Wind Rose - "Miałeś trudne dzieciństwo!"


Ich numery w serwisie YouTube mają miliony wyświetleń - sam klip do "Diggy Diggy Hole" zbliża się do granicy 60. Do tego koncerty na całym świecie oraz sześć albumów na koncie z których ten najnowszy ukazał się 4 października dzięki Napalm Records. Oto przed Wami Wind Rose - krasnoludy w Włoch, które oprócz picia piwa i grzebania w ziemi lubią także gry komputerowe, Tolkiena oraz Warhammera. Z okazji premiery płyty "Trollslayer" postanowiliśmy odwiedzić je w ich królestwie, by porozmawiać o nowym materiale, inspiracjach za nim stojących oraz nadchodzącej trasie u boku HammerFall i Powerwolf (21 października przystanek w Krakowie!). Na nasze pytania odpowiadał wokalista Francesco Cavalieri. Co miał nam ciekawego do opowiedzenia?





MetalSide: Cześć! Bez obrazu wideo?

Francesco Cavalieri: Hej, hej! Tak, przepraszam, ale robiłem dziś tyle wywiadów, że mój główny telefon w końcu padł i musiałem go podłączyć pod ładowarkę. Leży teraz w drugim pokoju (śmiech).

Nie ma problemu. Damy radę! Zacznijmy może od tego, że początkowo Wind Rose nosił tytuł Burnin' Ice i grał covery... Dream Theater! Jak to z tym było?

Tak, to wszystko zaczęło się od cover bandu. To było jakoś w 2007 roku - mnie jeszcze wtedy nie było w składzie. Byłem wtedy członkiem innej grupy. W 2009 roku mieli zagrać parę koncertów w Niemczech. Zapytali: "Wiesz co? Nie mamy wokalisty na te dwa występy. Chcesz do nas dołączyć?". Odpowiedziałem, że ok. Spędziliśmy razem parę miesięcy na próbach. Na lepszym poznawaniu siebie nawzajem. Widziałem w tych gościach jakiś potencjał. Grali trudne, techniczne numery. I byli młodzi. Ja miałem wtedy 18 lat, a perkusista miał chyba z 15-16. Ten poprzedni. Powiedziałem, że powinniśmy pisać własne kompozycje. Bo na coverach daleko nie zajedziemy. Spędziliśmy ze trzy lata na poszukiwaniu odpowiedniej ścieżki i w 2012 roku wypuściliśmy swój pierwszy album. To jeszcze był taki materiał spod znaku progresywnego metalu. Następny był w 2015 roku. Kolejne trzy lata pracy. I tam poszliśmy bardziej w power metal, bo chcieliśmy mieć większą interakcję z fanami na koncertach. Progresywny metal był bardziej do słuchania - nie do zabawy, nie do szalenia na żywo. I na tym albumie z 2015 roku zrobiliśmy taki kawałek "The Breed of Durin". Mogę śmiało powiedzieć, że to był pierwszy numer spod znaku dwarf metalu. To utwór o krasnoludach i różni się od pozostałych: inny klimat i szczegóły. Widziałem, że stworzyliśmy coś oryginalnego i chcieliśmy dalej iść tą drogą. To podwaliny tego, w jaki sposób teraz tworzymy muzykę. Tego naszego, że tak powiem, własnego stylu.

Ten Wasz styl nazywany jest właśnie dwarf metalem. Jakie są najważniejsze jego elementy?

Oczywiście opowiadanie historii o krasnoludach albo ogólnie o światach fantasy. Bardzo ważne, być może najważniejsze jest tempo. Gdy układam np. melodię, to musi być ona taka, by można było sobie wyobrazić przy niej pracujących krasnoludów. Tego typu klimaty połączone z muzyką metalową tworzą ten nasz styl. Studiowałem śpiew operowy, więc zawsze też na albumach tworzyłem duże partie chóru. To również może być element charakterystyczny dla Wind Rose. Już nawet słysząc początek kompozycji możesz rozpoznać, że to właśnie my. Te elementy tworzą ten nasz muzyczny odcisk palca.

W Waszej muzyce nie brakuje także elementów folku. W kierunku których krajów patrzycie jeśli chodzi o ten element?

To zależy od kompozycji. Dla przykładu: jeśli robisz coś w stylu... weźmy "There and Back Again" z albumu "Wintersaga". Tam są elementy folkowe, ale takie irlandzkie, celtyckie. Gdybyśmy mieli zrobić jakiś numer bardziej agresywny, to pewnie naszą inspiracją byłby Turisas, albo jakiś inny fiński folk-metalowy zespół. Wszystko zależy od klimatu danego utworu. Jeśli ma opowiadać o Hobbitach to nie możesz dać instrumentów, które się będą kojarzyć z wikingami. Zrobić czegoś na kształt np. Wardruny. Orkiestracje muszą pasować do tematu kompozycji.

Który album nazwałbyś tym pierwszym spod znaku dwarf metalu? Tym na którym znaleźliście swój styl?

Prawdopodobnie "Stonehymn". "Stonehymn" był naszym trzecim albumem. I był to nasz pierwszy międzynarodowy sukces. Znajdziesz tam np. "To Erebor" - a więc kawałek o krasnoludach. Znaleźliśmy na nim swoje brzmienie. Z kolei na "Wintersaga" nastąpiła kolejna rewolucja. "Wintersaga" stała się fenomenem na skalę światową. To najpopularniejszy album w całej naszej karierze. Ale ten klucz do dwarf metalu został wykuty na "Stonehymn".

Tym najbardziej znanym kawałkiem był "Diggy Diggy Hole", który ma obecnie niemal 60 milionów odtworzeń na YouTube. Byłeś zaskoczony tą eksplozją popularności tego numeru?

To był cover, więc zdawaliśmy sobie sprawę z jego popularności. Już oryginał miał ponad 50 milionów odtworzeń. To był wielki hit wśród graczy. Każdy znał ten kawałek. Chcieliśmy nagrać jego cover i zrobić go na metalową modłę. Dodaliśmy też coś ekstra w środku - taki orkiestralny fragment. Jest fajny. Wiedzieliśmy, że to będzie popularny numer - bo szybko wpadał w ucho. Choć może nie wiedzieliśmy, że będzie AŻ TAK popularny (śmiech).

W swojej twórczości zwiedzacie krainy stworzone przez Tolkiena. Jak wspominasz swoje pierwsze spotkanie z twórczością tego pisarza? Bo dla mnie to była pierwsza książka jaką przeczytałem za dzieciaka. A to przecież 1200 stron!

Jezu Chryste! Miałeś trudne dzieciństwo! (śmiech) Nie no, żartuję! Przed odkryciem Tolkiena odkrywałem światy fantasy poprzez gry albo inne albumy. Tolkiena zacząłem odkrywać gdzieś w 2001 roku. Kiedy wyszedł pierwszy "Władca Pierścieni"?


2003? Poczekaj, niech no sprawdzę... Nie, rzeczywiście: 2001 rok.

No właśnie. Z pierwszym filmem bardziej wkręciłem się w świat Tolkiena. Zawsze jednak lubiłem światy fantasy - szczególnie te, w których pojawiają się np. rycerze. No wiesz nawiązujące do średniowiecza. Mieszkam w Toskanii w której mamy mnóstwo średniowiecznych zamków - jesteśmy przesiąknięci tą historią. Zawsze mnie ona otaczała. Fascynuje mnie. Wszystko musiałem jednak odkrywać samemu - nie mam żadnego rodzeństwa. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem "Władcę pierścieni" byłem zachwycony. To było coś niesamowitego! Miałem wtedy dwanaście lat.

Z tego co czytałem to nowy album powstawał ponad dwa lata. Kiedy rozpoczęliście nad nim prace? Zaraz po "Warfront"?

Szczerze? Jeszcze przed wydaniem "Warfront". Kiedy tylko prace nad "Warfront zostały ukończone - to był październik/listopad 2021 roku. Sam album wypuściliśmy w czerwcu 2022 roku. Minęło więc jakieś 7 miesięcy. Mieliśmy czas, by zacząć pisać nowy materiał. Pracujemy non stop po kilka dni w tygodniu. Oczywiście te numery wyglądały zupełnie inaczej niż teraz - bo choć prace rozpoczęły się dawno temu, to całość ukończyliśmy dopiero jakieś pół roku temu. Jeśli się nie mylę to w marcu. Żeby wydać album musisz go dostarczyć wydawcy na 6 miesięcy przed premierą. To jednak długa podróż! (śmiech)

W zeszłym roku wypuściliście za pośrednictwem Church of Vinyl picture disc do "Drunken Dwarves". Coś dla kolekcjonerów?

Tak. Niekiedy tworzymy takie specjalne przedmioty na specjalne okazje. Fajna sprawa. Myślimy nad tym w jaki jeszcze sposób można promować swoją twórczość. Musisz tworzyć np. teledyski. To ciężka praca.

"Trollslayer" to trzeci krążek nad którym czuwał Lasse Lammert. Co wnosi on do świata Wind Rose?

Przez lata staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. Już wcześniej bardzo dobrze się nam ze sobą pracowało. Obecnie jest jeszcze lepiej bo dokładnie wie, co chcemy osiągnąć na nowym albumie. Kiedy otrzymujemy miks i master to już jest bardzo dobrze. Wystarczy tylko popracować nad szczegółami. To prawdziwy profesjonalista. Zawsze ma dobre pomysły. Cieszę się z tego, że możemy z nim pracować.

To już drugi album na którym za warstwę wizualną odpowiada Paul Mafayon. Jak się poznaliście? Które prace przekonały cię, że to właśnie odpowiednia osoba do tej roboty?

Znaleźliśmy go przez Internet. Zobaczyliśmy, że pracował nad "Hearthstone" - karcianką od Blizzard. Chcieliśmy wypróbować ten styl znany z gry wideo. Nadać albumowi styl wizualny rodem z gry, by zwrócić uwagę osób z naszej społeczności. Bo to głównie gracze, którzy lubią fantasy. To był fajny pomysł, który doprowadził do tego, że mamy dwie znakomite okładki. Świetnie się z nim rozumiemy.

Tekst utworu tytułowego inspirowany jest światem "Warhammera". Interesujesz się bardziej grą taktyczną czy grami komputerowymi?

I tym i tym. Zacząłem grać w grę taktyczną w 2002 roku. Razem z kumplem złożyliśmy się na pudełko. On wziął Imperium, a ja frakcję Zielonoskórych. Ten box kosztował chyba ze 120 euro - kupa kasy. Teraz to jest nic, ale dwadzieścia lat temu? (śmiech) No ale kupiliśmy, podzieliliśmy się, a później dokupiliśmy Wysokie Elfy, Krasnoludy i chyba Mroczne Elfy. Co ciekawe nigdy nie grałem Krasnoludami - trochę szkoda. Po Zielonoskórych sięgnąłem po siły Chaosu, a później Zwierzoludzi - których można mieszać z jednostkami Chaosu. Bardziej podobało mi granie Chaosem. Bardzo podobały mi się detale, np. w Wybrańcach, którzy mają inne oznaczenia w zależności od demona, któremu służą - czy są Nurgle'a, Khorne'a, czy kogoś innego. Ich figurki wyglądały niezwykle szczegółowo. Można je też było dostosowywać do osobistych preferencji. Po "Warhammerze" w wersji taktycznej zacząłem się interesować tytułem online. Ale nie grą strategiczną, tylko MMO. Na oficjalnych serwerach spędziłem jednak tylko parę miesięcy. Niezbyt dobrze to działało - było pełno bugów. Grałem na prywatnym serwerze "Warhammer Online", który nazywa się "Return of Reckoning". Działa on zresztą do tej pory. Spędziłem na nim sporo czasu. Maksymalny poziom jaki możesz osiągnąć to 80. A ja mam na nim prawie wszystkie postacie. To fajna gra PVP.


A jaką grą jest "Deep Rock Galactic"? Bo numer "Rock and Stone" jest nią inspirowany.

Dokładnie tak. Zauważyliśmy, że spora ilość osób z naszej społeczności interesuje się tą grą. A że sami jesteśmy graczami i nam się ona podobała to wpadliśmy na pomysł, by zrobić utwór o "Deep Rock Galactic". Postanowiliśmy skontaktować się z twórcami - wybraliśmy do tego platformę TikTok. Zrobiliśmy wideo na które zareagowali. Później przeszliśmy na kontakt mailowy i w końcu: na rozmowy przez Zoom. Chodziło o to, by ustalić jak to ma wyglądać. Nie mieli problemu z tym byśmy mogli użyć tych wszystkich nazw, detali itd. Później również promowali ten numer. Sam utwór i teledysk stworzyliśmy jednak sami. Bo to w końcu programiści - nie muzycy. Kompozycja stała się dość popularna. Mieliśmy parę koncertów w Ameryce Łacińskiej i fani ją śpiewali. Tak głośno krzyczeli "Rock and Stone", że musieliśmy przerwać show i zagrać ten kawałek! (śmiech) Znajdziesz nawet z tego wideo! Chcieliśmy zaprezentować "Rock and Stone" dopiero na następnej trasie, a koncerty kończyć starszymi utworami. Nie mieliśmy w planach grać niczego nowego. A tu zajeżdżamy do takiej Brazylii i fani drą się: "Rock and Stone!, Rock and Stone!". Westchnąłem tylko: "Kurwa. W takich warunkach nie da się przecież pracować!" (śmiech) "Musicie się uspokoić!" (śmiech) Dałem znać perkusiście, a on puścił podkład do tej kompozycji. Następnie odegraliśmy na żywo "Rock and Stone". Używamy podkładu z orkiestracjami - niestety klawiszowca mamy tylko jednego. Na pełną orkiestrę się nie zanosi.

Wasz nowy album kończy się dość niestandardową kompozycją: długą i emocjonalną. Co możesz powiedzieć o "No More Sorrow"?

"No More Sorrow" to zakończenie "Trollslayer". To moment, w którym bohater znajduje śmierć. A w niej: spokój. Śmierć to bowiem przeznaczenie pogromcy trolli. To koniec jego podróży. Na zakończenie albumów Wind Rose zawsze przygotowujemy coś dłuższego, bardziej emocjonalnego. Możemy tam dać to, co nam się podoba - nie ma dla nas żadnych ograniczeń. To nie są kawałki, które byśmy wydali jako single. To ostatnie numery na płycie - możemy być na nich bardziej kreatywni, możemy wrzucić do nich więcej osobistych rzeczy. Taki jest właśnie "No More Sorrow": bardziej osobisty, bardziej rozbudowany.

Wraz z nowym albumem dostaliśmy nowy image: pojawiły się nowe kostiumy. Kto za nie odpowiada?

Kostiumy stworzyliśmy w kooperacji z włoską firmą - zajmuje się ona także tworzeniem tego typu rzeczy na potrzeby kina i telewizji. Jeśli chodzi o ten element, to ja mam tutaj najwięcej do powiedzenia. Wiem, czego potrzebuje dana historia itd.

Przed Wami największa trasa w historii Wind Rose: u boku HammerFall i Powerwolf. Szykujecie coś specjalnego z tej okazji? Np. jakąś wyjątkową scenografię?

To będzie bardzo dobry koncert, choć krótki. Mamy 35 minut, więc nie możemy przywieźć ze sobą zbyt wielu rzeczy. Ten czas na przygotowanie się do show, a później na opuszczenie sceny jest krótki. Musimy spakować swoje graty w jakieś 15-20 minut. Nie możemy więc mieć zbyt dużej produkcji, używać jakichś dużych rekwizytów. Tego typu rzeczy można oczekiwać po trasie w roli headlinera. Tam to my rządzimy i możemy robić, co nam się podoba! (śmiech)

W tym roku mogliśmy Cię też usłyszeć na płycie Perseus. Jak doszło do tej współpracy?

Zrobiłem tę kolaborację wiele lat temu. W ogóle zaliczyłem sporo takich gościnnych występów. Nie kryje się za tym jakaś wyjątkowa historia. To po prostu ten jeden numer, który powstał jakieś 7 lat temu. Perseus to jednak fajni kolesie - z południa Włoch.

Macie już zabookowanych trochę koncertów na przyszły rok. Będzie Rockstadt, Summer Breeze, Wacken, Epic Fest u obok Stratovarius. Na jaki koncert czekasz najbardziej?

Szczerze? Lubię wszystkie występy festiwalowe. Przyjeżdżasz dzień wcześniej, masz czas na relaks, następnego dnia wychodzisz na scenę, grasz, a do domu wracasz dopiero trzeciego dnia. Lubię taki tryb. Nie mogę doczekać się Wacken, który okazał się dla nas łaskawy: będziemy grać na scenie głównej o bardzo dobrej godzinie - o 17. Będzie tam prawie całe Wacken. Będzie super.

I to wszystko, co przygotowałem! Dzięki za poświęcony czas i miłego wieczoru! Przed Tobą jeszcze jakieś wywiady?

Niestety tak! (śmiech) Bo to ciężka praca! (śmiech) Dzięki i życzę miłego dnia! Do zobaczenia! Pa pa!

zdjęcia: Tommaso Barletta


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 14.10.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!