Co jak co, ale ten gość łatwego życia nie ma. Jest jednym z tych, którym nieprzeciętny talent zdaje się w ogóle nie pomagać. Jego Beyond Fear wciąż pozostaje tworem poza pierwszą ligą heavy metalowego grania, a z zespołów pierwszoligowych - Judas Priest i Iced Earth - został, swego czasu, w sposób mało elegancki "wyproszony". No ale nic to, Tim nie poddaje się i niedawno powołał do życia kolejny projekt, tym razem, sygnowany własnym nazwiskiem. Zaprosił kilku znanych gości, wywołał trochę szumu, ale czy udało mu się w końcu wspiąć na muzyczny Mt. Everest? Niestety nie. No ale po kolei.
"Play My Game" to płyta dziwna, trudna do sklasyfikowania. Osoby, które oczekiwały, że najnowszy krążek Owensa powalczy o palmę pierwszeństwa z ostatnimi dokonaniami Wolf czy Cage - srogo się zawiodą. Muzyka jest tu bowiem utrzymana raczej w wolnych i średnich tempach. Brakuje jej prędkości, brakuje zadziorności, kawałki są momentami strasznie rozwleczone, często wręcz nudne. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, brakuje im heavy metalowych jaj. To samo tyczy się solówek - są w większości zupełnie bezpłciowe i ciężko się do nich przekonać, nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu, co w przypadku takiej muzyki, jest wadą dość poważną. A jednak, mimo tych wszystkich niedoskonałości, nie jest to totalnie beznadziejny krążek. Jeśli bowiem, podejść do niego jak do dobrego, hard rockowego albumu z lekkimi aspiracjami do nieco szybszego grania, to sytuacja zmienia się na korzyść. Usłyszymy wtedy fajny, bujający rytm w "The Cover Up", przyjemną balladkę z nieco mocniejszym refrenem w postaci "The World is Blind", czy bardzo udany utwór otwierający płytę, stanowiący swego rodzaju manifest siły i determinacji. Mając w pamięci jego nieprzyjemne "przygody" z poprzednimi bandami, zwyczajnie nie sposób się nie uśmiechnąć, kiedy Tim wykrzykuje "I'm starting over again". Należy też podkreślić, że wciąż jest doskonałym, charyzmatycznym i charakterystycznym wokalistą, a jego partie są zdecydowanie najmocniejszym punktem tego albumu.
Co do produkcji, oczywiście nie ma się do czego przyczepić. Jest profesjonalnie, jest poprawnie i tyle. Aczkolwiek, niektórzy narzekać mogą na nieco zbyt "ugrzecznione" brzmienie. No ale możliwe, że taki był zamysł i sound podkreśla jedynie charakter całości.
Podsumowując, Tim nagrał album nierówny, album który prawdopodobnie nie sprosta wymaganiom większości fanów i zwyczajnie zawiedzie pokładane w nim nadzieje. No ale jeśli postawić go koło ostatniego "dzieła" dziadków od Iommi'ego, to wcale nie stoi na straconej pozycji. Wręcz przeciwnie. Dlatego to Wam, Drodzy Czytelnicy, pozostawiam wybór czy słuchać, czy odpuścić. Ja z czystym sumieniem stawiam "szóstkę" i idę pomęczyć stare, dobre Iron Maiden.
Krwawisz / [ 05.11.2009 ]
|