01. Ghost Horses 02. The New Delta 03. Dopamine 04. Radionoize 05. From Voodoo to Zen 06. Nothing to Fear and Nothing to Doubt 07. Eve White, Eve Black, Jane
Najbardziej znany polski zespół instrumentalny powraca ze swoim piątym krążkiem studyjnym. "From Voodoo to Zen" stanowi początek nowego rozdziału w historii tej post-rockowej ekipy: jest on bowiem pierwszym albumem nagranym bez udziału Adama Waleszyńskiego (gitara). Po ogłoszeniu rozpoczęcia prac nad tym materiałem musiało się więc pojawić w głowie pytanie, w jaki sposób ta zmiana wpłynie na brzmienie Tides from Nebula. Singiel "Dopamine/Paratyphoid Fever" intrygował, ale jednoznacznej odpowiedzi nie udzielał. Na szczęście polski wydawca na dwa miesiące przed oficjalną premierą udostępnił mi do odsłuchu cały krążek w wersji cyfrowej i, cóż... zostałem zmieciony.
Maciej Karbowski twierdził w zapowiedziach, że "From Voodoo to Zen" jest swego rodzaju skokiem w bok - nie kłamał. Już sam początek albumu w postaci "Ghost Horses" może nie tyle zdziwić, co wręcz zszokować fanów formacji, oczekujących delikatnych, onirycznych partii. Oto bowiem otrzymujemy nie tylko najmocniejszą kompozycję warszawiaków od czasu "Tragedy of Joseph Merrick", ale prowadzoną dodatkowo przez potężne syntezatory, jakby wyrwane Zimmerowi i Wallfischowi z soundtracku "Blade Runner 2049". Świetna praca sekcji rytmicznej, gniotące gitary, dość prosta konstrukcja samego utworu - dla mnie petarda. Podobne brzmienie znajdziemy też w singlowym "Dopamine", z tym że tam klawisze i cała elektronika wali słuchacza w łeb w iście tanecznym (marszowym?) rytmie, przypominającym dokonania Rammstein.
Tides from Nebula syntezatory potrafi też fajnie wykorzystać również i w tych spokojniejszych, bardziej rozbudowanych kompozycjach. Bardzo ładnie ciągną one np. klimatyczny utwór tytułowy, dodatkowo kończący się smyczkami i zaskakującą (ale przepiękną!) partią sekcji dętej. Zanim zakrzykniecie "zdrada, hańba i skandal", to uspokajam: klasycznych, onirycznych, gitarowych kawałków też na najnowszym krążku nie zabrakło. Zabierają nas one w różne zakamarki muzycznego świata, często w obrębie jednej kompozycji. W takim długim "The New Delta" pojawiają się np. motywy orientalne, a początkowo kosmiczny "Eve White, Eve Black, Jane" kończy się cudownym motywem granym na wiośle przez Karbowskiego. Najbardziej do wypracowanego na poprzednich wydawnictwach stylu zbliżają się jednak urzekające "Radionoize" i (trwający ponad 8 minut) "Nothing to Fear and Nothing to Doubt".
Tytuł tego ostatniego utworu stanowi też dobre podsumowanie "From Voodoo to Zen". Tak, brzmienie Tides from Nebula się zmieniło. Oczywiście, ortodoksyjni fani będą kręcić nosem na pewne rozwiązania - no ale czy akurat nimi grupa powinna się przejmować? Post-rock zawsze chodził własnymi ścieżkami i jako gatunek nie powinien ulegać stagnacji. Trio postanowiło pobawić się nowymi dźwiękami oraz pokombinować w konstrukcjach utworów, ale spokojnie: "nie ma czego się bać, nie ma co wątpić". Pomimo tych wszystkich zmian, piąty krążek Tides from Nebula to bowiem kawał kapitalnego grania od ciągle wyjątkowej kapeli. Przy okazji również dowód na to, że skok w bok nie zawsze musi oznaczać coś złego...