Zespół Tower objawił się światu w połowie lat dziewięćdziesiątych i zaistniał dzięki dwóm udanym albumom: "The Swan Princess" i "Mercury". Chwilkę później słuch o tej formacji zaginął i wyglądało to na definitywny koniec tej nazwy. Jak się jednak okazało Peter Kolleck w sercu dalej miał potrzebę tworzenia muzyki pod tym szyldem. Efektem jest płyta "Uriel". Co prawda "po drodze" było jeszcze wydawnictwo "Raven", ale tam są remiksy i wcześniej niepublikowane kompozycje.
Tower AD 2021 przynosi nam charakterystycznie drapiące wokale często skonfrontowane z czystym kobiecym zaśpiewem (Eva Ortiz i Liv Kari - klasa!). Mamy też ciężkie riffy i perkusję uciekającą ze schematu werbel-stopa, trzymającą się bardziej pulsująco-plemiennego rytmu. Do tego wszystkiego dosypano szczyptę elektroniki i elementów typowo filmowych (wstawka w "Diabolical"). Momentami gdzieś to przypomina (w warstwie muzycznej) ostatnie dokonania formacji Samael.
Jest trochę mieszania w nastrojach, bo mamy także orientalne smaczki w "Mortal". A to co się dzieje w tytułowym "Uriel", to ja bardzo lubię... Tak, mam mega słabość do takiego grania. Tower kapitalnie oddał klimat i rzeczywiście podczas intro można odpłynąć gdzieś daleko, tam gdzie piasek jest gorący, a żar leje się z nieba. Bardzo emocjonalnie brzmi "From There". Do tego ma taki bardzo niepokojący nastrój i zdecydowanie opowiada jakąś "mocną" historię. A w "Human Race" przebijają się jakieś folkopodobne wstawki. Kolejny numer ("Icar") natomiast czaruje operowymi zwolnieniami, a sama końcóweczka: palce lizać. "My Sorrow" to oparta na pianinie (!) ballada. Niespecjalnie mi pasują te szorstkie wokale, ale sam pomysł ok.
Jak widać i słychać jest dosyć różnorodnie i w poszczególnych kompozycjach coś się dzieje. Jednak pomimo tego mam jakieś uczucie monotonii. Na pewno wpływa na to ta transowa perkusja, która w szybkich momentach (a tych jest sporo) jedzie tym samym, jednym rytmem. Gitarowe riffy też dosyć podobne do siebie i zestawione z mało różnorodnym śpiewem Piotra. Jednocześnie nie sposób odmówić muzycznej fantazji i wizji autorowi muzyki. Z każdym kolejnym utworem odpływamy w ciut inne światy i jest to dosyć ciekawa podróż.
Czy Tower miał argumenty, żeby wrócić do świata żywych? Jak najbardziej. Peter wymalował sporo ciekawych i przyjemnych obrazów swoją muzyką. Nastąpiła też ewolucja stylu, bo pomimo, że elementy charakterystyczne z dwóch pierwszych płyt są, to jednak to już jest inna bajka. Wiadomo, że świat idzie przecież do przodu. Nowemu Tower mówię tak i chętnie posłucham kolejnej płyty jeśli taka wyjdzie.