Z powrotami różnie bywa. Czasem lepiej, żeby się nie zdarzyły, czasem jednak zespół po dłuższej przerwie wraca w pełni formy, z nowymi siłami, pełen energii. Na szczęście w przypadku zespołu Trouble bliżej jest tej drugiej sytuacji. Po dwunastu latach od poprzedniej płyty studyjnej wrócili z materiałem świeżym i mocnym. "Simple Mind Condition", siódmy album w niemal trzydziestoletniej karierze grupy, zdecydowanie zasługuje na uwagę ze strony fanów rocka i metalu.
Jedenaście utworów, stylistycznie mieszczących się na pograniczu tradycyjno-doomowych i stonerrockowych klimatów to solidna dawka energii. Konkretne, ciężkie riffy, fajne melodie, charakterystyczny głos wokalisty - wszystko to składa się na typowy, dobry album Trouble. Dużo w tej muzyce luzu i energii, brzmienie jest wyraziste, nieco surowe, bez żadnych zbędnych ozdobników. Teoretycznie wszystko to już było - zarówno w muzyce samego Trouble, jak i wielu zespołów przed nimi - duch hard rocka wczesnych lat 70. unosi się nad każdym dźwiękiem, co podkreśla jeszcze utwór "Ride The Sky", cover nieco zapomnianego zespołu Lucifer's Friend - ale jednak nie ma się wrażenia obcowania z produktem wtórnym. Może dlatego, że czuć w tej muzyce szczerość, sprawia wrażenie bardzo spontanicznej i naturalnej.
Najlepszym utworem na płycie jest zdecydowanie "Arthur Brown's Whiskey Bar" - urozmaicony, łączący fragmenty spokojne z (lekko podlanymi psychodelią) ciężkimi. warto też wspomnieć o dynamicznym "If I Only Had A Reason". Trudno nie zapamiętać świetnego riffu chwytliwego na swój sposób "Trouble Maker". Przyjemna dla ucha jest też, na szczęście nieprzesłodzona (zresztą "słodki" to ostatnie określenie, jakie pasowałoby do muzyki Trouble) ballada "After The Rain", jednocześnie melancholijna i - głównie ze względu na "nieballadowy" głos Erica Wagnera - szorstka. Zresztą słabych utworów na płycie nie ma, może nie wszystkie zapadają w pamięć tak, jak wymienione, ale przy żadnym nie odczuwam potrzeby używania przycisku "skip".
Przypuszczam, że materiał z tej płyty znacznie lepiej zabrzmiałby na żywo, taki już urok tej muzyki. Ale i studyjna wersja dała mi dużo radości. Polecam. Może ten album nie stanie się klasykiem na miarę "Psalm 9" czy "The Skull" (nawiasem mówiąc obie ostatnio doczekały się wzbogaconych reedycji, z dodatkowymi krążkami DVD), ale i tak jest pozycją wartościową.
Hanna Zając / [ 11.08.2007 ]
|