"Cowboys From Hell" to piąta płyta Pantery. Jednak często jest traktowana jako debiut, gdyż muzyka na poprzednich krążkach znacząco się różniła od materiału zaprezentowanego tutaj. Panowie z Teksasu przeszli od glamowych brzmień do mocno thrashującego łojenia. I tak naprawdę to mocne uderzenie zapewniło im wieczną glorię i chwałę w metalowym świecie, a dziś "Cowboys..." to klasyk.
Co zapewniło taki status tej płycie? Przede wszystkim nietypowe podejście do tematu. Muzyka ma thrashowe podłoże, jednak trudno ją porównywać do innych zespołów reprezentujących ten gatunek. Niektórzy "znawcy" twierdzą, że przyczynili się oni do stworzenia "groove metalu". Jednak ten termin jest dla mnie dosyć sztuczny. Może prościej będzie, gdy opiszę, co się składa na brzmienie Pantery. Przede wszystkim - piosenki oparte są na ciężkich, rwanych riffach. I trzeba dodać, genialnych riffach, bo naprawdę trudno znaleźć jakiś motyw odstający od reszty. Niestety, nie wiem, kogo mogę za te riffy pochwalić, gdyż wszędzie widnieje informacja, że wszystkie utwory zostały skomponowane przez cały zespół. Jednak mogę się założyć, że większość z nich to sprawka Dimebaga. Facet miał łeb do tego, co pokazał również na kolejnych płytach. Pochwały należą się mu również za solówki. Są naprawdę świetne, chociażby w "The Sleep". Natomiast mistrzostwem świata dla mnie jest to, co Dime wyrabia w "Domination". Te dwa sola pokazują, że słusznie jest on zaliczany do czołówki metalowych gitarzystów wszech czasów. Ale reszta muzyków też nieźle sobie radzi. Vinnie Paul nie bawi się w jakieś wymyślne przejścia, ale w jego grze słychać moc, przez co przypomina mi styl Igora Cavalery. Trudno mi ocenić grę Rexa Browna, mogę jedynie powiedzieć, że jego mruczący bas dopełnia brzmienie Pantery. Phil Anselmo zaskakuje mnogością styli, w których potrafi śpiewać. Przez większość czasu co prawda zdziera gardło (chociaż robi to z wyjątkowym zaangażowaniem), to potrafi on również pięknie czysto zaśpiewać ("Cemetery Gates") czy fantastycznie operować w wysokich rejestrach niczym Rob Halford za najlepszych lat ("Shattered"). Znajdziemy tutaj nawet coś w rodzaju melorecytacji ("Medicine Man"). Same kompozycje są również bardzo zróżnicowane. Mamy tutaj obowiązkowo agresywne kawałki, momenty walcowate, kilka niezłych refrenów, a nawet balladę. "Cemetery Gates", bo o nim mowa, to dowód na to, że panowie są w stanie stworzyć także utwór nieco spokojniejszy i nastrojowy, dodatkowo wzbogacony cudownym riffem.
Pantera pokazała na tej płycie coś nowego, świeżego. Myślę, że to - obok fantastycznych piosenek oczywiście - było przyczyną ich popularności.
s7mon / [ 07.11.2010 ]
|