Marek Piekarczyk - Polanów



XXVIII Międzynarodowy Zlot Motocykli "Nad zalewem"
Marek Piekarczyk, Mr. Pollack
Polanów - 08.09.2016 r.

W tym roku termin zlotu motocyklowego w Polanowie nie kolidował z żadną inną muzyczną imprezą, więc po kilku latach znów powróciłem nad zalew, w celu... Cóż, zobaczenia interesujących koncertów, gdyż główna atrakcja, czyli podziwianie "stalowych rumaków", w ogóle mnie nie kręci. Podczas poprzednich edycji mogliśmy posłuchać na żywo m.in. Turbo, Perfect czy IRA, natomiast rolę gwiazd tegorocznej odsłony pełniły: legenda polskiego metalu - Marek Piekarczyk, oraz prześmiewcze i nierzadko autoironiczne Elektryczne Gitary. Jako że ekipę najsłynniejszego polskiego neurochirurga już widziałem, to postanowiłem odpuścić sobie drugi dzień imprezy, skupiając się tylko na wokaliście TSA, który uświetnił dzień pierwszy. Wstęp na solowy występ Piekarczyka kosztował całe... 10 złotych. Szok, zwłaszcza, że przed gwiazdą wystąpić miało również doświadczone trio z Mielca - Mr. Pollack.

Zanim przyszedł jednak czas na profesjonalistów, organizatorzy pozwolili wykazać się umiejętnościami 16-letniej gitarzystce z Polanowa. Uzbrojona w czarną gitarę i wiązankę przebojów, dziewczyna zawładnęła sceną na niemal 45 minut - sporo, zważywszy na jej małe doświadczenie koncertowe. Usłyszeliśmy zarówno nowsze numery z pogranicza metalu (m.in. niezbyt lubiane przeze mnie Avenged Sevenfold) jak i punkowe klasyki pokroju Dezertera ("Spytaj milicjanta"!) i nie ukrywam, że to te drugie najbardziej mi się podobały. Zresztą nie tylko mi: znajomi podśpiewywali sobie polskie "hiciory" pod nosem, a i sama, jeśli dobrze pamiętam, Julka pewniej wyglądała mierząc się właśnie z tego typu repertuarem. Fajnie że organizatorzy pozwalają młodym wykazać się na większej imprezie, choć moim zdaniem troszeczkę jednak trwało to wszystko tak z 10-15 minut za długo.

Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się Mr. Pollack, działający już od 1989 roku. 6 płyt na koncie, doświadczeni muzycy, spory rozstrzał gatunkowy (blues, rock, hard/heavy/power metal) - mogło być ciekawie, ale niestety sprawdził się najczarniejszy scenariusz: wraz z pierwszymi dźwiękami niebo się otworzyło i zaczęła się prawdziwa ulewa. Fani pouciekali do wielkiego namiotu (gdzie serwowano jedzenie i alkohol), zostawiając grupę samą sobie, no ale nie można im jednak mieć tego za złe: lało tak, że nawet mając parasol można było przemoknąć do suchej nitki. Pod dachem niewiele słychać było z tego, co się działo na scenie, więc większość gości skupiło się degustacji lokalnych trunków - z różnym skutkiem. Jeśli kapela chciała na zlocie dotrzeć do dużej ilości słuchaczy, to niestety z pogodą trafili fatalnie i większość musiało obejść się smakiem.

Co do samego występu, Mr. Pollack zagrał nie tylko autorskie numery (byli reprezentanci zarówno debiutu, jak i ostatniego krążka - "Black Hawk"), ale również metalowe przeróbki utworów wielkich kompozytorów muzyki poważnej oraz nieco bardziej tradycyjne covery. Tych ostatnich było nawet całkiem sporo: Metallica ("Nothing Else Matters", "Enter Sandman"), Nightwish ("Over The Hills And Far Away"), Led Zeppelin (świetnie wykonane "Stairway To Heaven"), Red Hot Chili Peppers ("Under The Bridge") - trio dobrze się bawiło sięgając po utwory wykonawców reprezentujących różne style. Mniej więcej w połowie występu deszcz nieco (odrobinkę wręcz) zelżał i znalazło się nawet kilku odważnych do zabawy pod sceną, co na pewno podniosło muzyków na duchu. Grupa nawet przedłużyła swój występ do niemal dwóch godzin, przy aprobacie organizatorów, zupełnie jakby chciano ich w ten sposób przeprosić za warunki pogodowe. Niestety, nawet z perspektywy kilku dni, ciężko mi ocenić to co zobaczyłem. Mam bowiem ten sam problem co z Hardcore Superstar: byłem, widziałem i bardziej niż setlista i dyspozycja muzyków interesowało mnie to jak przeżyć, nie dostając przy tym zapalenia płuc... Trzeba będzie chłopaków złapać raz jeszcze, na spokojnie.

Nieco po godzinie 22 przybyła wielkie gwiazda rodzimej sceny muzycznej: Marek Piekarczyk. Wokalista TSA postanowił zagrać w Polanowie akustycznie wraz z Jackiem Borowieckim (instrumenty perkusyjne) i Tadeuszem Apryjasem (gitara), już na samym wstępie zaznaczając, że jeśli ktoś przybył machać głową i szaleć pod sceną - to nie ma tu czego szukać. Artysta postawił bowiem na repertuar z płyty "Źródło" (jakże odmienny od tego, co gra z Nowakiem i spółką), wzbogacając go o autorskie numery powstałe na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Mądrze wyjaśnił przy tym, że hitów TSA nie będzie, ponieważ kapela gra w oryginalnym składzie i kto chce, ciągle może ją na żywo zobaczyć (skusił się jednak na kawałek napisany wraz ze Zbyszkiem Kraszewskim). Mniej czadu, więcej śpiewania? Mi pasowało.

Pogoda w końcu postanowiła nieco przystopować: deszcz zelżał, zamieniając się w znośną mżawkę, przez co ludzi ciągle przybywało. Zanim Marek na dobre rozpoczął występ, pod sceną zdążył się zrobić spory tłum, ale na szczęście z dostaniem się pod barierki problemu nie było. Po pierwszych numerach było jasne, że Piekarczyk przybył do nas w świetnym nastroju i w znakomitej dyspozycji, a trzeba przecież pamiętać o tym, że tego samego dnia (o pierwszej w nocy!) grał z macierzystą formacją w Jarocinie (gdzie, jak sam powiedział, ich supportem było amerykańskie "Pięć palców w dupie"). Mimo 65-ciu lat na koncie jego głos ciągle jest czysty i mocny - warunkami wokalnymi zawstydzić może niejedną młodą gwiazdkę. Akustyczne aranżacje może nie powalały pod względem oryginalności czy stopnia skomplikowania, ale poszczególnych numerów dobrze się słuchało - a przecież o to w muzyce chodzi.

Na setlistę składały się głównie covery klasyków polskiego rocka: legenda uhonorowała więc inne legendy. Były m.in. "Epidemia euforii" (Klan), "Testament" (Test), "Nie przejdziemy do historii" (Trzy korony), czy skoczne "Hej, wracajcie chłopcy na wieś" (Niebiesko-czarni). Ciekawe były też "Całe niebo w ogniu" Michaja Burano ("dziś o miłości z taką pasją już się nie pisze" - powiedział Piekarczyk) czy przezabawny, śpiewany do gitarzysty "Chamski ryj" z płyty Ball's Power. Marek nie zapomniał też o nieco nowszych hitach z projektem Yugopolis: "Czy pamiętasz" oraz, kończącym występ (miał to być bis, ale artyście nie chciało się schodzić ze sceny), "Gdzie jest nasza miłość". Dzięki głośnym brawom i niekończącym się owacjom, wokalista powrócił na scenę, by niespodziewanie wraz z kolegami zagrać... "Alien"! "Miało nie być hitów TSA, no ale w końcu to numer dla Was - fanów" - powiedział. I było to piękne zakończenie jakże interesującego występu.



Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 19.07.2016 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!