Masters Of Rock 2004


(02 - 04 lipca 2004 r.) - Vizovice
(Wystąpili m.in.: Pink Cream 69, The 69 Eyes, Kiss Forever Band, Power 5, Visions Of Atlantis, Europe, Stratovarius, Arakain, Helloween, In Extremo)



Festiwal Masters Of Rock jest doskonałym przykładem na to jak można dużo osiągnąć, gdy tylko się chce. Podczas, gdy większość letnich festiwali odbywa się na ogromnych przestrzeniach (kilka scen, pole namiotowe, zaplecze gastronomiczne), czesi pokazują, że można zorganizować równie udaną imprezę na terenie.... zakładu przemysłowego. Nic to wcale nie ujmuję jakości organizacji - ta stoi na najwyższym poziomie. Pośród budynków umieszczona jest scena, namiot, gdzie można spotkać się z występującymi zespołami, zaplecze gastronomiczne (począwszy od dużych namiotów z ławkami, gdzie piwo leje się strumieniami, a skończywszy na licznych grilach, rożnach itp.), wszelkiego rodzaju stoiskach, gdzie można nabyć płyty i rozmaite gadżety i oczywiście urządzenia sanitarne. Poza terenem festiwalu wydzielone jest miejsce na namioty dla przybyłych uczestników. Również, co do klasy występujących tam zespołów, impreza nie ustępuje żadnym innym tego typu, już pierwszy festiwal ozdobił swoją obecnością HammerFall i Nightwish. A oto, co godnego uwagi wydarzyło się podczas drugiej edycji festiwalu:

Dzień pierwszy (2 lipca 2004)

Na festiwalu tym, poza zespołami powszechnie znanymi, prezentuje się tam również dość sporo tamtejszych kapel. Tu skupię się głównie na tych pierwszych, aczkolwiek wspomnę też o ciekawych grupach naszych południowych sąsiadów, jakie miałem okazję usłyszeć. Po kilku zespołach, które koncertowały tego dnia od po południa, w końcu przyszedł czas na pochodzący z Niemiec, aczkolwiek mający w swoim składzie muzyków z kilku narodów, Pink Cream 69. To stamtąd wywodzi się obecny wokalista Helloween, Andi Deris, który udzielał się wokalnie na ich pierwszych płytach. Był to pierwszy z występujących tam zespołów, który miał przygotowaną pod siebie scenę (reprodukcja okładki z ostatniej płyty w tle). Chłopaki grali jeszcze za dnia, ale zgromadzili dość sporą rzeszę sympatyków i zostali całkiem dobrze przyjęci przez publiczność, którą ujęli swoim melodyjnym, przebojowym ciężkim graniem. Poza nowym materiałem, zaprezentowali też utwory ze wcześniejszych albumów, tak więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Kolejni zagraniczni goście tego dnia to Finowie z The 69 Eyes, którzy i muzycznie i wizualnie za bardzo chcą przypominać Sisters Of Mercy, co dla kogoś, kto nie spotkał się wcześniej z ich muzyką (mną), wydało się dość wtórne, ale po publiczności można było stwierdzić, że zespół ten cieszy się tam sporą popularnością.

Ciekawym wydarzeniem tego dnia był koncert tzw. cover-bandu grupy Kiss - węgierskiego Kiss Forever Band. Chłopaki nie tylko przyjęli sobie za cel odgrywać kawałki grupy Kiss (co wychodziło im doskonale), ale także z wielką precyzją i dbałością o szczegóły odtworzyli cały show, z którego ich idole słyną - począwszy od idealnie skopiowanych strojów, świecących i migotających gitar do złudzenia przypominające pierwowzór (słynny Gibson Space Ace'a czy bas - topór Gene Simmonsa) i innych gadżetów, do identycznych zachowań na scenie i stałych punków koncertów jak np. plucie krwią przez basistę. Muszę stwierdzić, że ze swojego zadania wywiązali się doskonale. Nigdy nie widziałem Kiss na żywo, ale tam niemal czułem się jak bym miął przed oczami oryginał. Set składał się z największych przebojów grupy jak "Rock And Roll All Nite", "Shout It Loud Out", "I Was Made For Loving You" i wiele innych. Wielkie uznanie dla tamtejszego Paula Stanleya, który miał całą prawą nogę w gipsie (to akurat nie zamierzona część kostiumu) i koncert musiał przesiedzieć na specjalnym stołku. Mimo to jego żywiołowość w graniu i śpiewaniu niczego nie straciła. Pomimo późnej pory publiczność bawiła się doskonale. Koncert skończył się mocno po 2 w nocy.

Absolutną niespodzianką i zaskoczeniem tego dnia był... Joey DeMaio, który pojawił się, nagle na scenie w przerwie między występami, gdzieś po południu. Basistę Manowar, który obecnie jest także managerem Rhapsody sprowadziły zapewne w tamte rejony sprawy związane właśnie z ostatnią płytą włoskiej grupy. Jak wiadomo, Rhapsody nagrywali partie orkiestry do swojej najnowszej płyty właśnie w niedaleko położonym Zlinie. Poza tym Manowar ma tam bardzo silną pozycję, a sam Joey stwierdził, że Czechy to jego drugi dom. Jego pojawienie było związane z promowaniem nowej płyty Rhapsody oraz... czeskiej śliwowicy, gdyż na terenie zakładu gdzie odbywał się ten festiwal produkuje się ten właśnie trunek. Wspomniane zakłady były też sponsorem imprezy i Joey zaprezentował nam jak spożywa się ich główny produkt. Po wychyleniu sporej zawartości butelki, resztę wylał na płytę Rhapsody i posłał jakiemuś szczęśliwcowi z publiczności. Po ciepłych słowach, i życzeniach miłej zabawy zniknął tak samo niespodziewanie jak się pojawił.

Dzień drugi (3 lipca 2004)

Pierwszy interesujący zespół w drugim dniu pojawił się około południa. Był to pochodzący z Moraw tamtejszy Power 5. Zespół, zgodnie z nazwą, gra w klimatach power metalu i radzi sobie całkiem nieźle, nawiązując do takich tuz jak choćby Stratovarius. Wokalista śpiewa w swoim ojczystym języku, co nadaje tej muzyce dość oryginalnego brzmienia. Fanów muzyki punkowej mogli także znaleźć coś racząc się występami zespołów grającymi jako następne, również tamtejsze E!E i Doktor PP.

Późnym już popołudniem na scenie pojawił się austriacki Visions Of Atlantis, obracający się także w klimatach power metalowych. Ten młody zespół naprawdę nieźle się już prezentuje i całkiem dobrze czuje się na scenie. Słuchanie ich było prawdziwą przyjemnością. Fani power metalu powinni sięgnąć po ich nagrania; w ich muzyce wyraźnie słychać fascynacje fińskim Nightwish. Charakterystyczne dla zespołu jest obecność dwóch wokalistów, a właściwie wokalisty Mario i wspierającej go ślicznej Nicole, którzy nawzajem się doskonale uzupełniali. Słychać było, że sporo już osiągnęli, a wiele można się jeszcze po nich spodziewać. Pierwszy raz zetknąłem się z ich muzyką i byłem mile zaskoczony.

Gwiazdami tego dnia były tamtejsze Tri Sestry, oraz Europe i Stratovarius. Tri Sestry to coś jak nasze Elektryczne Gitary, tam cieszą się dużą popularnością, zwłaszcza wśród starszej publiczności. Europe wystartował po 23 i był to jeden z pierwszych ich koncertów po ponownym powrocie na sceny. Muzyka zespołu nic nie straciła mimo upływu lat i nadal brzmi świeżo i przebojowo. Nie zabrakło oczywiście "The Final Countdown", które rozruszało całą publiczność, czy "Carrie" odegranej tylko na akustycznej gitarze i odśpiewanej przez Tempesta z pomocą tysięcy gardeł wspomagających go przy refrenie. Program składał się ze znanych przebojów grupy, znalazło się w nim miejsce tylko dla jednej, całkiem interesującej, premierowej piosenki. Joey Tempest potrafił nawiązać kontakt z publicznością, opowiadając różne wspomnienia związane z przeszłością grupy. Dało się jednak odczuć, że zespół ma problem z czasowym zapełnieniem swojego występu (przerwy i gadki z publicznością między piosenkami, czy solowe popisy muzyków). Mimo to można było odczuć, że obcuje się niemal z legendą, do której ma się spory sentyment, a po ilości publiczności można było śmiało stwierdzić, że występ tego zespołu cieszył się największym zainteresowaniem całego festiwalu - audytorium znacznie się powiększyło właśnie na ten występ.

Ja natomiast najbardziej wyczekiwałem kolejnej grupy, która miała zaszczycić publiczność - fiński Stratovarius, który był wtedy na skraju rozpadu (do którego zresztą doszło, nie na długo na szczęście). Z harmonogramu ich koncertów w tamtym roku, na której znajdowało się tylko kilka występów na różnych festiwalach wynikało, że miał to być ostatni ich występ, ale już przed festiwalem wiadomo było, że dodano jeszcze dwa koncerty. Nie był to najlepszy okres dla zespołu i niewiele też wtedy koncertowali, była to więc wyjątkowa okazja, aby ich usłyszeć. Spora grupa fanów nie mogła się doczekać na ich występ, który zaczął się po 1 w nocy. Już w trakcie przygotowywania sceny, kiedy w tle zawisła olbrzymia reprodukcja okładki z albumu "Visions" fani dali znać o sobie gromkim aplauzem. Zaczęli od "I Walk To My Own Song" i od razu znikło całe zmęczenie poprzednimi atrakcjami (koncerty, wyczekiwanie na autografy) i dość późną porą. W trakcie koncertu można było usłyszeć m. in. takie utwory jak "Father Time" z refleksyjnym tekstem, akustyczny "Forever", epicki "Destiny", stonowany nieco "Uncertanity", szybki "Forever Free", "Reign Of Terror" z trzeciej płyty, w oryginale śpiewane przez Timo Tolkki, przebojowy "Hunting High And Low", optymistyczny "Phoenix" z melodyjnym refrenem, i oczywiście, nieśmiertelny nie biały, nie niebieski, nie czerwony (jak często zapowiada go Timo Kotipelto), ale "Black Diamond". Utwory te zostały jak zwykle perfekcyjnie wykonane z dużym zaangażowaniem i ogromną łatwością: Timo Tolkki tak sprawnie porusza się po gryfie, że czasami odnosi się wrażenie jakby normalna gra go nudziła i przyciskał struny podchodząc do gryfu "z drugiej strony". Jorg Michael z kolei żonglował pałeczkami w trakcie gry, Jens Johansson biegał zwinnie palcami po swoim charakterystycznie odchylonym syntezatorze, Jari Kainulainen udowadniał, że w grze na basie w zespole metalowym także jest miejsce na sporą dawkę wirtuozerii, no a Timo Kotipleto z niezwykłą swobodą poruszał się po tych, jakże jemu charakterystycznych, chyba niewielu dostępnym, wysokich rejonach skali głosowej. Mimo optymizmu, radości i pozytywnej energii bijącej z przekazu oraz doskonałej zabawy, dawało się wyczuć pewien dystans między Timo Tolkki i resztą zespołu. Ten pierwszy stał na uboczu, po prawej, rzadko oświetlanej stronie sceny. Był on wtedy, jak wiadomo, w nie najlepszej kondycji psychicznej, ale mimo to dawał z siebie wszystko. Całą atmosferę ratował Timo Kotipelto zagadując to do publiczności, to do Jensa Johansonna, co z czasem skutecznie poprawiało nastrój. Wspomniał również, o tym że możliwe, że jeden z ostatnich ich występów, a już na pewno w tej części Europy. Mimo to, po koncercie zespół podziękował gorąco za przyjęcie, dość sympatycznym gestem - razem się pokłonili, wyrażając jakby to, że uznanie dla fanów stawiają wyżej niż swoje personalne konflikty. Występ był naprawdę udany.

Dzień trzeci (4 lipca 2004)

Z ciekawostek dnia trzeciego warto wymienić słowacki Boruci - coverband Beatlesów, który przypomniał przeboje słynnego kwartetu z Liverpoolu, panowie wystąpili oczywiście w strojach z epoki. Ważniejsze zespoły pojawiły się około godziny 19. Dużą popularnością cieszył się czeski Arakain, mający mocną pozycje wśród tamtejszych grup heavy metalowych. Następnie wystąpił niemiecki Die Happy, który warto było zobaczyć choćby ze względu na wokalistkę Martę, czeskiego zresztą pochodzenia. Po niej wystąpił znany tam zespół jej ojca Olympic, zespół jakby z epoki naszej Budki Suflera czy Perfectu. W jednym z kawałków tatuś wystąpił z córeczką, co było zapowiadane jako jedna z atrakcji festiwalu. Jak było widać, czeska publiczność była doskonale zorientowana o co chodzi i zadowolona, oba zespoły muszą się więc cieszyć tam spora popularnością.

Następnie zaprezentował się, bardziej już znany nie tylko czechom, Helloween i podobnie, jak Europe i Stratovarius dnia poprzedniego, zgromadził ogromne rzesze fanów. Grupa doskonale się zaprezentowała i takowo została przyjęta. Występ co do treści przypominał nasz krakowski koncert (był nieco krótszy oczywiście), więc kto był ten wie co się działo. Zaczęli od kawałków z pierwszej płyty "Starlight", "Murderer", i poprzez m. in. "Keeper Of the Seven Keys", "Future World", "Hey Lord", "If I Could Fly", "Back Against The Wall" zaprezentowali przekrój swojej dyskografii. Michael Weikath jak zwykle nieco na luzie z papierosem, Sasha Gerstner na dobre się już zadomowił w zespole i świetnie się zgrywał ze swoim starszym kolegą po fachu, a Markus Grosskopf biegał pomiędzy nimi, żywo reagując na publiczność. W "Power" tradycyjna zabawa i śpiewanie z fanami oraz wykład Andiego Derisa dlaczego woli prawą stronę publiczności (ci co byli w Krakowie wiedzą dlaczego), a na bis "How Many Tears" i "Dr. Stein". Radość bijąca ze spojrzenia i ciepłych słów wokalisty oraz reszty ekipy świadczyła, że przyjęcie przez publiczność bardzo im się podobało.

Po tym koncercie nastała dłuższa przerwa, gdyż występ kolejnego, ostatniego już zespołu, wymagał sporych przygotowań. Mowa tu o niemieckim, bardzo interesującym, In Extremo. Zespół ten liczy aż siedmiu muzyków, ale liczba instrumentów, jakie wykorzystują do tworzenia swojego spektaklu muzycznego jest o wiele większa. Trudno aż je wymienić wszystkie z nazwy, gdyż poza typowymi instrumentami spotykanymi w zespołach heavy metalowych (bas, gitary, perkusja, klawisze) muzycy wykorzystują całą plejadę instrumentów, które można by określić mianem dawne: ogromne bębny, potężne trąby, dudy, i cały szereg różnych dziwacznych instrumentów strunowych. Ich ciężka muzyka to jakby połączenie stylu Rammstein (w nieco łagodniejszej formie) wzbogaconego o bardzo szerokie brzmienie tych wszystkich wiekowych instrumentów muzycznych. Również niektóre teksty piosenek były stylizowane na dawny język niemiecki. Koncert robił naprawdę duże wrażenie, czyniąc ten zespół godnym uwagi.

Podsumowując, festiwal Masters Of Rock to interesująca alternatywa względem innych tego typu imprez, a dla niektórych, przez bliską odległość i cenę, jedyna szansa na uczestniczenie w tego typu imprezie i wysłuchaniu koncertów zespołów z najwyższej półki. Ponadto, na tego typu imprezach jest też okazja do spotkania się z zespołami, zamiany paru słów, czy przekazania zwykłych pozdrowień, zdobyciu autografu, czy zrobieniu paru pamiątkowych zdjęć, z większością znanych występujących zespołów. Warto jeszcze dodać, że równolegle odbywała wówczas także podobna impreza w słowackiej miejscowości Senec, gdzie lista artystów była bardzo zbliżona. Szkoda tylko, że u nas nikt nie podejmuje się organizacji tego typu imprez, bo jak widać, jak się chce - to można. No, ale lepiej szykować się na kolejny tamtejszy festiwal. W kolejnej edycji (tym razem tylko w Vizovicach, 15 - 17 lipca 2005) swój udział potwierdzili już m. in. Manowar, Rhapsody, Edguy, Rage, Hammerfall oraz Sweet.



Autor: Rafał Czekalski

Data dodania: 16.02.2005 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!