Metal Mine Festival 2018



Metal Mine Festival
Stara Kopalnia, Wałbrzych - 28.08.2018 r.


25 sierpnia Roku Pańskiego 2018 w Wałbrzychu odbyła się trzecia edycja Metal Mine Festival. Na pierwszej nie byłem, a rok temu już się wybrałem. To co zobaczyłem i usłyszałem na terenie Starej Kopalni (link do zeszłorocznej relacji) zachęciło mnie do ponownych odwiedzin. Zestaw kapel może i nie był piorunujący, ale nie było też specjalnie zgrzytów. Każdy zespół był do obejrzenia i posłuchania.

Pod festiwalową bramą meldujemy się z godzinnym wyprzedzeniem, więc to jest dobry moment, żeby posiedzieć i pogadać ze znajomymi przy zimnym piwku. A do niego przygrywa nam Kat z Romanem, który właśnie cisnął próbę dźwięku. Miłe okoliczności przyrody, prawda? Czas tej sielanki szybko dobiegł końca i ruszamy na teren imprezy. Tutaj jakiś wielki korek, bo ochrona ma chwilowy problem ze skanerem i część biletów "nie działa". Na szczęście to nie mój problem i po chwili już jestem w środku. Tutaj szybka lustracja i od razu widać, że zgodnie z obietnicą organizatorów, zostały poprawione niedociągnięcia z poprzedniej edycji. Zwiększyła się ilość food trucków i stanowisk z napojami. No i elegancko - jak widać można.

Pierwszym zespołem na scenie była lokalna formacja Lolitas Masturbate. to taki (już tradycyjny) ukłon dla lokalnej sceny, że zawsze zaczyna tego typu zespół. Bardzo fajna inicjatywa. A Lolity? Zaangażowania na scenie mnóstwo, muzycznie raczej nie moja bajka, bo kapela ciśnie... no właśnie takie nie wiadomo w sumie co. Sami się określają, że grają szeroko pojęty metal. Widziałem ich kiedyś we wrocławskim klubie jako support przed Luna Ad Noctum i też szału nie zrobili. Pewno mało kto kojarzy ten zespół, ale oni istnieją już od 2002 roku!

Drugim punktem tej imprezy było death metalowe Slaves Of Evil. Ci już przyłoili konkretnie. Był solidny łomot i sporo hałasu. Pod sceną w nielicznej grupce fanów pojawiły się pierwsze osobniki uderzające w pogo. Przyznam, że ten death to taki średnich lotów. Wiadomo - nie ma mowy o jakimś łomocie dla łomotu, ale jakiejś większej finezji w tym graniu brak. Zespół ma na koncie jedną płytę zatytułowaną "Madness Of Silence" z 2014 roku, którą raz na jakiś czas sobie zapuszczę. Ogólnie zespół sprawdził się w swojej roli "przedskoczka" całkiem przyzwoicie.

Na Mentor za to rozpętało się konkretne piekło. Ten ich black/thrash metal świetnie siedzi. Tutaj weszliśmy już na wysokie obroty, momentami ocierając się o prędkość światła. Co prawda gdzieś tam chwilami pojawiają się naleciałości hard core, który mnie drażni, ale w tej scenicznej nawałnicy to było bez znaczenia. Mentor dosyć skutecznie rozpalił do czerwoności pomału gromadzącą się publikę. W skrócie były "flaki, groby i inne bluźnierstwa". Heh... no taki żarcik prowadzącego...

Kolejna pozycja w festiwalowym menu to Divine Chaos. Brytyjczycy byli mi wcześniej nieznani, no wiedziałem, że za perkusją mają tam krwiożerczą bestię i tytana tego instrumentu. W skrócie znany z Vader James Stewart. Gość tym co robi w naszej eksportowej formacji zachwyca mnie od początku. Dlatego ostrzyłem sobie ząbki na tego perkusistę w ciut innej odsłonie. Muzyka Brytyjczyków oscyluje na pograniczu melodyjnego death metalu i thrashu. Soczyste riffy, podlane odrobiną melodii i ta Bestia za garami. Do tego świetne sola i konkretny wokal. No i bas, który robi bardzo konkretną robotę. To wszystko w ekspresowym tempie i na solidnym wygarze. Nie ma zabawy w jakieś pitolenia, tylko stała jazda do przodu. Chłopakom umiejętności nie brakuje i ja na pewno ten zespół będę miał na radarze. Tym bardziej jak się później okazało, ta ekipa jest bardzo sympatyczna i towarzyska. Udało się zamienić kilka słów po ich występie i nawiązać kontakt. A i swoją jedyną płytkę ("A New Dawn In The Age Of War" z 2014 roku) mi sprezentowali. Takie to fajne chłopaki.

Po Brytyjczykach nastał czas dla czeskich weteranów (chyba już tak można mówić o tym zespole?) z Hypnos. Wokalista (i basista zarazem) Bruno przywitał się z publiką bardzo elegancko - po prostu rzucił poprawną polszczyzną "Będziemy napierdalać!". I nie były to obiecanki-macanki... wróć... cacanki. Czesi serwują dosyć specyficzną odmianę death metalu. Momentami cisną jakby sam diabeł ich gonił, a za chwilę potrafią zwolnić i dołożyć sporo... hmm... aksamitnych dźwięków. Nie potrafię tego opisać. Mają w tym graniu taką jakąś naturalną "miękkość". Te dodatki ubarwiają i świetnie uzupełniają to całe death metalowe prucie do przodu. Czesi ubrali swoją scenę w okładki ostatniej płyty ("The Whitecrow" z poprzedniego roku), pojawiła się jakaś nieśmiała pirotechnika i pierwsze porządne światła. Wszystko to złożyło się na bardzo dobry występ Hypnos.

Kolejnym zespołem na scenie Metal Mine Festival była formacja Azarath. Co tu dużo mówić, kolejni weterani i kolejna rozwałka w 100%. Takie kapele jeńców nie biorą i w Wałbrzychu było dokładnie tak samo. Widziałem ich w marcu w klubie Rude Boy (Bielsko Biała) i tam zniszczyli. Tego samego oczekiwałem w Starej Kopalni. I też to dostałem. Szkoda, że ponownie bez Inferno, no ale Adam Sierżęga (znany z Armageddon, czy sporadycznych behemothowych koncertów) też dobrą robotę robi. Koncert definitywnie na plus i chyba każdy z obecnych pod sceną się ze mną zgodzi.

Szwedzi z The Haunted wypadli z mojego kręgu zainteresowania po płycie "Revolver", która mocno mnie rozczarowała. Co smutniejsze - została wydana rok po całkiem fajnym przecież "One Kill Wonder". A ten był już przecież lekkim zjazdem po "Made Me Do It". No dobra... dość tej archeologii, bo to już było 18 lat temu i se ne vrati. Nie miałem specjalnego ciśnienia na występ The Haunted. Widziałem ich na Wacken w 2008 i z tamtego koncertu nic a nic nie pamiętam. No jedynie, że zawiedli mocno. Tutaj mały risercz i sprawdziłem co napisaliśmy o tym występie w serwisowej relacji: "swój występ rozpoczął zespół The Haunted. No i ponownie spore rozczarowanie. Lubię dwie pierwsze płyty tego zespołu i jakimś wielkim fanem nie jestem. Po tym koncercie nic się nie zmieniło. Ponownie marne brzmienie, a co gorsze to zespół jakiś taki zblazowany na scenie. Mało życia, mało energii i nie grali staroci. Niestety. Nawet nie pamiętam, czy dotrwaliśmy do końca występu Szwedów". No i w Wałbrzychu spotkała mnie spora niespodzianka. Aaaa... ale wróć, bo zapomniałbym o świetnej historii. Oczywiście do The Haunted powrócimy.

A więc okazało się, że w większość food trucków trzeba płacić gotówka. Jakoś nie pomyśleliśmy o tym wcześniej i po drodze nie zajechaliśmy do bankomatu. A kierowca wypił już piwo, więc został nam spacer do miasta. Okazało się, po rozmowie z jednym z ochroniarzy, że to spora wyprawa. No trudno, idziemy... z drugiej strony nie idziemy, bo za daleko. No i takie nasze rozważania "idę, albo nie idę..." przerwał policjant (w sumie dwóch, bo jeden był po cywilnemu), którego zapytaliśmy, czy naprawdę do tego bankomatu jest taki kawał drogi. Pan policjant potwierdził i niespodziewanie wydał temu drugiemu (młodszemu oczywiście) polecenie. "To weź Młody (no dobra, tutaj podał jednak imię, ale brzmi to lepiej... prawda) podwieź chłopaków, co będą łazili na darmo". No i myk... idziemy do nieoznakowanej policyjnej bryki i elegancko jedziemy do miasta. Podjeżdżamy do bankomatu (tutaj problem, żeby wysiąść, bo przecież od środka nie otworzy się drzwi... hehe) i po chwili wracamy z podwózką na teren festiwalu. No kurde... pierwszy raz taka akcja mi się przytrafiła. Panowie - wielkie dzięki!! Obiecałem, że będziecie w relacji i jesteście. HA! Co prawda "Młody" nie miał nic przeciwko, żeby wymienić go z imienia, no ale to pominę.

Dobre, po policyjnych przygodach wracamy do The Haunted. Muszę przyznać, iż mocno mnie zaskoczył ten koncert. Szwedzi dali solidnie do pieca i dosyć szybko nóżka zaczęła mi tupać do rytmu. Świetną robotę robił wokalista Marco, który kilka razy zeskakiwał ze sceny i wydzierał się do mikrofonu wraz z fanami w pierwszym rzędzie. Lubię takie akcje, oj lubię. Muzycznie też była niezła petarda i na nudę nie można było narzekać. Hmm... może by tak posłuchać ostatniej płyty? Może im się coś odmieniło?

Kolejny zespół to jeszcze wyższa półka. Mowa oczywiście o naszym Decapitated. Hmm... jakkolwiek to nie zabrzmi, to zespół po sporych przejściach i niezłej traumie. Znamy wszyscy okoliczności i wydarzenia w trakcie i po koncercie w amerykańskim Spokane. Cieszę się bardzo, że ekipa po tym wszystko pozbierała się i pomału wraca na właściwe tory. Sporo mają do dorobienia, bo cały proces na pewno pocisnął ich po kieszeni, a i wizerunkowo to nie było dobre. Nie zapominajmy, że zespół przerwał trasę po Stanach Zjednoczonych. No ale to już było i minęło. Jak to mówią, że "co cię nie zabije to cię wzmocni" i Decapy w myśl tej zasady robią swoje. A robią to wyśmienicie. A na pewno dla mnie. Wiem, że sporo fanów ciut narzeka, że ich muza stała się spokojniejsza i bardziej wyważona. Jak dla mnie to "w to mi graj". Decapitated na scenie to dopracowane show w każdym elemencie. Ruch sceniczny, świetne światła i wpasowana w to wszystko muzyka. Dla mnie to było show z najwyższej półki. A dobrze wiecie, że na nie jednym koncercie w życiu byłem i nie jedno widziałem. Zresztą niebawem każdy będzie mógł to sam sprawdzić, bo Decapy wkrótce ruszają w trasę po naszym kraju. Ja na pewno gdzieś ich na koncercie złapię. A i taka ploteczka prosto z backstage - u chłopaków pełna prohibicja, nie ma mowy nawet o drinku...

Przedostatni akt tego festiwalu to występ legendy. Wróć - Legendy. Ja wiem, że ostatnio z Katem, z Romanem i innymi to jest heca i jakaś niezdrowa (tak bardzo delikatnie mówiąc) atmosfera. Oba obozy tracą energię na jakieś przepychanki i udowadnianie sobie kto ma większego... no dobra, może nie aż tak. Ale powiem Wam, że ze sporym zażenowaniem oglądam ten wątpliwej jakości spektakl. Obrzucanie się epitetami, wywalanie brudów i wymyślaniem alternatywnych historii. Czy naprawdę dorośli ludzie (a wręcz starsi Panowie) powinni iść tą drogą? Czy nie szkoda rozmieniać na drobne LEGENDY jednego z ważniejszych polskich zespołów? Przecież dzisiejsi fani daliby się pokroić żywcem, oddali by nerkę, śledzionę za całkiem odwrotną sytuację. Na całym świecie muzycy się rozstają i później schodzą. I wcale nie muszą się kochać i odnawiać swoje przyjaźni. Po prostu biznes is biznes i nie ma co tutaj specjalnie ukrywać. To nie moja sprawa, ale... Łoo matko... co ja piszę hehe. A o samym koncercie... no cóż. Każdy z nas widział zespół Kat & Roman Kostrzewski "x" razy i wiadomo jak jest. W Wałbrzychu było identycznie. Instrumentalnie bardzo fajnie, wokalnie tak jak zwykle. Romek lekko ściszony i ze swoim "opętanym" ruchem scenicznym. Generalnie było dobrze, ale to w sumie też standard.



Ostatnią odsłoną Metal Mine Festival był występ zespołu Mord'A'Stigmata. W rozpisce pojawiło się pierwsze spore opóźnienie (jakieś 30 minut, co jak na dziesiąty zespół to było do zaakceptowania) i pod sceną mocno się przerzedziło. Jakoś tak długo trwało całe to ustawianie i kolejni zmęczeni fani odpuszczali. Wreszcie M'A'S rozpoczęła swój występ. Powiem szczerze, że oddaliłem się od sceny i wylądowałem na wprost niej w sekcji leżakowej. Na terenie festiwalu jest taka możliwość, że tuż za placykiem koncertowym jest mała wysepka piachu i właśnie leżaki. Całkiem fajnie z nich widać scenę i można było rozprostować nogi. Przyznam szczerze, że ten koncert nie do końca mnie przekonał. Sporo było spokojnego grania, które wraz ze zmęczeniem powodowało spore zamulenie. Kolega z zaprzyjaźnionego serwisu nawet sobie lekko przysnął (mam zdjęcia do ewentualnego szantażu... hehe) i kilka innych osób w takim stanie też widziałem. Końcówka na szczęście była bardziej energetyczna i miała odpowiedniego kopa.

I tym sposobem trzecia edycja Metal Mine Festival dobiegła końca. Cóż mogę dodać innego, niż słówko "udana". Tak, to była udana impreza. Dziesięć zespołów na scenie i żaden z nich nie zawiódł. Nie było obsuwy, ani innych wpadek. Poprawiono gastronomię w porównaniu z poprzednim rokiem, co bardzo cieszy. Jedyny minus jaki mogę stwierdzić to dosyć słaba oferta jeśli chodzi o płyty i merch ogólnie. Fajnie jakby można było wydać trochę kasy na płyty, gadżety i koszulki. No ale może za rok się uda, bo już wiadomo, że trzecia edycja Metal Mine Festival odbędzie się 24 sierpnia przyszłego roku. Mam nadzieję, że frekwencja będzie lepsza, bo szkoda, żeby organizatorzy sobie odpuścili. Możemy mieć fajny festiwal na lata, tylko dbajmy o to. Ta są wakacje, sezon urlopowy, więc planujcie wolną sobotę na koniec sierpnia. I do zobaczenia!


Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 14.09.2018 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!