Judas Priest - Katowice


Judas Priest, Leash Eye
Spodek, Katowice - 14.04.2012


14 kwietnia 2012 roku zespół Judas Priest rozpoczął kolejną część swojego "Epitaph World Tour". Pierwszy z tych koncertów odbył się w Katowickim Spodku. Przypomnijmy, iż w sierpniu 2011 roku Judasi zagrali w tym samym miejscu w ramach tej samej trasy. Heh... tyle lat czekaliśmy w Polsce, żeby ten zespół do nas przyjechał, a tutaj w ciągu 8 miesięcy druga wizyta.

Do Katowic wybraliśmy się samochodem, co jest zdecydowanie najwygodniejszą i najszybszą opcją. Kluczowa sprawa to komfortowa podróż bezpłatną (już niedługo) autostradą. Wyjazd z Wrocławia kilka minut po 16-tej i pod Spodkiem meldujemy się ok. 17:30. Rach-ciach i po podróży. Po chwili załatwiam formalności związane z wejściem i udaje się na poszukiwanie znajomych w środku. Tradycyjny rzut oka na stoisko z koszulkami i gadżetami, ale spory tłum ludzi w kolejce skutecznie zniechęca mnie do czekania. W oczekiwaniu na support można spokojnie wypić piwko i porozmawiać.

Leash Eye wyszli na scenę punktualnie i od samego początku było widać, iż zespół jest lekko stremowany. W sumie nie dziwie się, gdyż na płycie Spodka było mnóstwo ludzi. Podejrzewam, że chłopaki jeszcze nie mieli okazji grać przed tak liczną publika. Dodatkowo zawsze jest "problem" jak zespół zostanie przyjęty, bo jak wiadomo - wszyscy i tak czekali na gwiazdę wieczoru. Ot taka to niewdzięczna rola supportu. Na szczęście w Spoko Leash Eye miało dobre przyjęcie, a dodatkowo wokalista [...] dosyć szybko złapał dobry kontakt z publiką. Muzycznie "Liszaje" to nie moja bajka i po 2 numerach wiedziałem, że będę nudził się do samego końca ich występu. Na "szczęście" zadzwonił kolega (dzięki Vanyorick) i z czystym sumieniem mogłem się "urwać" z dalszej części tego występu.

Na płytę Spodka powróciłem na kilkanaście minut przed planowym początkiem koncertu Judas Priest. Ludzi całkiem sporo, więc na razie nie było mowy o wędrowaniu do przodu. Na kilka minut przed 21 z głośników poleciał kawałek Black Sabbath "..." i było wiadomo, że koncert zacznie się lada moment. Jeszcze chwila wyczekiwania, wreszcie przygasa światło i słyszymy "Battle Hymn". Po zakończeniu tego intra opada wielka kurtyna z napisem "Epitaph" odsłaniając scenę, na której zespół rozpoczął koncert od numeru "Rapid Fire".

Hmm... identyczny wystrój sceny, taki sam początek występu - szczerze mówiąc byłem w 99% przekonany, iż ten koncert będzie "kopią" tego z sierpnia. Uprzedzając bieg opisanych wydarzeń mogę spokojnie stwierdzić, że dokładnie tak było. Ten brakujący 1% zostawiłem sobie na jakaś niespodziankę w postaci zmienionego chociaż jednego kawałka. Ale o niczym takim nie było mowy.

Judas Priest na scenie, a ja ze zdumieniem stwierdzam, że ledwo co poznaję pierwszy numer. Coś jeszcze z dźwiękiem nie do końca jest w porządku, no ale czasami tak bywa. Zespół od razu przechodzi do kolejnego punktu programu, którym jest hymn "Metal Gods". Dźwięk pomału stabilizuje się na przyzwoitym poziomie i to zdecydowanie poprawia odbiór koncertu. Chóralnie odśpiewane refreny i pierwsza oznaka zadowolenia wśród muzyków. Kolejna kompozycja to "Heading Out To The Highway", a ja zaczynam czuć pewien dyskomfort. Niezbyt pasuje mi oglądanie koncertu z tak dużej odległości, jakoś nie mogę załapać tego klimatu. Postanawiam więc pomaszerować bliżej sceny. Oczywiście kieruję się w prawo, czyli tam gdzie zawsze przebywają Tipton i Hill w tle. Kolejne numery przelatują jak w kalejdoskopie: mocarny "Judas Rising", "Starbreaker", "Victim Of Changes". Podczas tego ostatniego melduje się w dosyć satysfakcjonującym mnie miejscu (5-6 rząd) i teraz mogę odpowiednie przeżywać ten koncert.

Kolejna kompozycja nie robi na mnie większego wrażenia, bo "Never Satisfied" niespecjalnie lubię. Za to po zakończeniu tego numeru na scenie pojawia gitara akustyczna i to oznacz, że teraz będzie się działo. "Diamonds & Rust" tradycyjnie już zagrany na dwa tempa - pierwsza część wolno i akustycznie, w drugiej robi się niezła jazda. Bardzo, ale to bardzo odpowiada mi takie wykonanie tego kawałka. I ponownie wracamy do mnie intrygujących numerów: "Dawn Of Creation" razem z "Prophecy" to nie jest to, co mnie porywa. Na szczęście to już ostatnie "mielizny" na tym koncercie i teraz czas na same smakołyki. I zaczynamy od razu z największego kalibru. "Night Crawler" na żywo to po prostu masakra. W zeszłym roku ta kompozycja mnie rozwaliła w drobny mak i teraz było podobnie. Mistrzostwo Świata. Tego po prostu nie da się opisać słowami. Kolejny numer i kolejna koncertowa "perełka". Może i "Turbo Lover" nie jest jakimś wybitnym kawałkiem, ale na żywo sprawdza się idealnie. Ma w sobie to koncertowe "coś". Świetna sprawa. Zgodnie z oczekiwaniem czas na chwilę wytchnienia w postaci "Beyond The Realms Of Death". Ten numer to po prostu koncertowy majstersztyk. Mam ogromną słabość do tej kompozycji i nic na to nie poradzę.

"The Sentinel" to jeden z moich ulubionych numerów Judas Priest. Fakt, iż w tej szufladce mam kilka takich. Niestety obecne wykonanie tej kompozycji nas koncertach zupełnie mi nie pasuje. Rob Halford w sposób okrutny zmienił linie wokalne i zamiast śpiewać najnormalniej w świecie recytuje tekst. Oczywiście w pełni rozumiem, że obecnie nie da rady zaśpiewać tego jak w oryginale, bo to już nie ten głos, a wokale są tutaj pieruńsko trudne... jednak taka "profanacja" w żaden sposób do mnie nie przemawia. Chyba najlepiej byłoby zrezygnować z granie tego kawałka na żywo. No ale marudzenie na bok, bo czas na kolejną perełkę: "Blood Red Skies". Wspaniały numer, który na żywo jeszcze bardziej zyskuje na jakości. To był kolejny mocny punkt programu. Podobnie jak kolejna pozycja, czyli "The Green Manalishi (With The Two Pronged Crown)". Świetnie odśpiewany przez publikę zrobił kapitalną rozgrzewkę przed punktem kulminacyjnym. Halford pojawił się na scenie w dżinsowej kamizelce z ekranem na plecach przedstawiający okładkę płyty "British Steel". Podobny obrazek pojawił się za sceną. Rob zadał najprostsze pytanie jakie mógł zadać tego wieczora: "Breaking The What?" - a w Spodku jakby świat się zatrząsł. Wokalista oczywiście obrócił mikrofon w stronę publiki, a zespół rozpoczął chyba najbardziej rozpoznawalny numer jeśli chodzi o heavy metal. Oczywiście Halford nie zaśpiewał ani słówka, tylko spacerował wzdłuż krawędzi sceny i nakręcał wszystkich do jeszcze głośniejszego śpiewu. Jak dla mnie to panowie z tym patentem (jakże prostym) osiągnęli szczyt koncertowego mistrzostwa. Kolejna prosta zapowiedź, która "zagotowała" Spodek - "Painkiller". Tutaj to nie ma sensu specjalnie się rozwodzić. Heavy Metalowy Pomnik i wszystko na temat. Może i Rob już nie wyciąga górek jak dawniej, ale to i tak bez znaczenia. Usłyszeć na żywo ten legendarny numer to za każdym razem czysta przyjemność. Uwielbiam, szczególnie instrumentalne fragmenty. Magia.

Po takiej dawce energii i emocji czas na przerwę. Zespół opuszcza scenę i jest chwila na zregenerowanie się. Długo to nie trwa, bo już z głośników leci "The Hellion", o którym zespół oczywiście odgrywa "Electric Eye". Kolejna wspaniała kompozycja i porcja niesamowitej zabawy. Przed "Hell Bent For Leather" tradycyjnie słychać odgłosy pracy silnika Harleya i na scenę wtacza się srebrna maszyna, oczywiście z Halfordem na siodle. Rob jeszcze chwilę udaje, że zwiększa obroty silnika i lecimy z utworem. Refreny tradycyjnie odśpiewane, a Tipton na skraju sceny podkręca wszystkich do jeszcze głośniejszego śpiewu. Mam gitarzystę prawie na wyciągnięcie ręki, bo w koncertowym zamieszaniu znalazłem się w drugim rzędzie i tutaj widok mam wyborny. Czas na trochę zabaw wokalnych - Halford tradycyjnie podaje temat, a publika powtarza. Wszyscy to znają i wiedzą o co chodzi. Na koniec zabawy robi się z tego kawałek "You've Got Another Thing Comin'". Po którym zespół po raz drugi opuszcza scenę. Kolejna przerwa jest dosyć krótka i na sam koniec otrzymujemy "Living After Midnight". Jeszcze tylko chwila zabawy pod koniec, przedłużone zakończenie i koncert dobiega końca. Tradycyjne podziękowania i ukłony, gadżety lądują w tłumie (znowu nic nie złapałam - szczęście wracaj do mnie natychmiast!) i Glenn Tipton zeskakuje ze sceny, żeby poprzybijać "piątki" z fanami po swojej stronie sceny. Bardzo fajny gest. Jeszcze ostatnie ukłony i Judas Priest definitywnie schodzą ze sceny. A w mojej głowie rodzi się myśl, czy jeszcze kiedyś będę miał możliwość zobaczyć ten zespół na żywo.

Chwilę jeszcze zostaję na płycie i pomału "trawię" ten prawie dwu i półgodzinny koncert. Tłum się przerzedził, więc udaję się do wyjścia i samochodu. Pomału czas zbierać się w drogę powrotną. We Wrocławiu meldujemy się bez przygód i w domu jestem przed 3-cią. Szybko i sprawnie to wszystko poszło.

A jakie wrażenia po koncercie? Oczywiście jestem bardzo zadowolony. Zobaczyć ten zespół na żywo, to sama przyjemność. Kilka numerów to czysty zachwyt, a forma muzyków całkiem dobra. Pod większym wrażeniem byłem co prawda w sierpniu, ale nie znaczy to, że teraz jest jakiś niedosyt. Może ktoś pomyśleć, że po poprzednim koncercie odpadł element zaskoczenia i stąd ten mniejszy entuzjazm z mojej strony. Nic takiego, rok temu w sierpniu widziałem Judas Priest dwa razy dosłownie w ciągu tygodnia (Wacken i Spodek) i nie wpłynęło to na mój odbiór tego katowickiego koncertu. Więc gdzie jest pies pogrzebany? Wydaje mi się, że chodzi o skromniejszą oprawę wizualną z jaką mieliśmy teraz do czynienia. Mniej było ogni, laserów i pirotechniki, skromniej też było jeśli chodzi o wystrój sceny (płachty z tyłu). To są oczywiście niuanse, ale jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach. Podsumowując - był to bardzo dobry koncert, bez dwóch zdań. Mam nadzieję, że będę miał okazję zobaczyć Judas Priest po raz kolejny na scenie i na pewno nie przegapię takiej okazji.

Setlista:

01. Battle Hymn / Rapid Fire
02. Metal Gods
03. Heading Out To The Highway
04. Judas Rising
05. Starbreaker
06. Victim Of Changes
07. Never Satisfied
08. Diamonds & Rust
09. Dawn Of Creation / Prophecy
10. Night Crawler
11. Turbo Lover
12. Beyond The Realms Of Death
13. The Sentinel
14. Blood Red Skies
15. The Green Manalishi (With The Two Pronged Crown)
16. Breaking The Law
17. Painkiller
-----------------
18. The Hellion / Electric Eye
19. Hell Bent For Leather
20. You've Got Another Thing Comin'
-----------------
21. Living After Midnight



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 19.04.2012 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!