01. Infernus ad Astra
02. Rise Of The Chaos Wizards
03. Legend Of The Astral Hammer
04. Goblin King Of The Darkstorm Galaxy
05. The Hollywood Hootsman
06. Victorious Eagle Warfare
07. Questlords Of Inverness, Ride To The Galactic Fortress!
08. Universe On Fire
09. Heroes (Of Dundee)
10. Apocalypse 1992
11. Dundax Aeterna



"To nie jest zespół, to jest Skyrim" - Mati, 8 lat


"Nieładnie tak kopiować Sabaton dla żartu" - Grażyna, 59 lat


Wprawdzie "Space 1992: Rise Of The Chaos Wizards" to już druga płyta zespołu, ale porzucam kolejność chronologiczną na rzecz okoliczności w jakich poznałam GloryHammer. Kiedy pierwszy raz się pojawili podeszłam do tematu ostrożnie i z pewną dozą sceptycyzmu, bo parodii power metalu jako gatunku było już wiele i nie wszystkie były śmieszne. Podobnie jak z horrorami, czasem zabawniejsza jest kiepska produkcja nakręcona na poważnie, niż kolejny "Straszny film". Przekonał mnie koncert na trasie ze Stratovariusem. Chłopaki z GloryHammer wyszły na scenę, zrobiły kosmiczny show nie odbiegający brzmieniem od nagrań studyjnych i przy bardzo dobrym kontakcie z publicznością, gdzie ciężko byłoby się nie zaangażować w koncert. Zdecydowanie nie był to support na przeczekanie. Ponieważ na tej trasie promowali swój drugi album, dlatego pochylam się nad nim w pierwszej kolejności.

Od pierwszych dźwięków, a nawet poprzez same tytuły utworów płyta zmusza nas do stawiania trudnych pytań: Co byłoby, gdyby Sabaton parodiował Rhapsody? Co by byłoby, gdyby Rhapsody parodiowało Sabaton? Co byłoby, gdyby HammerFall miał do siebie dystans choćby wielkości ziarnka gorczycy? Płyta wita nas jakże charakterystycznymi dla symfonicznego metalu bezsensownymi i nie do końca poprawnymi zwrotami po łacinie. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogę stwierdzić, że jest to celowe tak i tak jak wszystkie inne słabe strony albumu, jest wykalkulowanym na chłodno trollingiem. A co niby? Christopher Bowes Sabatonu nie zna, w trasy z nimi nie jeździł będąc w Alestorm i zupełnie przypadkiem sztandarowy utwór z płyty: "Rise Of The Chaos Wizards" brzmi jak "Attero Dominatus" - ze względu na dynamikę, chóralne okrzyki po łacinie oraz melodię zwrotki. Kto się na takie coś nabierze? Ani wy, ani nawet wasze mamy. Ewidentnie jest to celowy pocisk, a nie nieporadne zapożyczenie. Czy to pocisk z czystej sympatii, czy kryje się za tym jakaś inna motywacja, nie mnie oceniać. Kawałek na szczęście nie jest dokładną kopią, ma jeszcze cudowny chwytliwy refren, któremu ciężko się oprzeć i trzeba patatajać.

W przeciwieństwie do zespołów inspirujących się historycznymi wydarzeniami, znanymi legendami i istniejącą literaturą przygodowo-fantastyczną, jak np. Iced Earth czy Blind Guardian, GloryHammer ma własne uniwersum, którego trzyma się do tego stopnia, że każda płyta, obecna i przyszła, ma być concept albumem o fantastycznych bitwach w kosmosie. Cała historia ulepiona jest z wszelkich motywów science fiction i fantasy znanych z filmów i gier wrzuconych do jednego wora wraz z nazwami rozlicznych miejscowości w Szkocji i postaciami z pop kultury takimi jak Król Goblinów czy Król Kalifornijski. Mamy podróże w czasie i przestrzeni kosmicznej, gobliny, jednorożce, czarnoksiężników, krasnoludy, smoki, lasery... Głównymi bohaterami konsekwentnie są szlachetny książę Angus McFife, w którego na koncertach wciela się wokalista Thomas Winkler i jego największy wróg, zły czarodziej Zargothrax, w tej roli Christopher Bowes. Tym, co ratuje ten fabularny chaos, w którym brakuje tylko dziada z babą jest oczywiście brzmienie tekstów, które są napisane bardzo zgrabnie i charakteryzują się bogatym słownictwem.

Jeśli chodzi o specyfikę gatunku, ustaliliśmy, że mamy do czynienia z symfonicznym power metalem z całym dobrodziejstwem inwentarza czyli wszystkim co lubicie w power metalu, tylko wstydzicie się do tego przyznać. Dochodzi do tego jeszcze komponenta folkowa i elektroniczna. Nie można bowiem wychwalać Szkotów (nawet walczących z goblinami w kosmosie) bez wykorzystania w swoich kompozycjach szkockiej nuty. Nie mamy do czynienia stricte z zespołem folk metalowym, ale są kawałki pasujące rytmem i tempem do tradycyjnych tańców szkockich i irlandzkich. Należy do nich przede wszystkim "Goblin King Of The Darkstorm Galaxy", który dałoby się odtańczyć od początku do końca oraz fragmenty "Apocalypse 1992". Motywy elektroniczne pojawiają się natomiast w "Victorious Eagle Warfare" i "Questlords Of Inverness, Ride To The Galactic Fortress!" przywodząc na myśl stare gry komputerowe, a przeważają w utworze "Universe On Fire" czyniąc z niego niemal dyskotekowy przebój.

Praktycznie wszystkie kawałki na płycie są energetyczne i dynamiczne, nawet hymn "Heroes (Of Dundee)" jest postawiony na szybkiej perce. Warto tutaj zauważyć, że GloryHammer jest składem pięcioosobowym, w którym klawiszowiec dzieli i rządzi, i jest miejsce tylko dla jednego gitarzysty. Zawsze popierałam takie rozwiązania, bo w praktyce jeśli bas z gitarą dobrze współbrzmią to taki zestaw wystarcza. Wszyscy muzycy znakomicie wywiązują się ze swoich zadań na płycie i na koncertach, a przyznacie, że w tym gatunku nie jest łatwo trafić na wokalistę z dobrze postawionym głosem bez maniery. Ostatnim elementem przemawiającym na korzyść płyty jest wydanie rozszerzone o podwojonej liczbie ścieżek. Bonusowe utwory to wersje tych samych kawałków, ale zawierające wyłącznie element symfoniczny, czyli klawisze i chóry, które potrafią się same obronić. Są na tyle bogate i dobrze skomponowane, że słucha się tego jak porządnego soundtracku z filmu czy gry. Nie każdy mógłby sobie pozwolić na taki zabieg, u wielu zespołów grających metal symfoniczny po wycięciu wokalu i instrumentów pozostałyby ścieżki niekompletne. Tutaj wszystko jest dopracowane, do tego utwory są opatrzone uroczymi tytułami typu: "An Evil Wizard Does A Quest", które układają się w dodatkową historię.

Subiektywnie płyta bardzo do mnie przemawia, nie jest tajemnicą, że zawsze lubiłam symfoniczny power metal, szkocki folk i gobliny. Natomiast z zasady nigdy nie dam złego słowa powiedzieć na zespół, który jest dobry technicznie, a ten jest. GloryHammer dla przyjemności swojej i fanów nagrywa taką muzykę, jakiej wiele zespołów z gatunku nie potrafi, bo brakuje im albo polotu, albo warunków. Nie zgodzę się z tym, że nie można tej płyty traktować poważnie, bo to jest dobra płyta. Niepoważne są natomiast złe płyty i tylko takich należy się wstydzić.

Lucy / [ 23.08.2016 ]




brak recenzji





Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








GloryHammer
Space 1992: Rise Of The Chaos Wizards

Napalm Records - 2015




8/10



brak recenzji



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2023 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!