13. Festiwal Legend Rocka - Foreigner



13. Festiwal Legend Rocka
Foreigner, Cheap Tobacco
Dolina Charlotty, Strzelinko k. Słupska - 17.07.2019 r.


Po średniej (jak na warunki obiektu) frekwencji na Johnie Fogertym, obawiałem się tego, co zastanę podczas "drugiego" dnia 13. Festiwalu Legend Rocka. Wszak kolejny koncert odbywał się nie w weekend, gdzie ludzie zazwyczaj mają więcej czasu, niż w samym środku tygodnia pracy. Z ogłoszeniem supportu znów czekaliśmy absurdalną ilość czasu, co jest, moim zdaniem, troszkę niepoważne. No bo impreza już rozpoczęta, a ja dalej nie wiem kto na niej wystąpi. Jakoś po pierwszym dniu ogłoszono dopiero, że przed koncertem Foreigner publiczność rozgrzeje młodziutki Cheap Tobacco, na co oczywiście kręciłem nosem. Marzy mi się bowiem uhonorowanie tych starszych polskich ekip, które ciągle koncertują i dają czadu. Jak już organizatorzy chcą promować młodych i zdolnych, to niech to zrobią tak, jak podczas czwartej edycji - dzień rozpoczyna młody zespół, po nim wchodzi polska legenda, a po niej główna gwiazda. Biorąc pod uwagę fakt, że na razie supporty spędzają na scenie ledwo godzinę, to raczej jest to do zrobienia.

Po dotarciu do amfiteatru okazało się, że frekwencja dopisała i fanów rocka było zdecydowanie więcej niż na rozpoczęciu. Po obowiązkowym zaliczeniu stanowisk gastronomicznych wygodnie rozsiedliśmy się na niewygodnych ławeczkach, aby zobaczyć, z czym się pali to całe "Tanie Jaranie", pełniące rolę supportu. Mimo iż w notce biograficznej poświęconej Cheap Tobacco słowo "blues" odmienione jest przez wszystkie przypadki, to muzykę kwartetu ciężko jednak do tego nurtu zakwalifikować. Oczywiście, grupa spędzając lekko ponad godzinę na scenie zaprezentowała nam numery, oparte konstrukcyjnie o dziadka muzyki rockowej... ale to akurat były najmniej interesujące propozycje. Zdecydowanie ciekawiej się zrobiło, gdy Cheap Tobacco szedł w dźwięki bardziej alternatywne, tudzież nowofalowe: przepięknie zaśpiewane "Dwa światy" urzekały, rozbudowany "Deszcz" hipnotyzował (solówka - kapitalna!), a skoczny "Don't Let Them Fool You Again" rozsadzał pozytywną energią. Jeśli grupa pójdzie w tę stronę - ja to kupuje. Razem z posiadającą wspaniały głos, troszkę zwariowaną Natalią Kwiatkowską na wokalu.

Setlista:

01. Nieidealni
02. W niemiłości
03. Dwa światy
04. Nić
05. Can't Stop Me
06. Don't Let Them Fool You Again
07. Try to Fix Me
08. Deszcz
09. End of This Love
10. Thunder


Polski zespół spędził na scenie nieco ponad godzinę, więc znów musieliśmy dość długo czekać na występ gwiazdy wieczoru. Tą była, założona w 1976 roku, amerykańska formacja Foreigner, na swoim koncie posiadająca 9 albumów, które na całym świecie sprzedały się w liczbie przekraczającej 80 milionów sztuk. Na przestrzeni lat jej skład ulegał ciągłym zmianom i obecnie jedynym oryginalnym członkiem zespołu jest Mick Jones - ojciec założyciel. Niestety na początku w Dolinie Foreigner pojawił się w sześcioosobowym składzie, bez 74-letniego już gitarzysty, co niejednego fana musiało zaskoczyć. Mimo iż muzycy obecnego wcielenia kapeli z niejednego pieca chleb jedli (m.in. Aerosmith, Dokken, Hurricane czy Whitesnake), a i poszczególne utwory w ich wykonaniu brzmiały smakowicie, to jednak nie mogłem oprzeć wrażeniu, że oglądam (bardzo dobry!) tribute-band. Watson trzaska świetną solówkę w "Head Games" (a później w "Dirty White Boy"). W "Cold as Ice" popisuje się Bluestein na klawiszach, a grupa wesoło wtrąca riff z "Black Night" Deep Purple. "Waiting for a Girl Like You" wprowadza w błogi nastrój, a "That Was Yesterday" uderza dwoma zestawami instrumentów klawiszowych... Niby wszystko super, no ale bez Micka jakoś tak pusto.

Po sześciu utworach Kelly Hansen fantastycznie zaprezentował skład grupy, a techniczni wprowadzili dodatkowy mikrofon. Wszystko stało się jasne: zaraz pojawić się miał On. W końcu, przy gorącym aplauzie niemal pełnego amfiteatru, wkroczył Mick Jones, który wyglądał... staro. W tym momencie zrozumiałem dlaczego lider formacji nie grał od początku - po prostu nie dałby rady kondycyjnie wytrzymać pełnego setu. Poruszał się dość anemicznie, a i wypowiadał bardzo oszczędnie - zupełnie jakby nie miał sił. Na szczęście umiejętności jeszcze spore i jak rąbnęli "Feels Like the First Time", to od razu pojawiła się myśl, że "to jest to": kapitalne brzmienie trzech gitar, a solo założyciela - mniam! Po pierwszym w historii singlu Foreigner poleciał "Urgent", napędzany kapitalną grą Gimbela na saksofonie, po czym nastąpiła długa sekcja "solówkowa". Najpierw swoim umiejętnościami popisywał się Bluestein, następnie zaczął pomagać mu Chris Frazier, który na końcu sam otrzymał czas dla siebie. Publiczność żywo reagowała na to, co się działo na scenie, ja jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że cała ta zabawa miała na celu sztuczne przedłużenie koncertu, bowiem trwała ona łącznie aż 10 minut. Za dużo. Na szczęście po niej usłyszeliśmy najlepszy numer w historii amerykańskiej kapeli, a więc "Juke Box Hero", który został w Charlottcie rozciągnięty do prawie 10 minut. Był kapitalny wokal Hansena, świetne chórki reszty grupy, potężny refren i genialne solówki Jonesa - ciarki na plecach, aż do samego końca.

Po hicie z albumu "4" kapela zeszła ze sceny, a ja podejrzliwie spojrzałem na zegarek, bo coś za szybko mi ten czas zleciał. Okazało się że Foreigner spędził na niej tylko nieco ponad godzinę - a dokładniej, to 70 minut. Krótko, ale na szczęście muzycy niemal od razu wrócili na bisy. Na początek przebojowy "Long, Long Way from Home", okraszony fajną solówką na saksofonie. Następnie "I Want to Know What Love Is", znany chyba przez każą osobę, słuchającą gitarowej muzy. W Dolinie kawałek ten również został mocno rozciągnięty, choć tutaj głównie przez wokalistę, który wprowadzał publikę w ten numer chyba przez trzy minuty (a później namawiał ją do wspólnych śpiewów). Pierwszy koncert Foreigner w Polsce kończyła z kolei ulubiona kompozycja agenta Bootha z serialu "Kości", a więc "Hot Blooded", przeżywający w tym roku kolejną młodość, za sprawą trzeciego sezonu "Stranger Things". Znów rzut oka na zegarek: Foreigner spędził na scenie minimum potrzebne do tego, aby nikt się nie przyczepił: 90 minut. Całkiem fajny koncert, choć martwi forma 74-letniego Jonesa, bez którego zespół przecież nie ma racji bytu. Nie wiem czy w Dolinie Charlotty nie byliśmy więc świadkami zmierzchu tej legendy rocka.

Setlista:

01. Double Vision
02. Head Games
03. Cold as Ice
04. Waiting for a Girl Like You
05. That Was Yesterday
06. Dirty White Boy
07. Feels Like the First Time
08. Urgent
09. Solo na klawiszach/perkusji
10. Juke Box Heroes
---
11. Long, Long Way from Home
12. I Want to Know What Love Is
13. Hot Blooded


Na końcu dwie kwestie organizacyjne dotyczące 13. Festiwalu Legend Rocka: o jednej będzie pozytywnie, o drugiej - niekoniecznie. Zacznijmy od wpadki, a więc sytuacji z osobami, które wygrały bilety w audycjach radiowych. Otóż okazało się, że odebranie przez nich wejściówek do łatwych i przyjemnych procesów nie należało, ponieważ... zwycięzców nie było na liście. Wyobraźcie sobie, że jedziecie (tak jak moi znajomi) 7 godzin z drugiego końca Polski na koncert Foreigner, bo wygraliście bilety, podchodzicie do wejścia, a tam nie ma Was na liście gości - fajnie, nie? Czy była to wpadka Doliny Charlotty czy pracowników Polskiego Radia - nie wiem. Biorąc pod uwagę profesjonalizm tych drugich (tutaj mam na myśli chociażby zapowiedź "Lemon Horse") oraz fakt, że musieli się pofatygować osobiście do budek z biletami - stawiałbym właśnie na nich. A niby grają "najlepiej w Polsce"... Żebym jednak nie kończył tekstu negatywnie: brawa dla organizatorów za współpracę z Policją. Mundurowi ręcznie kierowali ruchem na wyjeździe do drogi głównej, dzięki czemu tym razem obyło się bez kilometrowych korków. Liczę na to, że i przy następnych koncertach tak to będzie wyglądało.



Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 07.08.2019 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!