34. Festiwal Rockowy Generacja


34. Festiwal Rockowy Generacja
Koszalin - 08-09.11.2014

Dwa tygodnie temu zakończyła się kolejna odsłona koszalińskiego przeglądu młodych zespołów: Generacja. Po wielkim sukcesie zeszłorocznej edycji z niecierpliwością czekałem na to wydarzenie i z dużym wyprzedzeniem zarezerwowałem sobie wolny termin na listopadowy weekend. Nie obyło się jednak bez bolesnych wyborów: pierwszego dnia festiwalu w mieście odbywał się również koncert grupy Closterkeller, którą chętnie po raz kolejny bym zobaczył. Jako że jednak gwiazdą wieczoru w Centrum Kultury 105 miał być Karcer, którego przyjemności posłuchania na żywo jeszcze nie miałem (mimo długiego stażu), musiałem podjąć bolesną decyzję: punk rock zamiast gothic rocka/metalu. Co nie oznacza, że 34. Festiwal Rockowy pozbawiony był mocniejszych brzmień...

Dzień 1: Black Radio, Lyra, Koios, Bregma, Quy, Karcer

Tym razem miast sceny wybudowanej na holu CK105, przegląd i występ pierwszej gwiazdy odbył się w sali koncertowej usytuowanej zaraz obok znajdującego się w środku kina. Wstęp, podobnie jak w ubiegłym roku, był darmowy - nie można się więc dziwić, że frekwencja dopisała. Po lekkim opóźnieniu około godziny 18:30 na scenie pojawił się w pierwszy zespół w postaci łódzkiego Black Radio. Grupa wykonuje indie rock i ma już na swoim koncie kilka nagród i wyróżnień, mimo niewielkiego jeszcze dorobku artystycznego. Występ nie powalił mnie na kolana, ale publiczność bawiła się dobrze, mimo iż nie była jeszcze rozgrzana. Duża w tym zasługa wokalisty, który cały czas zachęcał zarówno do zabawy pod sceną, jak i wspólnego śpiewania. Czego zabrakło abym i ja ruszył poskakać? Kompozycji. Nie było źle, ale jeśli po występie pamięta się tylko jeden utwór, to znaczy, że trzeba popracować nad tym, aby kawałki były bardziej przebojowe i wgryzały się w głowę. "Sam's Town" The Killers, ktoś zna? Ten sam gatunek a po jednym przesłuchaniu wszystko się już nuci.

Z tym problemem poradził sobie kolejny zespół - tym razem z Gdańska - Lyra. Grupa pod względem stażu młodziutka, bez żadnego dema, ale po krótkim secie czekam na ich utwory w wersji studyjnej. Kapela gra rocka, podlanego zarówno grungem, jak i troszeczkę mocniejszymi dźwiękami i robi to dobrze. A nawet bardzo dobrze. Każda kompozycja była inna, zarówno pod względem tempa, jak i klimatu, pokazując jak duży potencjał tkwi w muzykach. Utwory były przemyślane, wpadające w ucho, kompletne - nie było niepotrzebnych dźwięków czy "upiększaczy"; widać, że troszkę się nad nimi chłopaki napracowali. Brudne brzmienie gitar znakomicie kontrastowało z czystym i wysokim głosem wokalisty - Craiga Coppocka. Lyra zaprezentowała kawałki szybkie, dynamiczne jak również klimatyczne ballady i dla mnie był to najlepszy występ tego wieczoru. Hit gonił hit i o to w takiej muzyce chodzi. Wypada tylko zapytać: panowie, kiedy płyta?

Jako trzeci zaprezentował się warszawski Koios i był to muzyczny zwrot o 180 stopni: tym razem usłyszeliśmy pełne agresji połączenie thrashu z death metalem. Pod sceną momentalnie się zakotłowało; ludzie zaczęli szaleć, machać łbami i przewracać się - słowem: ogień. Pod względem muzycznym ekipie ze stolicy mało można było zarzucić. Wiadomo, taka muzyka musi mieć przede wszystkim "uderzenie" (żeby nie użyć bardziej wulgarnego odpowiednika), a z tym jak najbardziej mieliśmy do czynienia. Do tego dobrzy gitarzyści, znakomita perkusja, szalony, niepozorny frontman... Osobiście chciałbym żeby tu i ówdzie było więcej melodii i kawałki były bardziej zróżnicowane, no ale, wiadomo, są gusta i guściki. Zobaczę co zespół zmajstruje na nadchodzącej EP-ce i wtedy wydam wyrok. Na razie są na dobrej drodze, a i krótkiego singla można od nich nabyć za pośrednictwem Facebooka - koniecznie sprawdźcie!

Mocniejszych brzmień nie pożegnaliśmy, gdyż numerek startowy 4 należał do działającej od 2007 roku Bregmy z Gdańska. W skład grupy wchodzą m.in. dwaj byli członkowie Chassis i muzyka jaką grają ma dużo wspólnego z tym, co ich pierwotna formacja zaprezentowała na debiutanckim krążku. Otrzymaliśmy więc połączenie harmonii rocka z mocą metalu, z dobrym, zachrypniętym wokalem Michała Godlewskiego. Oprócz autorskich numerów nie zabrakło również niespodzianki w postaci udanego coveru "Zaopiekuj się mną" Rezerwatu - warto posłuchać, co Bregma potrafiła z niego wydobyć. Półgodzinny mini-koncert należał do udanych (mimo iż muzyka może niezbyt oryginalna) i myślę, że spora część osób zainteresuje się debiutancką EP-ką, którą można zamawiać z profilu kapeli.

Kolejny zespół - Quy - pochodził z Połczyna-Zdroju i już długo przed koncertem zastanawialiśmy się w jaki sposób należy wymawiać jego nazwę. Nie ukrywam, że byłem mocno zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że to "kły" (to by była niezła nazwa swoją drogą), gdyż kombinacji wymyśliliśmy sporo i żadna nie była nawet blisko. Może to znak, że trzeba coś zmienić? Sama grupa jest znana w Koszalinie z uwagi na liczne koncerty, którymi raczyła mieszkańców, ale ja widziałem ich tego wieczoru po raz pierwszy. Cóż usłyszałem? Groove metal mocno inspirowany dokonaniami amerykańskiej Pantery. Rzetelnie zagrany, z odpowiednim pazurem i bardzo dobrym frontmanem, ale jednak niezbyt oryginalny. Mimo to od pierwszych dźwięków porwali publiczność i zrobili wrażenie również na jurorach, którzy przyznali im pierwsze miejsce w przeglądzie, tym samym robiąc z nich support dania głównego tegorocznej Generacji - Illusion.

Zanim jednak przyszło nam pożegnać się z salą CK105, przyszedł czas na koncert pierwszej gwiazdy, a więc słupskiej legendy punk rocka, istniejącej (z przerwami) od 1982 roku grupy Karcer. Na scenie pojawiła się czwórka ubranych na czarno starszych gości wyglądających jak urzędnicy czy nauczyciele i huknęli tak, że aż się fundamenty zatrzęsły. Nie był to koncert długi (panowie grali tylko nieco ponad godzinę), ale za to pełen mocy i energii. Kapela zagrała nie tylko kawałki z XXI wieku, ale także numery z lat 80-tych, za które nierzadko obrywali od ówczesnych cenzorów (swoją drogą, proste acz szczere teksty Fermenta na przestrzeni lat wcale nie straciły na aktualności). Szaleństwo pod sceną osiągnęło swoje apogeum: fani przesuwali barierki ochronne, ktoś próbował wskoczyć na scenę, tu kogoś podnosili, tam znów ktoś się przewracał... W tych wszystkich wariactwach przodowała spora grupka punków z kolorowymi irokezami na głowie w stanie mocno wskazującym na spożycie tanich win. W pewnym momencie podczas pogo, jeden z nich stracił równowagę i wpadł na drugiego, razem przewrócili się na trzeciego, a cała grupka z impetem poleciała na czwartego dosłownie wbijając go swoim ciężarem w podłogę. Chłopak z taką mocą uderzył twarzą w parkiet, że od razu złamał sobie nos. Koledzy szybko postawili go na nogi, po czym wyprowadzili całkowicie zamroczonego aby zaczerpnął świeżego powietrza. Krwi było tyle, jakby kogoś zarżnęli. Po bisach, gdy publiczność zaczęła rozchodzić się do domów, można było zobaczyć krajobraz jak po bitwie: parkiet we krwi, tu i tam resztki kolczyków, a pod moją stopą oderwany najprawdziwszy ludzki paznokieć. Damski. Często bywam na koncertach, również punkowych, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Karcer zniszczył Koszalin; wpadł i zostawił po sobie dogasające zgliszcza. Na pewno długo będę pamiętał to wydarzenie.

Dzień 2: Quy, Illusion

Dzień drugi to przenosiny do klubu studenckiego Kreślarnia na wielki finał, którego kulminacją miał być występ kultowego Illusion. Bilety na dzień drugi były już płatne, no ale 15 złotych to cena niezbyt wygórowana za możliwość zobaczenia jednego z najważniejszych polskich zespołów lat 90-tych. Frekwencja, podobnie jak rok wcześniej na TSA, dopisała i klub dosłownie pękał w szwach. Pojawili się nie tylko lokalni fani, ale także osoby mieszkające dużo dalej, jak chociażby delegacja z okolic Szczecina. Przeważały głównie osoby w wieku 20-30 lat, ale jak się człowiek dokładnie obejrzał, to mógł dostrzec również tu i ówdzie siwy włos na głowie.

Zanim przeszliśmy do dania głównego, publiczność rozgrzali zwycięzcy przeglądu, a więc zespół Quy. Tym razem dostali troszeczkę więcej czasu antenowego i zamiast pół godziny, sceną zawładnęli na około 45 minut. Oprócz kawałków, które mogliśmy już usłyszeć podczas przeglądu (jak chociażby brutalny "Whispers"), grupa uraczyła nas również udanymi coverami "5 Minutes Alone" Pantery oraz "Ten Ton Hammer" Machine Head. Przez publiczność przyjęci zostali wybornie, na scenie czuli się świetnie - na pewno występ był lepszy niż ten dnia poprzedniego. Pod sceną od pierwszych dźwięków rozpętało się istne piekło (jako support więc się sprawdzili) i tak w sumie zostało do samego końca, gdyż o żadnych balladach nie mogło być mowy - tylko szybkie, mocne, metalowe kawałki, przy których można by machać łbami.

Po udanym rozpoczęciu wieczoru, rozgrzana publiczność zaczęła skandować: "Illusion! Illusion!". I oto na scenie pojawili się oni: starsi, przyprószeni siwizną faceci, z wytatuowanym Lipą na czele, gotowi roznieść Kreślarnię na strzępy. Występ podzielony został na trzy części. Pierwsza miała pełnić rolę "kopa w twarz": znane, głównie szybsze, cięższe kawałki takie jak "W słomę rąk" czy "Vendetta" miały zmusić publiczność do zabawy od samego początku. Misja zakończona powodzeniem: pod sceną od razu zaczęto skakać, przewracać się i śpiewać razem z wokalistą. Niekoniecznie w tej kolejności. Piwo lało się strumieniami, podobnież pot, gdyż szybko od tej całej zabawy zrobiło się duszno i parno. Gdy tylko ci bardziej zmęczeni odchodzili aby uzupełnić płyny, szybko ktoś zajmował ich miejsce i szaleństwo pod sceną nieprzerwanie trwało dalej.

Druga część występu to głównie kawałki z ostatniego krążka - "Opowieści". Utwory spokojniejsze, ukazujące bardziej liryczne oblicze zespołu, a fanom pozwalające na doładowanie baterii. Znakomicie wyszedł "O przyszłości" czy też długi "O pamięci po sobie", w którym umiejętnościami mogli popisać się poszczególni muzycy (brawa przede wszystkim dla Lipy i Rutkowskiego). Wydawać by się mogło, że publika przy nowszych numerach będzie się nudzić, ale nie - wszyscy śpiewali razem z Tomkiem, a podczas pięknych solówek kołysali się do rytmu. Po klimatycznym wyciszeniu, Lipa zapowiedział część trzecią koncertu. Część na którą składały się starsze kawałki, których publiczność domagała się od samego początku. Gdy Tomek zdjął przepoconą koszulkę, dumnie odsłaniając wytatuowanego Pikachu, widomo było, że rozpoczyna się najbardziej wyczerpujący dla publiczności akt. Kilka żartów odnośnie swoich wałków z tłuszczu i zaczęła się "jazda". Był m.in. "Wojtek", "140", "Na luzie", po drodze wpadka związana z zapomnieniem tekstu (sprytnie obrócona w żart), a na bisy "Cierń" i "Tylko...".

Koncert trwał około półtorej godziny i był to występ doprawdy wyborny. Illusion jest w doskonałej formie koncertowej i jeśli ktoś ich jeszcze nie widział, to szybko powinien nadrobić zaległości. Muzyczny koktajl, na który składają się elementy rocka, grunge'u czy groove metalu, podlany mocnym, zachrypniętym głosem Lipnickiego okazał się nadzwyczaj strawny. Wypada tylko mieć nadzieję, że grupa powróci do Koszalina na kolejny koncert i będzie on równie udany. Tylko niech tym razem wystąpią na świeżym powietrzu, gdyż w klubie można było zemdleć z braku powietrza. Z niecierpliwością czekam na przyszłoroczną edycję, licząc przy tym na gwiazdę, która poziomem nie będzie odstawać od TSA i Illusion. Cieszę się również, że samo Centrum Kultury nie poprzestało na samej tylko Generacji i już w styczniu zaprosiło na koncert samo Decapitated. Będzie się działo!



Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 21.11.2014 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!