Accept - Warszawa


Accept
Stodoła, Warszawa - 22.04.2012


Accept to jeden z ważniejszych zespołów w mojej muzycznej hierarchii. Płyty z lat 80-tych to mój heavy metalowy elementarz. Albumy takie jak "Balls To The Wall", "Russian Roulette", czy "Metal Heart" rozpaliły we mnie ogień, który płonie do dzisiaj. Accept to był jeden z kilku zespołów (obok Helloween, Iron Maiden, czy Running Wild) od których rozpoczęła się moja przygoda z muzyką metalową. Pamiętam, że bardzo mocno przeżywałem reunion w 1992 roku, gdy zespół powrócił do grania. Niestety powrót nie był zbyt długotrwały. W 2005 roku spełniło się moje wielki marzenie i miałem przyjemność zobaczyć Accept z Udo Dirkschneiderem za mikrofonem. To koncert tego zespołu "zmobilizował" mnie do pierwszego wyjazdu na Wacken Open Air. Później było rozczarowanie - Udo nie był zainteresowany dalszym istnieniem Accept.

Na szczęście po kilku latach Peter Baltes i Wolf Hoffmann postanowili coś tam sobie pograć. Koniec końców Accept powrócił z wielkim przytupem i kontynuuje swoją karierę w sposób dla mnie wymarzony. Dwie świetne płyty i oczywiście trasy koncertowe. W kwietniu 2012 roku premierę miał album "Stalingrad" i w związku z promocją tego krążka zespół zawitał do warszawskiej Stodoły. Oczywiste było, że nie może mnie tam zabraknąć. Rok temu było znacznie "łatwiej", bo zespół zagrał 3 koncerty w naszym kraju i jeden z nich odbył się we Wrocławiu. Ale szczerze mówiąc... jakie to ma znaczenie, że koncert odbywa się w innym mieście?

Do Warszawy wybrałem się w dniu koncertu, z Wrocławia wyjechałem o 10 rano, a na miejscu zameldowałem się o 16-tej. Po raz pierwszy skorzystałem z usług dosyć nowego przewoźnika autobusowego i muszę przyznać, że to było dobre posunięcie. O wiele tańszy przejazd niż PKP, warunki w autokarze całkiem dobre, no i znacznie krótszy czas dojazdu. W przyszłości na pewno jeszcze skorzystam z tej opcji. W Warszawie czas do koncertu to tradycyjne spotkanie ze znajomymi i mile spędzony czas przy "nienormalnym" piwku. Posiedzieliśmy całkiem długo i w Stodole zameldowaliśmy się w momencie jak skończył grać support, czyli Anti Tank Nun. Cóż, nie dane mi było sprawdzić jak ten nowy projekt Titusa się prezentuje, ale pewno jeszcze nie raz będzie okazja.

Do koncertu gwiazdy nie pozostało już byt wiele czasu, więc od razu maszeruję na salę koncertową i zajmuję miejsce w pierwszych rzędach. Przez chwilę zastanawiam się z której strony stanąć i zapada decyzja, iż będzie to miejsce na przeciwko Wolfa. Dokładnie takie samo jak na poprzednim koncercie we Wrocławiu. Dosyć szybko melduje się w drugim rzędzie, przede mną stoi dosyć niska dziewczyna, więc już mam to swoje miejsce do końca koncertu. Na scenie techniczni w ekspresowym tempie czynią przygotowania do występu Accept. Chwila moment i wszystko jest gotowe. Na scenie zamiera wszelki ruch, a z głośników leci kawałek "Heaven And Hell". I już wiem, że do rozpoczęcia tego koncertu pozostało niewiele. Po chwili przygasają światła, muzyka cichnie, a z głośników leci już intro. Jeszcze chwila budowania napięcia i Accept rozpoczyna koncert od numeru "Hellfire".

Można od razu stwierdzić, iż ten kawałek zdefiniował to, co działo się do końca koncertu. Accept zagrał dwugodzinny set, na który złożyło się aż 21 kompozycji. W sumie bez większych przerw, bo popisy solowe muzyków były dosyć króciutkie. Natomiast pomiędzy utworami Mark niewiele mówił. Rzucił kilka pojedynczych zdań i tyle. Nawet jak ze dwa-trzy razy chciał się rozgadać, to po chwili zespół rozpoczynał grać kolejny numer i tyle było z tych gadek. Wyglądało to tak, jakby muzycy chcieli pokazać, iż tutaj liczy się tylko i wyłącznie muzyka i show prezentowane na scenie, a na pogawędki najnormalniej w świecie szkoda czasu. Accept zaprezentował się na scenie z jak najlepszej strony. Od samego początku do samego końca widać było wielką radość z grania. Tutaj każdy z muzyków był naładowany pozytywną energią i zespołową chemią. Do tego należy dołożyć sporo wspólnej zabawy i małych wygłupów. A to Wolf wyrzucił w publiczność kostkę ze stojaka Baltesa, a to Mark coś tam zbroił Wolfowi itp. itd. Widać, że w zespole jest wszystko poukładane i wspólne granie to dla nich spora frajda. Do tego należy wspomnieć o show które muzycy robią na scenie. To jest doskonale opracowany ruch sceniczny, wspólne zagrywki i zachowania. Naprawdę Accept to na żywo świetnie naoliwiona maszyna, w której każdy z muzyków ma swoją "rolę" do odegrania. To wszystko powoduje, iż oglądanie tego koncertu to sama przyjemność.

Czas najwyższy wspomnieć coś o utworach zagranych w Stodole. Promocja nowej płyty to zaledwie trzy kompozycje, z czego dwie odegrane na samym początku. Wspomniany już "Hellfire" to siarczysty policzek na sam początek koncertu. Kapitalne otwarcie i rozpoczęcie w myśl hitchcocowskiej zasady, iż na początku powinno być trzęsienie ziemi, a później napięcie powinno powoli rosnąć. Jako drugi poleciał utwór tytułowy, czyli "Stalingrad". Krótko mówiąc ten kawałek to koncertowa perełka, o czym byłem przekonany od momentu kiedy usłyszałem go po raz pierwszy. Po prostu miazga. Trzecią kompozycją z nowej płyty był utwór "Shadow Soldiers". Kapitalny numer, z pięknym gitarowym klimatem. Na żywo wybrzmiał cudowanie. To był na pewno jeden z mocniejszych punktów tego koncertu. Zresztą co by tutaj nie słodzić, to tak mógłbym spokojnie powiedzieć o każdej kolejnej kompozycji granej w Stodole.

Trzy numery z promowanej płyty, to dosyć skromne podejście do tego tematu. Tym bardziej, iż z poprzedniej (czyli "Blood Of The Nations") zespół zagrał... cztery sztuki. Heh... i weź tu człowieku się połap o co chodzi. Ta czwórka to "Bucket Full Of Hate", "No Shelter", "Pandemic" i "Teutonic Terror". Ten ostatni zagrany jako jeden z trzech bisów i w tym przypadku to w pełni zasłużona setlistowa "pozycja" tego kawałka. Przecież to jeden z lepszych numerów jaki powstał w ostatnich latach jeśli chodzi o heavy metal. Nie przesadzam. Jak wiadomo koncert Accept nie może się odbyć bez kilku klasyków. Mowa tutaj oczywiście o numerach: "Restless And Wild", "Breaker", "Son Of A Bitch", "Princess Of The Dawn", "Fast As A Shark", "Metal Heart", czy "Balls To The Wall". Te kawałki to typowe koncertowe killery i wiadomo czego się można spodziewać. To tak jakby bawić się zapałkami w składzie dynamitu. Ponadto nieźle pozamiatał mnie utwór "Losers And Winners" - na żywo to wspaniała sprawa i był to mój koncertowy "michałek". Cały następny dzień podśpiewywałem sobie refren tej kompozycji. Koniecznie muszę jeszcze wspomnieć o "Aiming High". Uwielbiam ten numer i zagranie go na koncercie sprawiło mi wielką frajdę. Podobna sytuacja była z "Monsterman".

To jeszcze nie był koniec smakołyków przygotowanych przez Accept. Kolejne pozycje w menu były równie smakowite: "Living For Tonite", "Neon Nights" (na żywo to jest mistrzostwo!), "Bulletproof" i "Up To The Limit". Uff... jak doskonale widać to była naprawdę zacna setlista i sporo się tutaj działo. Przyznam, iż te dwie godziny z Accept zleciało mi jak kwadrans. Ostre tempo narzucone przez zespół, numer za numerem, to wszystko działo się jak na jakimś szalonym rollercoasterze, na którym jakiś szaleniec niebezpiecznie podkręcił prędkość. Niesamowita sprawa. Zespół postawił na swoją muzykę i to było najważniejsze tego dnia w Stodole. Jak dla mnie był to strzał w przysłowiową "10" i dzięki temu otrzymałem energetyczny koncert dodatkowo okraszoną znakomitą setlistą. Dodając do tego Accept w doskonałej formie żywo reagującą publikę - wychodzi z tego karkołomnego równania, iż w Stodole działy się naprawdę wielkie sprawy.

Po koncercie dłuższą chwilę zbieram siły i wymieniamy się pierwszymi opiniami po tym czego przed chwila doświadczyliśmy. Generalnie wnioski są podobne - doskonały koncert, świetna zabawa i kapitalna chemia w zespole. Dla mnie to prawdopodobnie był koncert roku 2012, bo jakoś trudno mi uwierzyć, że jakiś inny zespół przebije Accept. Oczywiście nie mam nic przeciwko takiej sytuacji i jak najbardziej poproszę. W Stodole zbyt długo nie zabawiliśmy, bo pilno nam było zdążyć na metro, które w niedzielę krócej kursuje. Dodatkowo w ten dzień byłą wyłączona jedna stacja i trzeba było przesiadać się do autobusów zastępczych, by później wrócić pod ziemię. Całe szczęście, iż miałem wsparcie, bo sam bym pewno się z tym nie ogarnął i moja "podróż" do miejsca noclegu trwałaby sporo dłużej. Jeszcze troszkę się zamotałem po wyjściu z metra, bo w tej części Warszawy byłem po raz pierwszy. Na szczęście jeden telefon i konkretne wskazówki pozwoliły mi dotrzeć do celu. Kładę się spać tuż przed drugą, a sześć godzin później pobudka.

O godzinie 10-tej startuje autokar do Wrocławia w którym melduje się o 16:30. Z dworca to już krótki spacerek i jestem w domu cały i zdrowy. Te kilka godzin snu po koncercie, nie zarywanie nocy w podróży to całkiem fajna opcja i zdecydowanie dużo mniejsze zmęczenie.

ps.
hmm... "moje szczęście" dalej nie bywa na tych samych koncertach co ja i ponownie nic nie wpadło w moje ręce. Heh... zostało mi już przepowiedziane, iż po "siedmiu latach tłustych nastąpi siedem lat chudych". Stanowczo przeciwko temu protestuje i zupełnie na takie coś się nie zgadzam...

Setlista:

Hellfire
Stalingrad
Restless And Wild
Living For Tonite
Breaker
Son Of A Bitch
Bucket Full Of Hate
Monsterman
Shadow Soldiers
Neon Nights
Bulletproof
Losers And Winners
Aiming High
Princess Of The Dawn
Up To The Limit
No Shelter
Pandemic
Fast As A Shark
---------------
Metal Heart
Teutonic Terror
Balls To The Wall

Na koniec tradycyjnie serdecznie pozdrowienia dla: Stratovaria & Gil-galad, Seba, oraz Marta (wielkie dzięki!).



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 28.04.2012 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!