Blitzkrieg VII: Vader, Vesania, Calm Hatchery Klub Fabryka, Kraków - 20.09.2014
Była płyta, musi być i trasa. Skoro Vader ruszył w Polskę z kolejną, siódmą już odsłoną Blitzkriegu, na rozkładzie jazdy dywizji pancernej Petera nie mogło zabraknąć Miasta Królów. Wraz z olsztyńskimi weteranami death metalu krakowską Fabrykę najechały także ekipy Calm Hatchery i Vesanii.
Promujący nowy krążek - "Fading Reliefs" - muzycy Calm Hatchery otworzyli show półgodzinną dawką solidnego death metalowego uderzenia. Ci, którzy zdecydowali się spędzić ten czas przy barze lub przed wejściem, przegapili kawał dobrego grania. Przed koncertem nie wiedziałem o tym zespole za wiele - występ zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że skłonił mnie do zapoznania się z dyskografią CH. Nie żałuję!
Po Calm Hatchery nadszedł czas na Vesanię. Wracająca do życia po siedmiu latach przerwy supergrupa Oriona również przybyła do Krakowa, by pochwalić się nowym materiałem. Zanim o muzyce, trzeba powiedzieć słowo o scenografii - nawiązujący do nadchodzącej "Deus Ex Machiny" wystrój sceny, choć prosty, wydatnie przyczynił się do wykreowania mrocznej, schizofrenicznej atmosfery.
W taki nastrój ekipa wpisała się muzycznie - było ciężko i duszno, ale nie zabrakło też energicznych ciosów. Ciężko wyróżnić konkretne fragmenty setlisty, bo poszczególne numery stworzyły jednolitą całość i zlały się w black/death metalowe misterium. Gdybym miał poszukać kawałków, które zmiażdżyły mnie najbardziej - wskazałbym reprezentujący nowy album "Innocence" i fantastyczną, pełną mocy aranżację "The Dawnfall" z (przed)ostatniego krążka Vesanii.
Muzycy Vesanii i Calm Hatchery dali świetne występy, ale nie zmienia to faktu, że stanowili jedynie wsparcie najcięższej artylerii. Krajobraz uległ zmianie - mroczne, jakby oderwane od metalowego świata rekwizyty ustąpiły miejsca piekielnym ogniom, tak malowanym jak i prawdziwym - i na scenie zameldowała się gwiazda wieczoru. Powitalny przekaz od olsztyńskich wysłanników Rogatego był jasny - masakrę rozpoczął majestatyczny "Abandon All Hope". Próg piekielnych bram przekroczyliśmy zaś z kolejnym przedstawicielem najświeższego krążka Vader, "Go To Hell".
Po dawce historii najnowszej Peter i spółka zafundowali nam powrót do przeszłości, sięgając po niemal 20-letnie już killery z De Profundis - "Silent Empire" i "Blood Of Kingu". Otwierające numery okazały się trafną zapowiedzią całego setu, będącego dobrze wyważoną mieszanką najnowszego materiału i klasyków.
W głównej części występu znalazło się jeszcze miejsce dla trzech utworów z "Tibi Et Igni". Jednym z nich był wprost stworzony do koncertowej rzezi, oparty na porywającym riffie "Triumph Of Death". Zaraz po nim Vader zaserwował wściekły "Where Angels Weep", a kilka kawałków dalej przyszła kolej na podniosły "Hexenkessel". Prócz nich mogliśmy usłyszeć jeszcze dwa stosunkowo świeże numery, pochodzące z "Return To The Morbid Reich". Resztę setlisty stanowiły - jeśli można użyć takiego zwrotu w przypadku death metalowego zespołu - największe hity ekipy Petera.
Był więc brutalny "Carnal" i opatrzone kultowym gitarowym motywem "Wings", ale to nie te dwa słynne kawałki były prawdziwą ozdobą wieczoru. To miano należy się brawurowemu wykonaniu "Cold Demons", które pozwoliło zmęczonej masakrą gawiedzi wyzwolić w sobie nowe pokłady energii. W tych dwóch minutach zawarła się cała istota death metalowego show. Czysta, nieposkromiona rzeź.
Dobry koncert potrzebuje mocnego finiszu i na tym polu Vader również nie zawiódł. Złożony z trzech kolejnych reprezentantów nowego krążka bis dopełnił dzieła zniszczenia. "The Eye Of The Abyss" i wybitnie pasujący do roli finałowego numeru "The End" wypadły świetnie, ale najlepsze muzycy zostawili sobie i nam na koniec. Dosyć niespodziewanie jeden fanów - wrzeszczący w stronę Petera ile sił w płucach "wypijmy za śmierć!" - doczekał się spełnienia swojej prośby: zespół zakończył występ przebojowym bonusem z Tibi Et Igni - "Necropolis".
Jeśli chodzi o setlistę, pewnym zaskoczeniem była zupełna nieobecność kompozycji z "The Art of War" i "Impressions In Blood". Jednak nawet jeśli ktoś z przybyłych wstąpił na koncert by usłyszeć "This Is The War" czy "Helleluyah", nie mógł wyjść z Fabryki niezadowolony. Nie można mówić o rozczarowaniu, bo żaden z wykonanych numerów nie zawiódł.
Od strony technicznej wszystko wyglądało tak, jak można by się tego spodziewać po profesjonalistach z tak ogromnym stażem. Było więc potężne brzmienie, świetna oprawa pirotechniczna i - przede wszystkim - instrumentalna perfekcja. Szczególne brawa należą się tu młodemu garowemu Jamesowi Stewartowi, który w trakcie tournee z Vesanią stoi przed szczególnie trudnym zadaniem - za zestawem perkusyjnym zasiada wszak zaraz po jednym z wielkich poprzedników w roli bębniarza Vader, Darayu.
Krakowska odsłona siódmej edycji Blitzkrieg udowodniła, że nazwa trasy nie ma nic wspólnego z przypadkiem. Muzycy wszystkich trzech ekip dali podręcznikowy pokaz "wojny błyskawicznej" - przybyli, zobaczyli i zrównali wszystko z ziemią.
|