SBB - Słupsk


10. Niemen Non Stop
SBB
Filharmonia Sinfonia Baltica, Słupsk - 27.11.2015 r.


"Legenda", "najlepszy polski zespół rockowy w historii", "mistrzowie progresywnego grania" - to tylko niektóre z określeń skierowanych pod adresem grającej od niemal 45 lat grupy SBB. Co ważne, nie jest to tylko czcze gadanie: 15 albumów studyjnych, niemal 30 płyt z muzyką na żywo, koncerty na całym świecie na największych scenach - wiele nowych zespołów marzy o takiej historii. SBB swoim innowacyjnym graniem od lat inspiruje nie tylko polskich muzyków, ale również tych zza granicy: fanem ich dokonań jest Steve Wilson z Porcupine Tree, a muzycy Opeth podczas wizyty w Polsce usilnie zabiegali o to, ażeby spotkać się z kapelą znad Wisły, w celu... zdobycia autografów. Gdy dowiedziałem się o ich koncercie w Słupsku, uznałem że nie może mnie tam zabraknąć - SBB nie układa wielkich tras koncertowych, gdyż poszczególni muzycy mają mnóstwo pobocznych projektów a i wiek już nie ten. Ostatni raz w okolicy grali w Dolinie Charlotty w 2009 roku - kolejnej okazji mogło więc już nie być.

Kapela założona została w 1971 roku przez Józefa Skrzeka, początkowo działając jako Silesian Blues Band. Wkrótce jednak młodzi muzycy (skład uzupełniali Anthimos Apostolis i Jerzy Piotrowski) trafili pod skrzydła Czesława Niemena i jako Grupa Niemen towarzyszyła wokaliście w trasach koncertowych. Współpraca nie trwała długo, gdyż dwóm wielkim muzycznym osobowościom trudno się było dogadać, więc Skrzek postanowił skupić się na własnej formacji (ale z samym Niemenem przyjaźnił się aż do jego śmierci). Przez lata zespół szukał źródeł inspiracji w wielu gatunkach muzycznych, burzył utarte schematy, by na ich fundamentach zbudować coś nowego, niesłyszanego wcześniej - stąd skrót SBB od lat już nie oznacza Silesian Blues Band, a Szukaj, Burz, Buduj. Skrzek/Piotrowski/Anthimos dostarczali słuchaczom nie tylko niemal 30-minutowych, instrumentalnych suit, ale również krótszych kompozycji, pretendujących do miana hitów. Po odejściu Piotrowskiego, za perkusją stawało kilku muzyków (w tym bębniarz Locomotiv GT), jednak stara miłość nie rdzewieje i w 2014 SBB powróciło w klasycznym składzie, z którym zamierza nagrać kolejny album. Nic więc dziwnego, że legendarne trio tworzące niegdyś Grupę Niemen, zaproszone zostało na jubileuszowy festiwal poświęcony muzyce Czesława - Niemen Non Stop - gdzie pełniło rolę głównej gwiazdy. Bilety kosztowały 60 złotych, a koncert odbył się w filharmonii Sinfonia Baltica w Słupsku.

Przed koncertem SBB czekał nas koncert Złotej Dziesiątki, a więc młodych artystów którzy postanowili zmierzyć się z twórczością legendarnego wokalisty. Część z nich, oprócz obowiązkowego coveru, zaprezentowała również własne kompozycje (maksymalnie można było przedstawić łącznie dwie piosenki). Jako że repertuar bohatera festiwalu jest niekiedy nieznośnie patetyczny, osobiście najbardziej podobały mi się występy tych, którzy nieco luźniej podeszli do tematu, nie bojąc się unowocześnienia starych szlagierów. Rewelacją przeglądu była dla mnie późniejsza zdobywczyni Grand Prix - Dominika Barabas, która zahipnotyzowała publiczność oryginalną aranżacją, charakterystycznym głosem oraz zachowaniem na scenie. Również jej autorska kompozycja, "Siekiera", była znakomita i aż chciałoby się od niej usłyszeć więcej. Zaskoczeniem i pozytywnym szokiem dla starszych słuchaczy był występ Roots Rockets, półfinalistów Must Be The Music, grających muzykę silnie podlaną reggae'owym sosem - wrzawa na widowni i długie brawa to nagroda za duże ryzyko, jakiego podjęli się artyści. Również reprezentanci Słupska nie zawiedli: Klaudia Janus i Łukasz Sasko zrobili wrażenie na jurorach oraz starszych wyjadaczach, głównie za sprawą "brudnej" gitary męskiej części duetu - jakże kapitalne brzmienie! Po Złotej Dziesiątce usłyszeliśmy również laureatkę poprzedniej edycji Niemen Non Stop - Michaliny Olszewskiej z Koszalina. Pewność siebie, potężny głos, "Sen o Warszawie" - czego chcieć więcej? Oprócz nich w ciągu tych dwóch godzin usłyszeliśmy również: Magdalenę Bill, Sebastiana Dudzika, Łukasza Juszkiewicza, Igę Kozacką, Patrycję Mizerską i Joannę Swiniarską.

Po dwóch godzinach stylistycznej kolejki górskiej, przyszedł w końcu czas na grupę, dla której przejechałem te wszystkie kilometry. Po małym spóźnieniu na scenie pojawili się Józef Skrzek, Jerzy Piotrowski i Apostolis Anthimos by zabrać nas w muzyczną podróż po różnych gatunkach. Jako że koncert odbywał się w filharmonii, dźwięk był krystalicznie czysty dzięki czemu słuchacze mieli możliwość wyłapania każdej nuty, co miało jednak również swoją cenę: nawet najdrobniejsza niedoskonałość mocno biła po uszach. Średni był zwłaszcza początek, gdzie Skrzek w pierwszym utworze wokalnie zaprezentował się wyjątkowo słabo - być może była to kwestia rozgrzania, gdyż później (chociażby w "Memento z banalnym tryptykiem" czy "Z których krwi krew moja") było zdecydowanie lepiej. O ile pod względem głosu może nigdy nie był wybitny (najwyżej solidny), to muzykiem jest po prostu genialnym: czarował grą na instrumentach klawiszowych, jednocześnie korzystając z dwóch lub trzech (!) zestawów (a niekiedy przeskakując z jednego na drugi), ciągle zmieniał brzmienie, choćby i dla kilku pojedynczych dźwięków, niekiedy do tego wszystkiego śpiewał, a w kilku kompozycjach przerzucił się na bas i szalał na tym instrumencie tak, jakby się z nim urodził. Robiło to piorunujące wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek lidera formacji - już 67 lat na karku.

Po wielu latach do składu powrócił oryginalny perkusista - nic więc dziwnego, że wiele oczu skierowanych było też na niego. Były muzyk Dżemu i Martyny Jakubowicz nie tylko nie zawiódł, ale okazał się wręcz rewelacją koncertu. 65-letniemu bębniarzowi wielu może pozazdrościć formy, gdyż przez ponad 100 minut nie oszczędzał się nawet przez chwilę, co rusz zadziwiając nas skomplikowanymi przejściami. W pewnym momencie Skrzek i Antymos zostawili go na scenie, aby mógł pochwalić się swymi umiejętnościami - solówki perkusistów rzadko robią na mnie wrażenie i zazwyczaj traktuję je jako "zapchajdziury", jednak tym razem oglądało (i słuchało!) się tego wszystkiego z wielkim zainteresowaniem. Wkrótce do bębnowych szaleństw "Kety" przyłączył się również gitarzysta, który zasiadł na mniejszym zestawie ulokowanym z boku sceny i razem z Jerzym zaczął improwizować, a po kilku minutach pojawił się również i sam Skrzek, który zakończył to wszystko podniosłą partią klawiszy. O wielkości i wyjątkowości "Drum battle" niech świadczy fakt, że cała ta zabawa trwała... prawie 20 minut. Gdy znajomy wrzucił nagranie z tego wydarzenia do sieci, byłem w szoku widząc że aż tyle czasu spędziłem podziwiając ich grę nie nudząc się przy tym ani przez chwilę. A ile razy przecież było sytuacji, gdy zagraniczni muzycy zanudzali na śmierć swoimi solówkami mając ledwo kilka minut do wykorzystania...

Skład uzupełniał oczywiście Apostolis Anthimos. "Lakisa" widziałem w tym roku w Ustce, gdzie występował razem z Free Blues Band (relację również mogliście przeczytać na portalu) dając tam prawdziwy popis swoich umiejętności. W Słupsku rozbudowanych gitarowych improwizacji niestety nie było, co nie oznacza jednak, że muzyk zaprezentował się źle. Antymos to muzyk wybitny, odnajdujący się w każdym gatunku: robił wrażenie swoją delikatną, a jednocześnie szalenie precyzyjną grą w tych bardziej jazzujących kompozycjach, by później wystrzelić w kosmos pełnymi emocji popisami w mocniejszych numerach. Pięknie malował dźwięki, ale odniosłem jednak wrażenie, że miejscami był nieco zagubiony - nie wiem czemu, ale wyglądało jakby od mojego spotkania z nim minęło nie kilka miesięcy, a lat. Widać to było zwłaszcza podczas perkusyjnego pojedynku z Piotrowskim, gdy przez dwie lub trzy minuty kręcił się jakby lekko zdezorientowany po scenie, by później nie móc sobie poradzić z rozłożeniem krzesełka pod swój zestaw. Oj, albo postrzał się nasz Apostolis, albo po prostu dopadło go tego dnia zmęczenie.

Publiczność żywo reagowała na to, co pokazywało SBB, a wśród fanów znajdowali się zarówno ludzie młodzi, w średnim wieku, jak również i tacy, którzy mieli okazję podziwiać dokładnie ten sam skład niemal 40 lat temu. Część z nich emocjonalnie przeżywała każdy dźwięk, zmianę tempa i rytmu, których pełno przecież było w długich, trwających nawet i kilkanaście minut kompozycjach, inni z kolei z w skupieniu i zamyśleniu podziwiali kunszt muzyków i to, co potrafią oni robić na żywo. Po zakończeniu występu SBB nagrodzono długimi owacjami na stojąco, po których Skrzek i koledzy wrócili na bis. Kto miał ochotę, po koncercie mógł zakupić płyty kapeli, porozmawiać z bohaterami wieczoru czy zrobić sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. Z uwagi na to, że czekała mnie droga powrotna, wraz z reprezentacją Koszalina nie skorzystaliśmy z tej opcji i udaliśmy się wprost do samochodu. Na szczęście nie był to dla mnie koniec muzycznych przygód, gdyż następnego wieczoru czekał mnie koncert kolejnej legendy polskiej sceny - w koszalińskim Kawałku Podłogi dzień po SBB równie fantastyczny koncert dała Martyna Jakubowicz, potwierdzając tym samym, że im artysta starszy, tym lepszy.

PS. Specjalne pozdrowienia dla Michaliny Olszewskiej, która: nie mogła uwierzyć, że tak młodzi ludzie wybrali się na "Niemena", z Koszalina, samochodem, a i do tego mieli akurat jedno miejsce wolne, ażeby ją podwieźć. Więcej wiary w młodzież!



Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 03.12.2015 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!