Thornwill to węgierski zespół, który płytą "Implosion" zaliczył swój debiut. Co ciekawe muzycy udostępnili wszystkim zainteresowanym swoją muzykę na zasadzie Creative Commons Attribution, co oznacza, że można swobodnie prezentować, grać, czy używać tej muzyki. Oczywiście trzeba pamiętać kto jest jej autorem. Nie to, żebym był taki mądry - tak napisano w notce prasowej dołączonej do CD.. Ponadto cała płytę można ściągnąć z oficjalnej strony zespołu. Trzeba przyznać, że to nietypowe podejście do swojej twórczości...
"Implosion" to 13 kompozycji obracających się w stylistyce heavy/power metalu. Zresztą wystarczy rzut oka na komiksową okładkę i w zasadzie wiadomo czego się można spodziewać. Cała płyta jest utrzymana na jednym, dosyć dobrym poziomie. Specjalnie nie ma tutaj słabszych momentów, prawda jest też taka, że o fajerwerkach też nie ma mowy. Jest to takie dosyć solidne granie, z interesującymi momentami. Niestety strasznie mało w tym oryginalności. Jakoś tak wyszło, że prawie cały czas słychać jakieś delikatne skojarzenia z innymi zespołami. A tu gdzieś łagodniejsza wersja Metallicy się pojawi, a tu Savatage, Stratovarius, czy Dream Theater. Nie są to jakieś totalne zrzynki, no ale dosyć solidne inspiracje. Specjalnie to nie przeszkadza, ale jednak brakuje tej oryginalności, tego charakterystycznego zarysowania swojej odrębności. To jak już jestem w okolicach wiecznej marudności, to wspomnę, że w niektórych utworach brakuje po prostu mocy i dociążenia. Szczególnie tych z początku płyty. Później jakoś to się poprawia i jest całkiem nieźle.
Pomarudził, to teraz posłodzi. Sporo tutaj dobrych dźwięków, fajnych melodii, czy niebanalnych zagrywek. Słychać, że zespół młody, nieokrzesany i chyba wciąż jeszcze poszukujący swojej drogi. Na pewno na duży plus umiejętności poszczególnych muzyków. tutaj nic, a nic nie mogę się doczepić. Utwory dosyć złożone, pokombinowane i sporo się w nich dzieje. Jeśli chodzi o dźwięk, to jest po prostu idealny. Instrumenty dobrze poukładane, brzmi to dosyć świeżo i naturalnie - produkcja na wysokim poziomie. Wokalista z ciekawą barwą głosu, troszkę może za ostrożnie jeszcze śpiewający, ale to nie zarzut. Jak już wspomniałem wcześniej sporo tutaj kompozycji i ja jednoznacznie nie potrafię wybrać tej, która zrobiła na mnie największe wrażenie. Ot taka to równa płyta jest. W zasadzie prawie w każdym kawałku jest jakiś świetny moment, niestety tej jakości nie ma przez cały utwór. Weźmy taki "Implosion" - kapitalne szybkie fragmenty instrumentalne i lekko zamulające zwolnienia z wokalami. I tak to zasadniczo leci kawałek po kawałku. Utwory są dosyć podobne do siebie i mają sporo wspólnych cech. Brakuje mi tutaj wyrazistości i urozmaicenia. Pod koniec krążka można poczuć lekkie znudzenie i spadek koncentracji. No cóż... pierwsze koty za płoty i pewno na kolejnych płytach będzie lepiej. Co nie znaczy, że tutaj jest jakoś specjalnie źle. Są chwile, że głowa sama lata na boki, a noga wytupuje rytm. Taki jaśniejsze momenty to: "Don't Let Me Go", "Noah's Ark", "Midnight Hunger", czy "Road Movie".
Jak widać są tutaj plusy i minusy, a jak mawia klasyk: "ważne, żeby plusy nie przesłoniły minusów", więc wypadałoby to jakoś w ten sposób podsumować. Hmm... powiem szczerze, że nie jest to płyta do której będę zbyt często wracał. Ot będzie stała na półce i pewno raz do roku odkurzę ją. Wszystko tutaj jest jak należy, nie ma większych zgrzytów, ale brakuje mi tego czegoś. Tego co sprawia, że nawet mały szczegół ma kolosalne znaczenie i robi różnicę. Niby to granie powinno łatwo do mnie dotrzeć i mnie przekonać do siebie. Jest tutaj sporo rzeczy które lubię, ale jednak brakuje mi jakości. Na pewno nie jest to zła płyta i znajdzie swoich słuchaczy. Ja pozostanę przy umiarkowanym optymizmie i CD odłożę na półkę. Jednak na pewno przy kolejnej okazji sprawdzę co tam u Thornwill słychać.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 20.08.2011 ]
|