Tangerine Dream - "92 miliony egzemplarzy?"


Tangerine Dream to kawał historii muzyki - to w końcu zespół, który istnieje już od 1967 roku! Początkowo dowodzona przez Edgara Froese grupa prezentowała muzę psychodeliczną, stając się jednym z czołowych przedstawicieli nurtu krautrock. W końcu jednak całkowicie poświęciła się syntezatorom i nowym wynalazkom, rewolucjonizując muzykę elektroniczną. Ich kosmiczne brzmienia inspirowały zarówno innych artystów (jak np. Jean-Michele Jarre'a), jak i twórców filmowych - Tangerine Dream ma bowiem na swoim koncie pokaźną liczbę kultowych ścieżek dźwiękowych. Po śmierci Edgara w 2015 roku rolę dyrektora muzycznego Tangerine Dream przejął jego bliski współpracownik: Thorsten Quaeschning. I to właśnie on postanowił opowiedzieć nam o spuściźnie Edgara, ostatnich wydawnictwach, pracy przy "GTA 5" czy też o nadchodzących koncertach. No bo w końcu w grudniu tego roku Tangerine Dream zagra w Polsce aż cztery razy! Co usłyszymy na tych występach? Zapraszamy do lektury!





MetalSide: Cześć!

Thorsten Quaeschning: Cześć, cześć, cześć! Przepraszam za małe spóźnienie. Co wchodzę na tego Zooma, to jakaś aktualizacja się włącza (śmiech)

Też tam mam! (śmiech) Zacznijmy może od małej lekcji historii. Oglądałem ostatnio film dokumentalny "Revolution of Sound" i wspomniałeś w nim, że miałeś dołączyć do Tangerine Dream "na 14 dni, a zostałeś 14 lat". Jak wyglądało to pierwsze spotkanie z Edgarem? Jaka historia kryje się Twoim dołączeniem do tej grupy?

Teraz to już 21 lat (śmiech). Szukali kogoś, kto potrafi grać na klawiszach i syntezatorach, jak również kogoś wywodzącego się ze środowiska muzyki klasycznej - kto potrafi zapisywać nuty. Edgar zajmował się komponowaniem muzyki do "Boskiej komedii" Dantego Alighieri - z myślą o orkiestrze. Zanim zacząłem grać na fortepianie, to studiowałem muzykę klasyczną. I wiem, że zostały do niego wysłane bodajże trzy osoby - ale nie wiem, kim byli pozostali. Jedną z osób, które pracowały w biurze dla Edgara był wokalista gothic metalowego zespołu, który znał mnie jeszcze z moich gotyckich czasów w Berlinie. Robiłem sporo progresywno-rockowych rzeczy, gothic rockowych, darkwave itd. Głównie dla innych - jako muzyk sesyjny. Ale też miałem swoje własne kapele. Znali mnie, wiedzieli, że potrafię dobrze zagrać... różne rzeczy. Przydatne było również to, że korzystaliśmy z tych samych DAW. Znałem chociażby Steinberg Cubase, Nuendo - takie moje szczęście. Niektórzy używają Logica, który na wielu płaszczyznach jest równie dobry jak Steinberg - może nawet lepszy - ale Edgar zawsze używał Steinberga. Dzięki temu bez problemu za pomocą komputera mogliśmy wymieniać się projektami. Oczywiście ważne było to, że potrafiłem korzystać z syntezatorów, które posiadał - choć wiadomo, nie sztuka znać Minimooga czy Korga. Obecnie też jeśli chodzi o samplowanie. Mówię "obecnie", a to przecież było 21 lat temu (śmiech)

Samplery we wczesnych latach dwutysięcznych były czymś dużym. Używał Giga Samplera. Musiałeś mieć dla niego osobnego kompa - to nie tyle hardware, co prostu miałeś cały komputer tylko po to, by mieć dostęp do biblioteki plików. I też się na tym znałem. Dobrze się więc nam razem pracowało. Bo ja lubię... cóż, może nie do końca, ale jednak lubię pracować. Lubię pracować w sensie muzycznym (śmiech). Może nie garnę się do tej fizycznej, ale mógłbym codziennie siedzieć nad muzyką. Gdy już do czegoś siadam, to chciałbym to skończyć jak najszybciej lub zmieścić się w wyznaczonych wcześniej ramach czasowych. Chyba dziesiątego dnia spytał się mnie, czy zdaję sobie sprawę z tego, że mają bardzo duży ogród na zewnątrz wraz z basenem. Odpowiedziałem, że jeszcze go nie widziałem! Cały czas krążyłem od sypialni do studia i grałem (śmiech). Rzeczywiście nie zwróciłem uwagi na to, że na dworze był niewiarygodnie duży, zielony ogród! (śmiech) A przynajmniej przez pierwsze 10 dni! (śmiech) Ale chyba wyszło to na dobre. Bo wiesz, nie ciągnęło mnie aż tak bardzo w stronę muzyki elektronicznej - jak wspomniałem wcześniej: miałem inną muzyczną przeszłość. Ale dzięki temu mogłem wiele nauczyć się od Edgara. To on mnie nauczył programowania sekwencera czy systemu modularnego - jak już wybrać nauczyciela, to czemu od razu nie najlepszego, co nie? (śmiech)

A co przekonało go do powierzenia Ci roli dyrektora muzycznego Tangerine Dream?

Było to już jakieś... 8 lat później. Coś w okolicach 2011-2013. Wspólnie tworzyliśmy muzykę na albumy. Jerome, syn Edgara, odszedł z zespołu w 2006 roku i od tamtego czasu komponowaliśmy we dwójkę. Myślę więc, że mi ufał... W tamtym czasie spędzałem u niego połowę danego roku. I po prostu pracowaliśmy. Czasami świetnie się bawiliśmy... Jego sposób pracy był taki, że niekiedy w ciągu dnia odciągał mnie od muzyki po to, by pracować np. nad okładkami i tego typu rzeczami. Najpierw komponował, a później zajmował się artworkami i zdjęciami. To było fajne doświadczenie.


Nie bałeś się tego, że będziesz nosić na barkach całą tę historię muzyki elektronicznej? Że wszyscy będą mieli wobec Ciebie wysokie oczekiwania?

Oczywiście. To duży zaszczyt ale też i bardzo duża odpowiedzialność. To niełatwe zadanie, bo nie da się zadowolić każdego. Jest tyle różnych okresów, różnych faz w działalności Tangerine Dream, że zawsze ktoś wskaże na coś palcem mówiąc: "to mi się nie podoba!". Jeden z moich ulubionych zespołów - Sigur Rós z Islandii - w studio zajmuje się także masteringiem naszych albumów. Współpracujemy razem już z 6 czy 7 lat. I oni powiedzieli mi, że lubili Tangerine Dream do momentu pojawienia się sekwencera - więc im się podoba materiał z "Zeit" i "Alpha Centauri". A przez to prawdopodobnie nie przepadają za "Phaedra", "Rubycon" i "Stratosfear" (śmiech). Niektórzy pewnie lubią twórczość Tangerine Dream z lat 90. - i nie znają wcześniejszych wydawnictw. Jeśli zaczniesz słuchać albumów po kolei, to pomiędzy nimi będzie ta cienka czerwona linia. Jeśli jednak losowo wybierzesz jakiś album z siedmio czy ośmioletniego przedziału czasowego, to różnice będą już ogromne. Jeśli chodzi o dziedzictwo zespołu, to nie było tak, że to ja wyskoczyłem z tym, że będę się tym zajmował. To było po prostu kolejne zadanie od Edgara (śmiech). Próbuję je wykonać tak dobrze jak tylko potrafię. Nie patrząc na listy sprzedaży, czy ilość sprzedanych biletów. Na szczęście oczywiście wszystko w tej kwestii się zgadza. Ale nie ma to z tymi liczbami nic wspólnego. To także już moje życie. 21 lat - nigdy nie poświęciłem czemuś takiego okresu.

Wypuszczacie nowe płyty, jak również reedycje wydawnictw ze składem Edgara. Jak wpływ na ostateczny kształt tych wydawnictw ma Bianca - wdowa po Edgarze?

Bianca zajmuje się sprawami związanymi z zarządzaniem. W przypadku wszystkich reedycji - tych z lat 70. i 80. - to ona zajmuje się licencjami. Wcześniej to było na barkach Edgara. W przypadku materiału z lat 90. współpracuje z Jeromem. Próbujemy pracować w taki sposób - a nie zawsze się to udaje - by nie krzyżować sobie planów. Nie chodzi o to, że np. nowa czy stara muzyka jest mniej lub bardziej ważna. Nad całością musi być sprawowany odpowiedni mecenat. A przecież są także solowe wydawnictwa. Staramy się wypuszczać wszystko tak, by pomiędzy poszczególnymi wydawnictwami utrzymywać tę trzymiesięczną przerwę. Wytwórnie muzyczne zawsze chcą żebyśmy wypuszczali nową muzykę - a ja nie chcę wypuszczać czegoś tylko po to, by było. Niekiedy coś wymaga czasu. W 2022 roku wypuściliśmy 8-płytowy box-set "Sessions", w zeszłym roku nagrałem materiał z 67 koncertów. I nie mam pojęcia co mam z tym zrobić. Na pewno znalazłaby się wytwórnia, która by powiedziała: "wypuszczamy to!". No ale gdzie! (śmiech) To aż za dużo muzyki! Ale to nieprawdopodobne, że 67... Czy 76? Tyle koncertów pod rząd trwających prawie trzy godziny. 63 ścieżki mono na każdy. Potrzebowałbyś 1,5 roku, by w ogóle ich wszystkich przesłuchać. Raz. A weź teraz znajdź np. źródło szumu (śmiech). Nie mam pojęcia co z tym zrobić. Próbuję więc zajmować się nową muzyką, a Bianca sprawuje kuratelę nad tymi starszymi.

W zeszłym roku w ramach "Sessions" wypuściliście materiał z Polski. Skąd pomysł na to, by do improwizacji zaprosić Michała Łapaja z Riverside? Słuchałeś jego solowego, opartego na syntezatorach materiału?

Tak. Usłyszałem ten solowy materiał z udziałem Micka z Antimatter. To niesamowity album! Graliśmy na tym samym festiwalu. I to był w ogóle pierwszy raz, gdy złączyłem dwie sesje w jedną. Bo z tego co pamiętam, to graliśmy dwa koncerty dzień po dniu: w Warszawie i następnego dnia w Gdańsku. Wyszło całkiem nieźle. Zwykle gram za każdym razem na innym kluczu. Tutaj było z kolei wszystko tak samo. Bo staram się dostosować brzmienie, częstotliwość do akustyki danego miejsca - sprawdzam, gdzie dźwięk bardziej rezonuje itp. Na koncertach typu open-air nie zagrasz każdej nuty - dlatego fajnie było się nimi tutaj bawić. Michał wykonał świetną pracę. Paul oczywiście też gra na syntezatorach w Tangerine Dream, Hoshiko ma mnóstwo pedal-boardów z Electro-Harmonix. Gra również na syntezatorze smyczkowym i melotronie. Nie pamiętam jak to się nazywa... M-Type coś tam... W każdym bądź razie, może dzięki temu na skrzypcach grać dźwięki melotronu i syntezatora. A Michał używa innej palety barw. Fajnie to można razem wymieszać. Jest bardzo muzykalny. Najpierw słucha jak inni grają, a następnie dołącza (śmiech). To dobrze! (śmiech)

Jak w ogóle przygotowujesz się do takiej improwizacji na żywo? Starasz się wyciszyć przed występem? Słuchasz czegoś, by wprowadzić się w odpowiedni nastrój? Przygotowujesz zawczasu jakieś pomysły, które chcesz później szerzej eksplorować?

Zwykle to wychodzi pod natchnieniem chwili. Zostawiamy gościowi kierunek, który chce obrać, tj. klucz, tempo. Ten dzień był dość dziwny. To w ogóle ciekawa historia, bo Simon Gallup - basista The Cure - ogłosił na Twitterze/X, że odchodzi z zespołu. I zabawne jest to, że nic się nie stało. Wrzucił posta i po trzech tygodniach podczas których on, Robert Smith i reszta grupy prawdopodobnie wydzierali się na siebie, wszyscy razem ponownie stanęli na scenie (śmiech). Gdyby nie wrzucił tej informacji to nikt nigdy by się nie dowiedział, że coś było nie tak - nie było żadnych koncertów po drodze. I "być może" dlatego jest w środku sesji taki fragment bardzo przypominający "The Forest" (śmiech). Tak (śmiech). I być może jakieś drobne motywy. Bo gdzieś w głowie była ta myśl, że to bardzo ważny dzień, bo The Cure straciło swojego basistę. Tyle że trzy tygodnie później wrócił (śmiech).

W ciągu ostatnich kilku lat na scenie wspomagało Was wielu kultowych muzyków: Andrew Belew z King Crimson, Steve Rothery z Marillion, Nick Beggs... A jak wpadliście na Aliego Fergusona? Widziałem go zarówno z Ray'em Wilsonem, jak i z jego własnym zespołem i uważam, że to wybitnie niedoceniany gitarzysta.

Zwykle proszę o pomoc muzyków, których numery mam zapisane w telefonie (śmiech). Tak jest łatwiej! Steve'a Rothery'ego znam dlatego, że mamy ten sam menedżment, nagrywamy razem, bo mamy wspólny projekt, dawaliśmy wspólne koncerty. Nicka Beggsa i Robina Boulta znam z trasy z Howardem Jonesem - byłem jego suportem podczas dwutygodniowej trasy po Niemczech i Skandynawii. Cały ten czas spędziliśmy razem w autobusie (śmiech). Belew Power Trio znam z festiwalu Moogfest z 2013 roku w Ashville. Zagrali też takie malutkie koncerty w Berlinie. Znamy zarówno siebie, jak i tych samych ludzi. Ali... Jest jednym z najlepszych... Nie chcę przez to powiedzieć, że inni nie są tak dobrzy, ale szczerze muszę stwierdzić, że był najlepszym naszym gitarzystą od czasu Edgara. Dla mnie był najlepszym gitarzystą od jakichś dwudziestu-paru lat. Jego gra jest tak wysmakowana, nie popisuje się niepotrzebnie... Bo wiesz, są tacy gitarzyści, którzy nie mogą wytrzymać bez mielenia palcami... U nas tak nie można, bo wiesz: mamy mnóstwo sekwencerów, czy dokładnie ustalonych opóźnień (śmiech). Wystarczy tego! Znam Aliego jeszcze z lat 90. - jak grałem jeszcze z moim gothic rockowym zespołem. To świetny gość! W zeszłym roku na koncercie w Toruniu pojawiła się także Alicia - jego skrzypaczka. Ali jest... (śmiech) Czasami może wydawać się, że jest zrzędliwy, ale to niezwykle ciepły, przyjazdy facet! Może nie jest to ważne, ale to nasz jedyny gość, który pojawił się na koncercie z prezentami! (śmiech) Jest świetny! I grał niesamowicie! Robił z nami w zeszłym roku sesję w Edynburgu. Moje ulubione sesje na żywo, to były właśnie te pięć, które zrobiliśmy z nim. Czasami jest tak, że...


Wiesz, z Rotherym spędziliśmy kilka tygodni w studio - co było fajne, bo cały czas ze sobą rozmawialiśmy. Ale czasami jak znasz kogoś tylko ze wspólnej trasy, spędzasz z nim dużo czasu w busie, to ciężko ci go krytykować, albo powiedzieć coś w stylu: "No dobra, gramy tak już 35 minut, może moglibyśmy już..." (śmiech) Mam jeden mikrofon na publiczność, mam mikrofony na techników oraz innych muzyków - możemy bez przeszkód komunikować się między sobą na scenie. Możemy więc w biegu ustalać, czy zbliżamy się już do końca, czy kończymy jakimś wielkim crescendo, czy może wyciszeniem itp. Bywa, że niektórzy są w tak dobrym nastroju, że mówią, że mogą jeszcze grać przez następne pół godziny, a ja na to: "No nie wiem, czy to dobry pomysł!" (śmiech) Niekiedy pomaga nam limit czasowy ustalony przez klub! (śmiech) Bo te sesje to i tak coś dodatkowego - robimy je na końcu, po standardowym, trwającym 90 czy 100 minut show. Ali pytał się, co może, a czego nie powinien robić. Powiedziałem mu coś w stylu, żeby tylko nie próbował jakichś jazzowych, skomplikowanych zagrywek, tylko po to, by pochwalić się pamięcią mięśniową. A jak nic nie zadziała, to niech spróbuje bawić się w Davida Gilmoura i jakoś to pociągniemy! (śmiech) Ten jego solowy album - "The Windmills coś-tam" - przypomina mi jeden z moich ulubionych, nowszych krążków Briana Eno: "Another Day on Earth". Pod względem muzycznego krajobrazu, jego konstrukcji, sposobu tworzenie struktur utworów. Od razu wiedziałem, że to będzie działać!

Niedługo zobaczymy Tangerine Dream na koncertach w Polsce w ramach trasy "From Virgin to Quantum Years". Nazwa trasy pozwala na cofnięcie się do dowolnego okresu działalności, czy może będzie set w stylu best-of?

Co do setlisty, to powiem Ci szczerze, że nigdy nie było rozmowy na temat konieczności umieszczenia czegoś z lat 90. - ta muzyka nie pasuje po prostu do naszego muzycznego gustu. Nie będzie więc niczego z tego okresu. Może kiedyś. Jest dużo rzeczy, które nam się bardziej podobają z lat 70. i 80. Podstawą będzie muzyka stworzona po 1974 roku. Próba odtworzenia czegokolwiek przed "Atem" jest skazana na niepowodzenie. Te krążki, ten materiał nie miał być odtwarzany na scenie - jest mocno improwizowany, bez wyraźnej struktury, masz tam dźwięki i nuty, które są umieszczone specjalnie nie w tempo. Mógłbyś usiąść z clickiem, rozpisać to wszystko i później odegrać, ale nigdy nie oddasz tej atmosfery. To już inne środowisko. Możesz odtworzyć linie sekwencera - możesz je policzyć i zapisać (śmiech). A że mija też 50 lat od wydania albumu "Phaedra" - co jest niesamowite - to na pewno zagramy coś z tego albumu. Zwłaszcza, że to tylko cztery utwory. "Tylko". Będzie więc materiał z lat 70., z lat 80., jak również i coś z nowszych lat. Praktycznie co weekend gramy na jakichś festiwalach, na które nie mogę zabrać moich wszystkich zabawek. W Polsce będzie inaczej: będą miał ze sobą wszystko. Będziemy mogli zrobić na końcu prawdziwą sesję na żywo. Nie mogę się tego doczekać, bo to zawsze mnóstwo zabawy! To zawsze coś nowego, coś bardziej kreatywnego niż prezentowanie starszych kawałków. Oczywiście lubimy grać nowsze i starsze numery, ale możliwość stworzenia w biegu czegoś nowego to zawsze coś ekscytującego.

W jednym z wywiadów wspomniałeś, że Tangerine Dream zaczął pracować nad nowym albumem. W którym kierunku poszliście tym razem?

Mamy już zarejestrowanych sporo szkiców. To będzie... Wiesz, zawsze ciężko ocenić swoją własną muzykę. Trochę dziwnie się więc czuję. Z pewnego drobnego dystansu, to co mi się podobało na "Raum", to fakt, że był nieco bardziej odważny. Zostawiliśmy więcej przestrzeni między nutami. Jedną z moich największych słabości jako kompozytora jest ciągłe nakładanie na siebie kolejnych warstw. Fajnie jest nakładać jeden dźwięk, na kolejny, następnie dać na to coś innego, i kolejnego, i kolejnego. Ale co innego mieć ten jeden samotny dźwięk i słuchać dźwięków na częstotliwości nie ingerującej w niego. Bo nie jest schowany pod pięcioma czy sześcioma innymi. I właśnie bardziej w tym kierunku będziemy podążać.

Podobno Tangerine Dream wraca także do świata filmu. Możesz coś zdradzić?

Tak, pracujemy nad pewnym bardzo immersyjnym projektem, ale praca nad filmami jest obwarowana pewnymi ograniczeniami, więc nie mogę zbyt wiele powiedzieć. Ale to dobre nuty. Będzie tego z 80 czy 90 minut. Ostatnim razem jak byliśmy w tym świecie, to było to przy okazji "GTA 5", a więc gry komputerowej. Ale tam było ze cztery czy pięć godzin muzyki - zrobienie jej zajęło nam 1,5 roku. A było to przecież 11 lat temu. Jak ten czas leci.

To seria przynosząca Rockstar ogromne pieniądze. Ich NDA wygląda tak strasznie jak to sobie wyobrażam?

(śmiech) Tak! Jak najbardziej! (śmiech) Tak! Tak! No ale to zrozumiałe. Jestem fanem liczb, więc z tego co się orientuję, to sprzedali... Ile? 92 miliony egzemplarzy? (śmiech) To przecież nieprawdopodobna ilość! To więcej niż "Dark Side of the Moon" i "Bad" Michela Jacksona razem wzięte! (śmiech) Niesamowite!

Moją ulubioną ścieżką dźwiękową Tangerine Dream jest ta do "The Keep" z 1983 roku. Film może niezbyt dobry, ale za to soundtrack niesamowity. Orientujesz się może dlaczego ten film przez tyle lat nie mógł zostać wypuszczony w dobrej jakości? Znany reżyser, dobra obsada, a przez ponad 30 lat dostępny tylko na kasecie VHS.

W latach 80. wiele wytwórni było sprzedawanych i kupowanych przez inne, które następnie były kupowane przez kolejne. Jestem więc pewny, że to problem z prawami autorskimi i licencjami. To tak jak z filmem o Mayhem - "Lords of Chaos". Gitarzysta Mayhem był wielkim fanem "The Park Is Mine", do którego muzykę również skomponował Tangerine Dream. Ale nie mogli znaleźć firmy, która miała licencję na korzystanie z muzyki. Po trzech miesiącach poszukiwań poprosili mnie o odegranie jej nuta po nucie (śmiech). To był film, w którym Tommy Lee Jones wraca z wojny z Wietnamu, bierze broń i robi rozróbę w Central Parku (śmiech). Może nie najlepszy film na świecie (śmiech). No ale chcieli, żeby fragment tej ścieżki dźwiękowej znalazł się w "Lords of Chaos". Bywają sytuacje, że nie jesteś w stanie znaleźć firmy mającej prawa do filmów z lat 80.


Wasza muzyka pojawiła się też w "Black Mirror: Bandersnatch". Przyszłość telewizji czy po prostu zwykła ciekawostka?

Brakowało mi w tym głębi. To były ścieżki wybierane z odpowiednich miejsc. Nic aż tak rewolucyjnego. Nie wiem jak to działało na Netfliksie. Wydaje mi się na płycie Blu-ray byłoby to łatwiejsze do zrobienia. W jaki sposób różni się to od starych gier komputerowych, w stylu np. "Maniac Mansion"? Klikałeś na odpowiedniej rzeczy i gra ruszała dalej - jak film. Dobry pomysł, wykonanie w porządku, ale osoby które piszą książki lub scenariusze mają początek, zakończenie i rzeczy pośrodku. Jeśli więc chodzi o sposób prowadzenia historii, to jest to niepotrzebne. Nie chcę być starym, zrzędliwym tetrykiem, ale jest tyle sezonów seriali, tyle filmów, które się ciągną i ciągną, pomimo tego, że jest tam materiału na 1,5 godziny - nie na 3. Czasami nie potrzebujemy 18 odcinków na sezon - wystarczy 10! (śmiech) Rozciągając historie sprawiamy, że się one rozwadniają. Weź np. taki film jak "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" - w którym momencie miałbyś w nim coś zmienić? (śmiech) Pomysł w porządku, no ale wiesz...

Jesteśmy już prawie na finiszu, więc na koniec coś troszeczkę innego. Jako że jesteśmy portalem metalowym: co polecałbyś z twórczości Tangerine Dream osobom, które lubią nieco cięższe dźwięki?

Polecałbym ten numer wykorzystany przy "Lords of Chaos" - jest taki niepokojący, chłodny. Znalazł się na krążku "Recurring Dreams", ale zapomniałem tytułu (śmiech). Jeśli lubisz takie rzeczy jak Sunn O))) to wypróbuj "Zeit" i "Atem" - leżą bliżej nich niż myślisz. Albo do blackgaze'u. Jest to materiał bardzo drone'owy, masz te mocne, bazowe nuty. Jeśli metal oznacza także dungeon synth - a raczej nie... (śmiech) To wtedy znajdziesz sporo dobrych rzeczy z lat 80. Warto także posłuchać "Raum" z tych nowszych krążków - ta muzyka oddziałuje na wielu płaszczyznach. Jest w niej troszkę mroku - to coś, do czego mogę się odnieść. "The Claymore Mine/Stalking" - to jest ten numer z "Recurring Dreams". Właśnie sprawdziłem (śmiech). Do tego albumy "Phaedra" i "Ricochet" z lat 70. Jeśli troszkę kręcą cię bardziej średniowieczne klimaty, to może się sprawdzić "Stratosfear". A jeśli lubisz melodie w stylu synth-wave, dungeon synth i spodobała ci się muzyka z drugiego i trzeciego sezonu "Stranger Things", to posłuchaj "Exit" i naszej muzyki z lat 2001-2003.

I to by było na tyle! Dziękuję za poświęcony czas! Dzięki i do zobaczenia!

Również dziękuję! Cześć!

zdjęcia: Melanie Reinisch


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 27.10.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!