Storm of Fate Tour 2020



"Storm of Fate Tour 2020"
Vane, Moyra + goście
Zielona Góra, Jarocin, Gdańsk, Łódź - 28/29.02-06/07.03.2020 r.


Relacja z koncertu? Oczywista oczywistość na naszym serwisie. Relacja z dwóch koncertów tego samego zespołu dzień po dniu? Zdarzało się... A teraz coś nowego - relacja z czterech koncertów na trasie. Plan był bardziej ambitny, bo miała być ze wszystkich ośmiu sztuk, ale niestety COVID-19 zaszalał i trasa została ciachnięta w połowie.

"Storm of Fate Tour 2020" to wspólna trasa zespołów Vane i Moyra. Plan zakładał osiem koncertów (Zielona Góra, Jarocin, Gdańsk, Łódź, Kraków, Chorzów, Wrocław i Warszawa) granych w systemie piątek-sobota, przez cztery kolejne weekendy. Do wspólnego tańca zaproszono również inne zespoły, które wspomagały headlinerów na kolejnych występach. Wszystkie cztery daty zaliczyła formacja Shodan, w Jarocinie pojawiła się LaNinia, a w Zielonej Górze - Last Riot. W Gdańsku był limit na trzy zespoły, a w Łodzi lokalny zespół wycofał się na kilka godzin przed imprezą. Tak to wszystko wyglądało ze strony logistyczno-technicznej, a teraz przechodzimy do wrażeń i emocji związanych z samymi koncertami.

28.02.2020 - Klub Studencki Wyspa, Zielona Góra

Pierwsza data na trasie i związany z tym stres. Czy wszystko uda się tak jak zaplanowano, czy plan dnia jest dobry? Czy będzie dane wszystko ogarnąć i zapiąć na ostatni guzik? W ciągu godzin poprzedzających start imprezy wszystko układało się pomyślnie i nie było większych niedomagań. Próby zespołów odbyły się według planu i wszyscy wstępnie byli zadowoleni. Jako pierwszy zagrał zespół Last Riot. Chłopaki dosyć młodzi stażem, ale bez większej spiny zagrali swojego seta. Niestety publika jeszcze dosyć ospała i reagowała dosyć umiarkowanie. Ciut większe zaangażowanie można było zauważyć gdy ekipa zaserwowała cover Sepultury. Jako drugi na scenie zameldował się wrocławski Shodan. Zespół jest mi oczywiście znany, bo kilkakrotnie na lokalnych scenach miałem możliwość ich oglądania. Przyznam, iż byłem ciekawy jak zostaną odebrani "na wyjeździe". Okazało się, że całkiem dobrze. Ale tutaj trzeba przyznać, iż ten zespół ma w swoim graniu sporą nutkę "brawury". Największą robotę robi gitarzysta/wokalista Szczepan ze swoją dozą szaleństwa, które odnajdziemy w sposobie grania, jak i scenicznym zachowaniu. Do tego ich techniczny death metal jest rzeczywiście mocno techniczny i gęsto grany. No właśnie - w składzie mamy tylko trzech muzyków (gitara/wokal, bas i bębny), a zupełnie tego nie słychać. Jest gęsto, masywnie i z konkretnym "rozpierdzielem". Dodam jeszcze, że zespół miał "pożyczonego" basistę, bo ich regularny miał jakieś swoje zobowiązania na ten termin.

No i czas na koncert zespołu Moyra, który też nie jest mi przecież obcy (również Wrocław). Muzycznie mówimy w tym przypadku o melodyjnym death metalu z kobiecym wokalem. Heh.. oczywiście od razu jest pierwsze skojarzenie - Arch Enemy, prawda? No cóż, nie ma co kopać się z koniem i udowadniać kwadraturę koła. Sporo wspólnych elementów można dopasować, ale zupełnie nie ma mowy o jakimś klonowaniu, czy jechaniu na patentach. Moyra (bogini losu i przeznaczenia!) to samodzielny byt i w pełni świadomie wybrana ścieżka muzyczna. Główną rolę pełni wokalistka Margo, która wokół siebie skupiła dosyć utalentowanych instrumentalistów. Chłopaków kojarzę z różnych innych kapel i po tych koncertach utwierdzam się w przekonaniu, że ten zespół ma spory potencjał. Muzycznie mamy zdecydowanie mniej łomotu niż w Shodan, więcej w tym graniu wdzięku, efektownych melodii i ozdobników. Oczywiście na pierwszej linii błyszczy Margo, która od samego początku rozkręca publikę i zachęca do jeszcze większej aktywności. Fajne jest to, że nie odpuszcza po jednym, czy dwóch razach, tylko do końca występu ciśnie ludzi do aktywności. Koncertowo Moyra to całkiem przyjemne przeżycie. Sporo w tym graniu pasji i zaangażowania. Elegancko połączony death z melodią, do tego różnorodne wokale od screamów, poprzez czyste partie, do growli włącznie - nudy nie ma. W secie odegrany jeden cover i czy ktoś ma pomysł jakiego zespołu? Brawo, oczywiście Arch Enemy. Ale żeby oddać muzykom to co ich, to byłem na koncercie, gdzie grali "Symphony of Destruction" wiadomej formacji. Po występie w Zielonej Górze zespół był zadowolony, publika ruszyła w tany, więc misja wykonana w 100%.

Chwila przerwy na przepinkę sprzętu i na scenie melduję się (nomen-omen) załoga Vane. Hmm... spory zgrzyt na samym starcie, bo chłopaki zawsze wychodzą w trakcie intro, którym jest charakterystyczna szanta "Randy Dandy-O". W klubie coś tam się przebija z głośników, ale od razu jest zmiksowane z czymś innym i nic kompletnie z tego nie wychodzi. Jak się później okazało - muzycy na swoich odsłuchach (takich dousznych) słyszeli intro normalnie. Po chwili na scenie dołącza wokalista Marcin i zespół odpala "Death's Season", którym rozpoczynają wszystkie koncerty na tej trasie. I tutaj kolejna wpadka, bo przez pierwsze wersy nie słychać wokalu... Po chwili dopiero "pykło" i wreszcie ten koncert rozkręcił się na dobre. Co prawda były jeszcze drobne niedociągnięcia "dźwiękowe", ale to już tak bardzo nie raziło. Zespół zaprezentował prawie całą (wyśmienitą!) płytę "Black Vengeance", bo wypadły z niej tylko dwie kompozycje: "Spilling Guts" i "Davy's Grip". Całe szczęście, że mój ukochany "Mutiny" pozostał, bo bym nie darował... Ponadto zagrano singlowe: "The Cannibal", "Row, Ye Scallywags!" i "The Ritual". Była też sesja coverowa, ale to jeszcze o tym wspomnę.

Wielkie słowa uznania należą się Vane za oprawę wizualną tego (i kolejnych) koncertów. Płachta z logo zespołu z tyłu? Standard. Roll-upy po bokach perkusji? Oczywiście. Do tego koło sterowe na froncie sceny, wytwornice dymu zapakowane w skrzynie, które wyglądają jakby w nich były jakieś pirackie skarby. Do tego KAPITALNA praca świateł. Zespół ma swojego Mistrza Oświetlenia - Macieja - który dba o to wszystko. Dodatkowe światła na poziomie sceny, dwa statywy z ruchomymi głowicami i lusterkami, które kapitalnie imitują światło jak z latarni morskiej. Oczywiście światła i pionowe snopy dymu idealnie współgrają z muzyką, więc efekt jest powalający. Co to wszystko robi robotę, to głowa mała. Samo rozkładanie tego sprzętu zajmuje dobre dwie godziny. I powiem Wam tyle - i w małym klubie da się zrobić świetny klimat takim dodatkami. Brawo Maciej, brawo Vane!

Muzycznie Vane to już niezła maszyna. Chłopaki robią swoje i widać, że koncertowo realizują się doskonale. Jedyny problem, to mała scenka i brak możliwości większych ruchów na niej. Była jeszcze mała niedogodność, bo tuż przed trasą z zespołu odszedł basista Łukasz, ale na szczęście udało się znaleźć zastępstwo i okręt wyruszył w swój dziewiczy rejs. Numery na żywo brzmią mocarnie i jest konkretny wpierdziel. Do tego mamy trochę zabawy z publicznością - jest obowiązkowa ściana śmierci, są wspólne śpiewy ("ROW! ROW!") i tego typu atrakcje. Gitarzyści w miarę możliwości przemieszczają się po scenie, a wokalista Marcin nakręca do coraz większej zabawy. Świetny jest moment grania coveru. Wokalista zapowiada, że teraz będzie numer innego wykonawcy, a muzycy robią sobie jaja i na zmianę zaczynają grać przeróżne "szlagiery" mega znanych zespołów. Na to zgody za każdym razem nie daje Marcin, ale oczywiście musi "się pogodzić" z tym, że muzycy "go olewają". Przerywamy jeden numer, a tu ktoś inny zaczyna jechać z kolejnym tematem. Świetny "chaos" się robi i śmiechu niemało. Wreszcie po kilka ostrych, żołnierskich słowach następuje przywołanie do porządku nicponi i lecimy z numerem od Lamb of God. Bardzo fajny moment koncertu.

Publika dosyć konkretnie się rozbawiła i okazało się, że koło sterowe na froncie sceny to spora atrakcja. Pojawiły się obawy, czy wytrzyma do końca występu. Non stop ktoś wychylał się poza barierkę i zakręcał nim na maksa. Ponadto z mini fosy wyciągnięto pustą skrzynkę po butelkach na piwo i przez jakiś czas ona była nad głowami fanów. Hitem był starszy stażem fan, który podczas jednego z numerów próbował... rozbić sobie na głowie butelkę (!!!) po piwie. Na szczęście miał czapkę, która zamortyzowała te zamiary. Przyznam, iż z przerażeniem patrzyłem jak kilka razy okładał się tą butelką po głowie. Szaleństwo na całego! Na szczęście po koncercie rozmawialiśmy z nim i nic mu nie było. No oprócz mocnego stanu alkoholowego... Wieczorem zespoły był dosyć zadowolone z przebiegu koncertu, jedynie muzycy Vane nie byli zachwyceni tymi problemami dźwiękowymi...

29.02.2020 - Spichlerz, Jarocin

Pokłosiem problemów z dźwiękiem dzień wcześniej była zmiana akustyka. Pojawiły się też jakieś złośliwości ze strony sprzętu i próba zespołu Vane ciągnęła się w nieskończoność. A nawet nie próba, tylko walka z niesfornością materii nieożywionej. Wreszcie wszystko się powiodło, próby przebiegły sprawnie i na scenie zameldowała się formacja LaNinia. Widziałem tę załogę przed wrocławskim koncertem zespołu Vader, więc już wiedziałem czego się spodziewać. Chłopaki wyszli na scenę, bez większej spiny i zaserwowali swoją muzę dosyć licznie zgromadzonej publiczności. Skoczne riffy, sporo groove - to na żywo zawsze się sprawdza. Tak samo było i tym razem. Nie sposób odmówić energii i mocy tej muzyce. Dla zainteresowanych - polecam płytę "Loneliness", którą recenzowaliśmy na łamach serwisu. LaNinia (LaNiunia jak ich przechrzciliśmy na backstage) zaserwowała konkretną rozgrzewkę i widać było, że publiczność złapała to granie. To mój drugi kontakt z tym zespołem i po razu drugi pozostały pozytywne wspomnienia.

Shodan bez większych ceregieli - wyszli, dowalili i zeszli. Była energia, była moc, był wygar. I o to chodzi. Kolejny pozytywny występ tego dnia. Moyra natomiast rozpaliła publikę do czerwoności. Ależ oni mieli przyjęcie w Jarocinie. Kapitalnie było to oglądać i słuchać. To był kawał koncercicha. Podobnie Vane. Widać było, że z muzyków zeszło trochę tego "stresu" związanego z pierwszym koncertem i większy luz zapanował. Było mocarnie, była ściana śmierci i sporo dobrej zabawy. Publika elegancko odśpiewała "Row! Row!". Świetna sprawa. To były cztery bardzo fajne koncerty. Publiczności ciut więcej niż w Zielonej Górze, ale był wyraźny podział na ekipę szalejącą pod sceną i stojąca w większym oddaleniu. No słowa pochwały dla klubu - zawodowy backstage i świetne przyjęcie muzyków.

06.03.2020 - Wydział Remontowy, Gdańsk

Klub Wydział Remontowy znajduje się tuż przed historyczną Bramą Nr 2 gdańskiej Stoczni. Jest mała sala "spożywcza" i dosyć małe pomieszczenie koncertowe. Podczas prób zespołów pierwsza część jest normalnie czynna i pomimo dosyć wczesnej godziny - byliśmy od 14-tej, życie towarzyskie tam kwitnie. No ale wiadomo, po ciężkiej robocie małe piwko się należy. Albo i co innego... a tutaj szaleństwo na barze, bo sympatyczna Pani Manager serwuje cytrynówkę własnej roboty. O Matko... O Losie... jakie to jest dobre. Zresztą dosyć znany lokalnie specyfik, bo nawet w czasie koncertu ludzi przychodzili tylko "na kielicha". Szaleństwo z tą cytrynką.

A same koncerty - kapitalne. Świetna frekwencja i sporo dobrej zabawy. Publika szalona momentami i nawet udało im się "zepsuć" koło sterowe podczas występu Vane. Po prostu tak intensywnie było kręcone, że się odkręciło całkiem. Shodan tradycyjnie wziął Gdańsk szturmem i bez jakiejkolwiek litości. Moyra kupiła fanów bez dwóch zdań. Tutaj Margo nie miała za dużo do roboty - fani byli posłuszni jak nigdzie indziej. A Vane konkretnie dołożyło swoje do pieca. Bardzo energetyczny i żywiołowy występ, widać było moc wylewającą się ze sceny. Lubię to! Publika jednak robi swoje i potrafi nakręcić muzyków. Co zaskakujące - ludzie zgromadzeni pod sceną najwyraźniej znali zespoły i muzykę przez nich graną. Świetna sprawa, bo to przecież "drugi" koniec Polski (Kraków i Wrocław), więc tym bardziej brawa dla wszystkich. Po koncercie solidne after party (ach cytryna, cytryna!) i... hola, hola... znacie zasady przecież. Co się dzieje to się dzieje i zostaje tam, gdzie się dzieje. Prawda? Pobudka o 9-tej rano była trudna, ale daliśmy radę zapakować się do busa i podryfować na Łódź.

07.03.2020 - Magnetofon, Łódź

Największy klub i największa scena z tych czterech koncertów. W drodze do Łodzi okazało się, że lokalny zespół wycofał się z grania i ponownie mieliśmy skład z dnia poprzedniego. Przygotowania do koncertu przebiegły bez większych problemów. Na całe szczęście, bo ekipa Vane była nielicho "zmęczona", ale na scenie nie było zlituj. Zespół dał z siebie 100% i nikt nie odpuścił nawet na centymetr. Była petarda "na stówkę" i to się ceni. Ale wcześniej Shodan. Niewiele z tego występu widziałem, bo tym razem wylądowałem na bramce. Dostali ciut więcej czasu i gnietli w swoim stylu. Moyra - tutaj niespodzianka, bo jeszcze lepiej niż dzień wcześniej. Ależ ta ekipa się rozkręcała z każdym kolejnym koncertem. Publika też zadowolona i widać było to doskonale przy stoisku z merchem. Co chwilę ktoś podchodził i albo coś kupił, albo prosił o wspólne fotki. Kapitalna sprawa. Wspomniany na wstępie Vane też zagrał swoje. Ten zespół już ma taki poziom koncertowego wykonu, że to się z przyjemnością ogląda. Tym bardziej na większej scenie, gdzie muzycy mogą wreszcie swobodnie się ruszać. Nawet basista mógł spokojnie przewędrować z jednego końca sceny na drugi. Naprawdę świetnie to się oglądało, bo produkcja przecież zacna i wreszcie można było swobodnie ze wszystkim się zmieścić. A po koncercie niekończąca się sesja zdjęciowa... na scenie. Co chwilę ktoś wchodził i prosił o kolejne zdjęcie. Cudownie to wyglądało! Specjalne brawa dla publiki. Oczywiście koło sterowe zostało ponownie odkręcone, ale... ludzie pod sceną w szybkiej akcji naprawili usterkę i przykręcili je jak należy. Co za akcja. BRAWO!

Cóż mogę dodać... to były świetne cztery wieczory z bardzo dobrą muzyką i świetnym towarzystwem. Szkoda, że COVID-19 przerwał to w połowie. Bo widać było, że zespoły się rozkręcają i łapią "wiatr w żagle". Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Zespoły już pracują nad jesiennymi terminami i na pewno wrócą podbudowani tym co do tej pory ich spotkało. Ja też nie odpuszczę i mam nadzieje, że uda mi się złapać te (przesympatyczne) ekipy na kolejnych koncertach. A warto, bo to kawał świetnej muzy od pasjonatów takich samych jak my. Bez wsparcia sponsorów, bez wsparcia jeśli chodzi o logistykę, czy planowanie. Sami wszystko sobie ogarniają i pokazują, że można. Dwa zespoły na początku swojej drogi porwały się na organizację we własnym zakresie trasy po całej Polsce. I jak się okazało - można. Ciężka praca, zaangażowanie i dobra wola - myślę, że to klucz do sukcesu. Samo nic nie przyjdzie, prawda?

Na koniec poprosiłem o kilka słów od muzyków o ich wrażeniach z tych czterech koncertów.

Margo z zespołu Moyra:

"Storm of Fate" było dla nas ogromnym przedsięwzięciem, jak na możliwości dwóch nieusytuowanych kapel na rynku muzycznym. Jednakże, wiemy też na co nas stać, że dajemy z siebie ogrom pracy i energii. Nikt za nas niczego nie zrobił. Sami stworzyliśmy koncepcje, strategie i pomimo strachu, jak to wszystko wyjdzie brnęliśmy w to odważnie. Wiem, że gdybyśmy nie podjęli się wyzwania, bardzo byśmy żałowali. Natomiast ku naszemu zaskoczeniu, trasa od pierwszego koncertu nastroiła nas mega pozytywnie. Frekwencja dopisała, ludzie przede wszystkim wiedzieli na co idą, znali nas, bawili się. To jest przykład tego, że ciężka praca popłaca i nie warto się poddawać. Ogromne podziękowania należą się, przede wszystkim ludziom, którzy z własnej woli pomagali nam, bo oprócz kapeli pracowali nasi przyjaciele. Nie jesteśmy kapelami, za którymi stoją menagerowie, agencje koncertowe. Jesteśmy sami i walczymy o swoje - a to dopiero początek. Natomiast cóż, plany pokrzyżowała nam obecnie globalna sytuacja związana z koronawirusem. Przez to wszystkie koncerty w kraju zostały bezapelacyjnie odwołane, choć na całe szczęście udało się przenieść drugą połowę trasy na jesień. Wiemy jak wiele osób pisało do mnie samej z pytaniami co dalej, czy zagramy, że czekają i są razem z nami. Nie mogliśmy tego tak zostawić i razem z Mateuszem udało nam się wypracować kolejne daty aby dokończyć trasę. Co się odwlecze to nie uciecze, a może los nam zsyła kłody pod nogi byśmy byli jeszcze bardziej silniejsi i wytrwali na tym padole muzycznym. Mamy nadzieję szczęśliwie dokończyć trasę na jesieni i trzeba myśleć o dalszej przyszłości - na pewno nie zatrzymamy się tak łatwo.

Robert Zembrzycki z Vane:

Choć niedokończona, to jednak była to nasza pierwsza trasa i uważam ją za wspaniałe doświadczenie. Zarówno naprawdę dobra frekwencja na koncertach. jak i to co Ci wspaniali ludzie robili pod sceną nastraja mnie optymistycznie i powoduje, że z niecierpliwością wyglądam września i brakującej drugiej połowy trasy. Jeśli minione koncerty są jakimś probierzem tego co nastąpi po wakacjach, to ja wchodzę w to bez cienia wątpliwości.

Mateusz Gajdzik z Vane:

Dla mnie to było kolejne spełnienie marzeń! Kolejne po Wacken, Pol'and'Rock czy teledyskach, które wspólnie z chłopakami nagrywamy jak nienormalni. Poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi i nie możemy się doczekać powrotu do miejsc, w których graliśmy oraz odwiedzenia tych, które koronawirus nam odebrał (śmiech). Ale chyba największym zaskoczeniem dla mnie jest wsparcie MetalSide - to co Gumbyy odpierdzielasz w ramach tego patronatu medialnego, to nikt tego nie przeskoczy!




Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 16.03.2020 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!