Aż serce się raduje gdy widzę młode osoby pragnące kultywować stare metalowe tradycje. A o tradycję coraz trudniej. Panowie nie tylko prezentują garderobę z przełomu lat 80/90, kiedy to fani metalu nosili długie włosy, katany z naszywkami ulubionych kapel i wąskie (jeansowe) spodnie. Do tego przeróżne pieszczochy na rękach (skórzane z ćwiekami, nitami lub gwoździami) i sportowe buty za kostkę (często białe, gdyż takie w Polsce były najłatwiej dostępne). Obecnie pozostały tylko t-shirty z zespołami. Ale między innymi o wizerunku fanów metalu i zespołów z lat minionych są od dawna książkowe publikacje Wojtka Lisa, Jarka Szubrychta czy Piotra Dorosińskiego, więc nie będę się rozwodził.
Ale mało tego! Ten młody bydgoski zespół - Technophobia - zadbał o każdy szczegół swojego wydawnictwa. Okładka stylowa, również nawiązująca do tradycji metalowych okładek, oczywiście dla gatunku jaki wykonują. Tutaj nie ma smęcenia, rzewnych melodii, cukierkowatego śpiewu i łatwostrawnych rytmów. Jest energia! Delikatnie mówiąc. Nie chciałbym używać niecenzuralnych słów. Ale nie da się inaczej opisać tej muzyki. Jest rozpierdol i jest wykurw! Typowy dla młodych buntowników (chociaż jeden z muzyków - wokalista Oz Villarruel Gómez prawdopodobnie występuje w roli opiekuna-przewodnika bo jest sporo starszy). I nie potrzeba tutaj mega ciężkiego brzmienia, jakiegoś specjalnie obniżonego strojenia gitar, czy przesterowanych growlingów. A jest moc! To jest po prostu żywioł sam w sobie!
Połączenie hardcore'owej furii i miażdżącej siły thrash metalu zawsze się sprawdza, jeśli chce się zrobić spustoszenie. A w przypadku dziewiczej EP'ki Technophobia odbywa się to zgodnie z kanonami sztuki jaka obowiązywała właśnie w ostatnim dwudziestoleciu XX wieku. Bardzo szybkie gitarowe zagrywki - zupełnie bezlitośnie tnące przestrzeń muzyczną, kąsające solówki, tylko czasami pozwalające sobie na jakąś melodię, blastująe bębny i pełne energii różnobarwnie wrzeszczące wokalizy (ogromny szacun dla wokalisty za akcentujące mega ostre piski!). Oto esencja Technophobia, którą nieco rozrzedzają krótkie i akceptowalne zwolnienia. Ale stale miażdżące. Chyba, że akcentujące kilkusekundowe solowe zagrywki na basie. Równie stylowe w tego typu crossoverze. Jednak zwolnienia rekompensują jeszcze bardziej wściekłe przyśpieszenia. Słychać, że panowie posiadają dobry warsztat muzyczny (w rozumieniu umiejętności - oczywiście).
Materiał trwa około jedenastu minut. To wystarczy by rzucić słuchacza na glebę i skopać. Od tych uderzeń i kopnięć przypomniały mi się lata gdy w głowę wkręcały mi się na przykład D.R.I., S.O.D., M.O.D., Cryptic Slaughter, czy Wehrmacht. I to beknięcie na końcu opisywanej EP'ki "Anti-Human Terror" przypieczętowało ostatecznie przymierze Technophobii z klasycznym crossoverem.