo słowa dobiera się tutaj podejrzanie ostrożnie!), że film gloryfikował przedmiotowe traktowanie kobiet, wpływając tym samym na młodzież. No ale przecież seria "American Pie" była popularna na całym świecie - i w innych krajach, na podobnych imprezach (chociażby polskim Przystanku Woodstock) żadnych ekscesów nie było.

W "Trainwreck" za dużo jest emocji, subiektywnego spojrzenia na pewne sprawy. Brakuje różnych punktów widzenia, chociażby od obecnych na miejscu muzyków. Na chwilę pojawia się Jonathan Davis (Korn), Fatboy Slim czy Gavin Rossdale (Bush), ale brakuje tych, których koncerty są szeroko komentowane, a więc Limp Bizkit czy Red Hot Chili Peppers. Również i sporo wątków nie zostaje pociągniętych dalej, zupełnie jakby Netflix uparł się, że mają być tylko trzy odcinki i koniec. Skąd się wzięły plotki o tajemniczej gwieździe na koniec? Jak to się stało, że na imprezie, na której codziennością był seks, narkotyki i alkohol było tyle niepełnoletnich osób? Gdzie byli rodzice? To już nikogo nie obchodzi, bo przecież trzeba było w końcu przejść do wielkiego finału! Tyle dobrego, że zakończenie "Trainwreck" wygląda jakby wyciągnięte zostało z kompletnie innego filmu! Rzuceni jesteśmy w sam środek prawdziwej wojny, by razem z autorami poszczególnych nagrań obserwować narastający chaos, coraz większe zezwierzęcenie fanów. Odkładamy na bok ideologie i teorie, by chłodnym okiem patrzeć na to, w jaki sposób Woodstock został obrócony w proch. Organizatorzy opowiadają mrożące w żyłach historie o ukrywaniu się przed wściekłymi fanami, a uczestnicy zamieszek - nie bez zażenowania - przyznają, że dali się porwać psychologii tłumu.

Ostatni odcinek "Trainwreck" jest znakomity: trzyma na krawędzi fotela i zostaje w głowie ("To jak we „Władcy much”" - mówi jeden z bohaterów). Czy jednak cały serial warty jest obejrzenia? Niekoniecznie. Zbyt dużo tutaj strzelania na oślep, a za mało konkretów. Gwiazdy wypowiadają się oszczędnie, a "eksperci" głoszą teorie wątpliwej wartości. Za mało tutaj dowodów, za mało obiektywnej dziennikarskiej roboty. Bo tak, miejscami odnosiłem wrażenie, że twórcy celowo poświęcają dążenie do prawdy, na rzecz odhaczenia kluczowych słów przekazanych przez producentów. Dlatego nie wiem, czy nie lepiej poszukać innych "dokumentów" na temat Woodstock '99. Zaryzykuję stwierdzenie, że będą one rzetelniejsze.

Lista odcinków:
01. How the F**k Did This Happen?
02. Kerosene. Match. Boom!
03. You Can't Stop a Riot in the 90s

Premiera: 2022 rok.
Wydawca: Netflix.




  Dodał: Tomasz Michalski [ 28-05-2024 | 15:11 ]



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!